Anders Fannemel to w świecie skoków narciarskich postać doskonale znana. W 2015 r. na skoczni w Vikersund ustanowił rekord świata, który wynosił wówczas 251,5 m. Dwa lata później osiągnięcie to poprawili najpierw Robert Johansson (252 m), a potem Stefan Kraft (253,5 m). 33-latek w dorobku ma też trzecie miejsce w Turnieju Czterech Skoczni czy złoty medal mistrzostw świata w Falun w konkursie drużynowym. Dwa lata temu zakończył karierę, ale teraz znów zrobiło się o nim głośno.
REKLAMA
Zobacz wideo najważniejsze spotkanie za zamkniętymi drzwiami w Oslo. Oto kulisy
Fannemel dopiero co został trenerem Norwegii, a tu takie pytanie. Rozpoczęli z grubej rury
Wszystko przez głośną aferę z kombinezonami reprezentacji Norwegii, którą podczas mistrzostw świata w Trondheim ujawnił dziennikarz Sport.pl Jakub Balcerski. Jej pokłosiem było zawieszenie m.in. trenera tamtejszej kadry - Magnusa Breviga. Jego miejsce zajął Słoweniec Bine Norcić, ale na stanowisku spędził raptem... trzy dni. W środę, dzień przed startem Raw Air gruchnęła informacja, iż jednak zrezygnował. Norweskiemu związkowi miał tłumaczyć, iż nie był na to "gotowy mentalnie". Wtedy właśnie w trybie awaryjnym szkoleniowcem Norwegów został Fannemel.
Były skoczek od początku pełnienia tej funkcji nie ma spokoju. W piątek przy okazji kwalifikacji w Vikersund wywiad z nim przeprowadził norweski portal VG. Od razu padło w nim pytanie, czy jako zawodnik kiedykolwiek oszukiwał. Było ono zresztą niebezzasadne. Kilka dni wcześniej przyznali się do tego inni byli norwescy skoczkowie - Anders Jacobsen, Johan Remen Evensen czy Daniel Andre Tande.
Fannemel w ogniu pytań. Wypomnieli mu wszystkie dyskwalifikacje. Tak się tłumaczył
A jak z tej sytuacji wybrnął Fannemel? - Zawsze starałem się przestrzegać przepisów - zadeklarował jasno. - Zawsze masz nadzieję, iż przejdziesz kontrolę, ale w takim sporcie, w którym drobne szczegóły oznaczają różnicę między podium a totalną porażką, trzeba podejmować maksymalne ryzyko - tłumaczył.
Fannemelowi od razu zaczęto więc wyciągać sytuacje, w których był dyskwalifikowany m.in. z 2015 r. z Engelbergu. - W tamtym konkursie mój kombinezon był trochę za długi i nie mogłem podciągnąć szwu bez uniesienia ramion. Nie mogłem prawidłowo stanąć w maszynie na górze. To było niepotrzebne - mówił. Z kolei dyskwalifikację w 2017 r. w Oslo za nieprawidłowy rozmiar stroju w okolicach kolan tłumaczył tym, iż sztab nie dokonał w tej części odpowiednich pomiarów. - Podczas kontroli sprzętu istnieją niewielkie marginesy, które decydują o tym, czy jesteś zdyskwalifikowany czy nie. jeżeli masz ciało, które ciągle się zmienia, kombinezon, w którym się poruszasz, sprzęt, który ciągle ewoluuje, nie potrzeba wielu milimetrów, aby znaleźć się po złej stronie granicy - wyjaśnił.