Wtorek, 2 listopada 1999 r. Widzew w II rundzie ówczesnego Pucharu UEFA rozgrywa rewanż z AS Monaco. U siebie łodzianie zremisowali 1:1, ale na stadionie im. Ludwika II w Księstwie przegrywają 0:2, a do siatki bramkarza Marka Matuszka trafiają Sabri Lamouchi i David Trezeguet.
REKLAMA
Zobacz wideo "Nie dostał pracy za nazwisko". Syn Czesława Michniewicza poszedł w ślady ojca
W ten sposób Widzew odpadł wtedy z europejskich pucharów, ale nikt z tego faktu nie robił tragedii. W pięciu wcześniejszych sezonach łodzianie czterokrotnie stawali na ligowym podium, dwa razy sięgali po złoto. Można było zakładać, iż Europa znów prędko zawita w Łodzi.
Lipiec 2025 r. Od czasu starcia z Monaco minęło ponad ćwierć wieku. W tym czasie Widzew nie rozegrał ani jednego meczu w Europie. Był za to w IV lidze, do której został zdegradowany po upadku w 2015 r. Zbudowani sukcesami drugiej połowy lat 90. fani otrzymali brutalny i długi odwyk od poważnej piłki. choćby najmłodsi kibice, którzy w pierwszym meczu z Monaco w Łodzi byli na stadionie, spokojnie mogliby już dziś mieć dzieci. Obecni fani poniżej 30. roku życia sportowo wielki Widzew znają tylko z opowieści i oczywiście nagrań starych meczów. Jednak ten rok przyniósł im nadzieję, iż być może niedługo obejrzą go osobiście.
Amerykański rozmach, europejski gigant, łódzki sen
Tą nadzieją jest Robert Dobrzycki. - Zakochałem się w Widzewie, jak wielu, w latach 80., gdy podbijał on europejskie puchary, miał bohaterów mundialu: Bońka, Smolarka, Młynarczyka. Zaczęło się w 1982 roku, w wieku siedmiu lat. W dzieciństwie oglądałem mecze w telewizji, jako nastolatek zacząłem wsiadać w pociąg i jeździć do Łodzi - przyznawał w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".
Wielu mogłoby powiedzieć, iż Widzew miał szczęście. Nie każdy klub ma wśród najbogatszych ludzi w kraju kogoś, kto kibicuje mu od najmłodszych lat, i to z zupełnie innej części kraju. Szczęście czy nie - łódzki klub przejął człowiek, który chce na nowo wprowadzić go na europejskie salony.
Robert Dobrzycki to twórca potęgi firmy Panattoni. To największy w Europie deweloper przestrzeni przemysłowej. - Kapitał obrotowy wstępny to pięć mln dol. To były pieniądze na pierwsze dwa projekty, które zrefinansowałem i zwróciłem. Po trzech latach zatrudnialiśmy 120 osób. To była praca od rana do wieczora. Wolumen deweloperski, jakim zarządzam w Europie, wynosi w tej chwili pięć mld euro - ujawnił biznesmen w rozmowie z portalem Money.pl z marca 2024 roku.
Majątek samego Dobrzyckiego nie został konkretnie oszacowany. Nikt nie ma jednak wątpliwości, iż przejmując 28 marca 2025 roku pakiet większościowy akcji Widzewa (ma on w tej chwili 76,06 proc.), odebrał miano najbogatszego właściciela klubu piłkarskiego w Polsce Zbigniewowi Jakubasowi z Motoru Lublin (ok. dwa i pół miliarda zł majątku). Widzew w jednej chwili wskoczył finansowo na zupełnie inny poziom. To brzmi jak amerykański sen z Piotrkowskiej.
Widzew już nie chce być "upchnięty" w parku. Nie słowa, a czyny
Aby jednak ten sen mógł się spełnić, przed Widzewem jeszcze długa droga nie tylko pod kątem sportowym. Nie jest żadną tajemnicą, iż jak na klub o takiej marce i historii, łodzianie mają gigantyczne problemy infrastrukturalne. Stwierdzenie, iż Widzew aktualnie ma tylko stadion (i to też "ma", bo obiekt jest miejski), nie byłoby przekłamaniem. Klub nie posiada w tej chwili choćby boiska treningowego z podgrzewaną murawą, a to jeden z wymagań licencyjnych w ekstraklasie (muszą wpisywać w papiery prywatne boisko w Uniejowie).
- Dojeżdżamy na treningi na Łodziance, w parku. Niech ludzie mówią, co chcą, ale to jest dla mnie park. jeżeli ktoś chce tam przyjść, to sobie przyjdzie - mówił Weszło! trener Widzewa Żelijko Sopić. Ośrodek ten nie ma choćby dość dużych szatni, przez co niektórzy zawodnicy muszą już przyjeżdżać przebrani. Miasto obiecało, iż boisko powstanie zaraz obok stadionu, a gotowe miało być w czerwcu tego roku. Mamy lipiec, a murawy jak nie było, tak nie ma. Jest za to bardzo wiele przeszkód, by wbić choćby łopatę.
- Klub pozyskał środki z ministerstwa, miasto się dołożyło i mieli budować. Pojawiły się jednak problemy. Widzew ma pecha, bo obok stadionu idą tory Kolei Dużych Prędkości. Przez to trzeba było uzyskać zgodę na budowę boiska w Centralnym Porcie Komunikacyjnym (CPK). To przedłużyło formalności o wiele miesięcy, jak to u nas w Polsce - mówi Sport.pl dziennikarz łódzkiego oddziału "Gazety Wyborczej" Bartłomiej Derdzikowski.
- Jak już dostali zgodę, to znalazł się problem pod ziemią, bo tam rury idą dołem. Więc trzeba się dogadać z Veolią (firma od energii cieplnej, wody i ścieków przyp. red). Ostatni komunikat od wiceprezydenta miasta jest taki, iż już wszystko jest na ostatniej prostej i jeszcze w te wakacje budowa ruszy, a Widzew na zimowy okres przygotowawczy będzie to miał gotowe. Jednak na ten moment przez cały czas nic tam się zupełnie nie dzieje. Klub co prawda buduje ośrodek treningowy w Bukowcu (15 km od stadionu - red.), ale to ma być gotowe w listopadzie 2026 roku - podkreśla dziennikarz.
Serce chce rosnąć. Nie ma jednak jak
Sam stadion to zresztą także na ten moment o wiele bardziej problem niż atut Widzewa. Nikt nie ma wątpliwości, iż Serce Łodzi jest za małe. Może pomieścić 18 018 osób. Kibice klubu wypełniają obiekt raz za razem, i to niezależnie od wyników. choćby gdy Widzew zbierał się do kupy w IV i III lidze, fani kupowali po kilkanaście tysięcy karnetów, czym zawstydzali większość ekstraklasy.
W elicie nie jest inaczej. Przed nadchodzącym sezonem łodzianie udostępnili 15 705 karnetów. Zdecydowaną większość wykupili karnetowicze z poprzednich rozgrywek, a do otwartej sprzedaży trafiło ich tylko 114. Rozeszły się w kilka sekund. jeżeli ktoś w momencie startu sprzedaży kichnął, to nie zdążył sobie wytrzeć nosa, a już było po robocie.
Dobrzycki problem widzi i w wywiadach nigdy nie ukrywał, iż będzie dążył do powiększenia stadionu. - Uważam, iż mała zmiana nie ma sensu, bo koszty rozbudowy są duże. Jak coś zmieniać, to znacząco. Moim zdaniem stadion Widzewa na 30 tys. miejsc jest jak najbardziej racjonalny - mówił miliarder w rozmowie z "Przeglądem Sportowym". Dodajmy, iż gdy Widzew w okresie 2023/24 grał mecz ligowy z Ruchem Chorzów na Stadionie Śląskim, jego fanów do Chorzowa pojechało... ponad 19 tysięcy.
Oczywiście to zdecydowanie nie jest wizja najbliższej przyszłości, bo bez zgody i wsparcia miasta nic się nie może odbyć. Tymczasem zarówno o jedno, jak i drugie będzie bardzo trudno. - Widzew zlecił pewnej firmie zanalizowanie, ile potrzebuje miejsc, jak to zrobić. Stadion jest jednak miejski, więc nikt nie może przyjść sam i sobie tego rozbudowywać. Szanse na to są moim zdaniem minimalne. Miasto się do tego na pewno teraz nie dołoży, bo to by był koszt rzędu pewnie i ze 100 mln złotych co najmniej. Jedyną nadzieją są te zapowiedzi, iż Polska może starać się o Euro 2036, i wtedy potrzebny byłby nowy stadion na 30-40 tysięcy miejsc. Ale to jest na razie marzenie - ocenił Bartłomiej Derdzikowski.
Młodość w kajdanach ograniczeń. Widzew musi znaleźć do nich klucz
Bardzo ważna będzie w tym wszystkim także akademia. w tej chwili nie może ona się równać z najlepszymi w kraju. Derdzikowski podkreśla, iż pewien progres już został poczyniony. Jednak bez infrastruktury będzie ciężko, więc właściciel na razie skupia się na pierwszym zespole.
- Władzę w akademii przejął Piotr Urban, syn Jana Urbana. Rezerwom udało się teraz po latach prób awansować do III ligi, zatrudniani są nowi trenerzy, coś się dzieje. Dla Dobrzyckiego priorytetem jest jednak pierwsza drużyna, osiągnięcie z nią sukcesu. Akademia mocniej ma ruszyć dopiero, jak wybudują ośrodek w Bukowcu. Tam będzie trenować pierwszy zespół i drużyna U19, a reszta jeszcze na Łodziance. Będzie więcej miejsca do treningów, to wtedy się tym bardziej zajmą - przyznaje dziennikarz "Gazety Wyborczej".
Koszmar lubi przebrać się w marzenie. Dobrzycki ma do przejścia pole minowe
Projekt Dobrzyckiego ma być przede wszystkim długofalowy. On sam podkreślał, iż ma nadzieję być właścicielem Widzewa za 15, choćby 20 lat. Ma jednak świadomość, iż historia niekoniecznie przemawia na jego korzyść. Polska piłka widziała już niejednego bogacza, który angażował się w futbol, miał imperialne plany, ale prędzej czy później kończyło się to źle.
"Sen, który wiedźmin śni, jest snem czarownym i pięknym. Ale każdy sen, zbyt długo śniony, zamienia się w koszmar. A z takowego budzimy się z krzykiem" - to cytat z jednej z książek Andrzeja Sapkowskiego o wiedźminie ("Pani Jeziora"). I tak oto Polonia Warszawa obudziła się w rękach Ireneusza Króla, gdy znudziła się Józefowi Wojciechowskiemu, a Król doprowadził w 2013 roku do upadku klubu. Tak oto Wisła Kraków po kilkunastu latach sukcesów za Bogusława Cupiała obudziła się w 2016 roku w rękach oszusta Jakuba Meresińskiego, co w efekcie zapoczątkowało erę rządów kiboli oraz kuriozalnych sytuacji. Na czele z próbą sprzedaży klubu innemu oszustowi, Vannie Ly, który podawał się za członka rodziny królewskiej z Kambodży.
Dobrzycki jest co prawda inny niż Wojciechowski albo Cupiał. Działa z pobudek osobistych. Został wychowany na kibica Widzewa. Jednak środowisko piłkarskie jest specyficzne i potrafiło "przetrawić" niejednego z najlepszymi intencjami. - Jestem świadomy, iż wielu biznesmenom nie udało się w piłce, zniechęcili się. Dlatego próbuję zrobić to w taki sposób, żeby nie zniechęcić się po dwóch-trzech latach, bo jakieś decyzje były złe. To podobnie jak w moim podstawowym biznesie. On rósł od bardzo małego do bardzo dużego i też były różne momenty - mówił Dobrzycki "Przeglądowi Sportowemu".
Efekt szybki i dobry nie może być tani. "Dajcie spokój, płacimy 1,5"
Nie wolno jednak zapomnieć o "tu i teraz". Kibice muszą dostać sygnał, że. owszem, na najsłodsze owoce pracy muszą zaczekać, ale pierwsze efekty będą widoczne od zaraz. I tak też się dzieje. Marek Konieczny, były kierownik zespołu Wisły Kraków, opisywał, jak potęgę "Białej Gwiazdy" budował Bogusław Cupiał. - Wchodziło się po prostu do prezesa, prezes kładł kartkę papieru i mówił "pisz, ile chcesz, a na pewno się dogadamy" - opowiadał w serialu dokumentalnym "Wisła Cupiała".
Aż tak radykalnego podejścia w Łodzi nie będzie, choć pewne podobieństwa są. - Widzew początkowo proponował Koronie Kielce 1,2 miliona euro za Fornalczyka. Ale oni powiedzieli, iż nie, iż jest klauzula. To ponoć sam Dobrzycki stwierdził "dobra, dajcie spokój, płacimy 1,5" - opowiada Bartłomiej Derdzikowski. - Trzeba pamiętać, iż Dobrzycki to też jest człowiek, który non stop zarabia. Jego biznes, jego hale, to wszystko cały czas zarabia. Z nim nie jest jak z Sylwestrem Cackiem, który włożył 60 mln zł, ale nie miał ciągłego dochodu i potem klub zbankrutował. Bardziej jak z Cupiałem, który w szczycie potęgi miał dobrze prosperującą firmę i zarabiał - dodaje.
Wspomniany Mariusz Fornalczyk, nowy rekord transferowy Widzewa, to nie wszystko. Setki tysięcy euro łodzianie zapłacili także m.in. za Samuela Akere z Botewu Płowdiw (ok. 750 tys. euro) i Ricardo Visusa z Realu Betis (wg hiszpańskich mediów choćby 600 tys. euro). Media trąbiły choćby o możliwości wyłożenia ponad miliona euro za dwukrotnego króla strzelców I ligi Angela Rodado, ale tę plotkę dementował dyrektor sportowy Mindaugas Nikolicius - zatrudniony jeszcze przez poprzedni zarząd, ale przy udziale Dobrzyckiego. Nowy właściciel postanowił nie zmieniać ani Litwina, ani trenera Żelijko Sopicia. Rewolucja kadrowa na razie mu wystarczy.
- Dobrzycki jest zdeterminowany, by walczyć o najwyższe cele. Może nie pada to tak bezpośrednio z jego ust, ale ruchy transferowe o tym świadczą. Nie wiem, czy kiedykolwiek się w Widzewie zdarzyło, żeby na tym etapie przygotowań było dziewięciu nowych piłkarzy. Widzew pobił swoje rekordy, już wydał łącznie ponad trzy miliony euro, a to nie jest ostatnie słowo, bo przecież okres transferowy trwa do września - podsumowuje Derdzikowski.
Elena pragnie tańczyć w Europie. Na parkiecie jest tłoczno
Rywalizacja o czołowe miejsca w ekstraklasie zapowiada się pasjonująco. Oprócz stałych bywalców top 4, czyli Lecha, Rakowa, Pogoni, Jagiellonii i Legii, rosną także inni pretendenci. Pięć biletów do Europy - a nie cztery, jak do tej pory - ewidentnie zmobilizowało resztę stawki. choćby Korona Kielce potrafiła wyłożyć 800 tys. euro za Tamara Svetlina z ćwierćfinalisty Ligi Konferencji, czyli słoweńskiego NK Celje.
Przed Dobrzyckim ogromny test, szczególnie jeżeli na jakimś etapie rozgrywek coś pójdzie nie tak, a wiadomo, iż bez wybojów się nie da. Jednak Widzew nie chce już wsiadać do pociągu byle jakiego. Chce do takiego, który zawiezie "Taniec Eleny" (hymn klubu) do europejskich pucharów. Pierwsza stacja? Mecz domowy z Zagłębiem Lubin w sobotę 19 lipca o 14:45.