Kariera Wojciecha Szczęsnego była materiałem na film jeszcze przed jego dołączeniem do Barcelony, ale to, co wydarzyło się w okresie 2024/2025, podkręciło jego scenariusz do granic możliwości. Powrót ze sportowej emerytury, szalone mecze, błędy, wyjście ze strefy komfortu, a na koniec niebywała puenta w postaci potrójnej korony. - To wszystko było ustawione pod film - śmieje się polski bramkarz, a nasza rozmowa pozwala zajrzeć nie tylko za kulisy wielkiej piłki, ale też spojrzeć na nią oczami Wojciecha Szczęsnego.
REKLAMA
Zobacz wideo
- Nigdy nie uważałem, iż miałem potencjał, żeby być najlepszy na świecie. Udało mi się utrzymać w szerokiej czołówce przez paręnaście lat, ale gdy oglądałem innych bramkarzy, to widziałem, iż ten jest ode mnie szybszy, ten ma inne zalety, ten fajnie czyta grę, ten jest nowoczesnym bramkarzem, ten świetnie gra nogami. Zawsze widziałem tych, którzy są ode mnie jednak o te pół klasy lepsi. Wszystkie braki, które miałem, zakrywałem tym, iż długoterminowo byłem zawsze gwarancją pewnego poziomu. Nie ma nic ważniejszego w bramce niż gwarancja. Każdemu bramkarzowi zdarzą się błędy. Każdy z nas przegra jakiś mecz zespołowi. Ale patrzymy na 50, 100, 200, 500 meczów i ci najlepsi się obronią. Dają pewien rodzaj gwarancji określonego poziomu, i to mnie zawsze chyba broniło - mówi z niezwykłą, ale typową dla siebie szczerością Szczęsny. I choć z reguły unika wielkich słów i porównań, to dla Joana Garcii potrafi zrobić wyjątek...
- Widziałem go w zeszłym roku w Espanyolu i zrobił na mnie bardzo duże wrażenie, a po trzech dniach wspólnych treningów w Barcelonie stwierdziłem, iż mogę dołożyć swoją małą cegiełkę do rozwoju możliwie, iż najlepszego bramkarza na świecie! Nie mówię, iż teraz, ale widzę tam niesamowity potencjał. I jeżeli mogę w jakikolwiek sposób mu pomóc - już choćby nie tylko dla dobra zespołu, ale żeby czuć, iż byłem na drodze tego wyjątkowego talentu, bo to jest wyjątkowy talent, i chociaż w malutkim procencie pomogłem mu się rozwinąć - to już teraz jest to dla mnie wielka satysfakcja - cieszy się Polak.
Wojciech Szczęsny: Musiałem popełnić parę błędów
O swoich początkach w Barcelonie mówi z rozbrajającą szczerością. - Zdawałem sobie sprawę, podejmując to wyzwanie, iż nie pasuję do stylu Barcelony... Wiedziałem, iż jestem najlepszą awaryjną opcją w tamtym momencie, ale absolutnie nie jestem profilem bramkarza, który pasuje do tego stylu gry. Wiedziałem, iż będę musiał się przystosować, a nie mogłem tego zrobić, grając bezpiecznie. Wiedziałem, iż parę razy będę musiał pobiec za pole karne bez sensu, żeby zrozumieć, gdzie jest ta granica, jak wysoko mogę grać i jak bardzo mogę ryzykować. A to się łączy z tym, iż musiałem popełnić parę błędów. Absolutnie nie czułem się z tym komfortowo, ale widziałem, iż taki plan przynosi efekty. Zespół gra świetnie, więc to ja muszę się dostosować do tej gry, a nie zespół do mnie, bo ja akurat nie pasuję. Byłem bardzo otwarty na naukę, a przy tym musiałem schować swoje ego do kieszeni. Potem wyglądało to już dużo lepiej i wydaje mi się, iż czułem się już w miarę komfortowo w tym systemie grania, co przyniosło takie efekty, jak ta piękna potrójna korona - analizuje.
- Wiem jednak, iż jest pewien poziom, na który ja już nie wejdę. Jestem za stary, żeby wszystkiego się nauczyć w tak ekspresowym tempie. Starałem się po prostu jak najlepiej wykonać swoją robotę. Udało się na tyle, iż zdobyliśmy trzy trofea. Ja rozumiem ekscytację tą historią. Dlatego pamiętam, iż spotkaliśmy się po meczu w Barcelonie i Ty pytałeś mnie o moją sytuację, to powiedziałem ci, żebyś się tak nie spinał. Kibice, dziennikarze, wszyscy chcieliście, żebym od razu grał, najlepiej z nadwagą... Ja byłem spokojny, wiedziałem, iż do wszystkiego trzeba dojść ciężką pracą. Byłem na nią przygotowany. Udało się do jakiegoś tam poziomu dojść i przeżyć fajną historię. Ale ja w sumie się nie oszukuję, iż zagrałem jakiś niesamowity sezon. To mój zespół zagrał niesamowity sezon, a mi się udało nie przeszkodzić - zaznacza z uśmiechem na ustach.
Liga Mistrzów wciąż marzeniem. "Czuję się spełniony"
O samym filmie mówi tak. - To była fajna, emocjonalna podróż w przeszłość. Z jednej strony te fragmenty, które nagrywałem, kiedy starano się w jak najlepszy sposób przybliżyć widzom to, co przeżywałem w danych momentach mojej kariery, ale też oglądanie ludzi, którzy byli na mojej drodze, i wspominanie z nostalgią, słuchanie - to wszystko było dla mnie bardzo emocjonalne. Przyjemne, ale emocjonalne. To było takie fajne podsumowanie mojej kariery - mówi, a gdy pytamy go o koniec całej produkcji i o to, co przed nim, odpowiada. - To cygaro w szatni jest fajnym podsumowaniem całej historii. "Dymek" sprawił, iż wyleciałem z Arsenalu, "dymek" towarzyszył mi przez wiele lat, a na koniec bardzo dobre cygaro dał mi Joan Laporta. Zapaliłem je w szatni, patrząc z satysfakcją, jak wszyscy moi koledzy cieszą się z mistrzostwa Hiszpanii... To był dla mnie moment niesamowitej satysfakcji i fajnie spina klamrą ten film i moją karierę - odsłania kulisy.
Gdy na koniec pytamy go, czy marzy jeszcze o Lidze Mistrzów, odpowiada. - Jestem zawodnikiem Barcelony i nie mogę zaczynać sezonu, nie myśląc o wygraniu Ligi Mistrzów. To naturalne, ale nie jest tak, iż jakbym tej Ligi Mistrzów nie zdobył, to będę czuł, iż moja kariera jest niespełniona i niekompletna. Ja czuję się jako mężczyzna i jako piłkarz spełniony. Dzisiaj chciałbym przede wszystkim oddać innym to, co dawali mi przez cała moją karierę, czyli niesamowite wsparcie, spokój i doświadczenie - kończy Wojciech Szczęsny.