Nikt nie dawał im żadnych szans. Oto sensacyjny mistrz Polski. "14 sekund"

3 godzin temu
Przed sezonem Bogdankę LUK typowano do roli ligowego średniaka i opisywano jako drużynę jednej gwiazdy. Tymczasem siatkarze z Lublina sensacyjnie zdobyli mistrzostwo Polski, pokazując, iż zapracowali na inne określenie niż "Wilfredo Leon i przyjaciele". A kibice oszaleli na punkcie drużyny, która powstała zaledwie 12 lat temu.
Rok temu Bogdanka była o włos od niespodziewanego awansu do półfinału PlusLigi, ale skończyło się rozpaczą po bolesnej przegranej. - Gdybym wiedział, iż tak to się potoczy, to na pewno bym wtedy tak nie płakał - śmieje się dziś Marcin Komenda. To kapitan i rozgrywający klubu z Lublina jest jednym z głównych architektów niespodziewanego mistrzostwa Polski.


REKLAMA


Zobacz wideo Lublin mistrzem Polski w siatkówce. Marcin Komenda: Przed sezonem mało kto na nas stawiał


Zamykanie ust niedowiarkom. Przełom marcowy i ulga po uniknięciu medalu z buraka
- Nikt na nas nie stawiał, nikt. Nie słyszałem głosu, by ktoś powiedział, iż Bogdanka zostanie mistrzem Polski. Tym bardziej jestem dumny. Może brzydko to zabrzmi, ale czasem dużą satysfakcję daje zamykanie ust niedowiarkom - nie kryje Komenda, którego wcześniejsza kariera do najłatwiejszych nie należała.
O braku wiary w środowisku na początku sezonu w zespół z Lublina, którego dotychczas najlepszym wynikiem było ubiegłoroczne piąte miejsce, wspominał także trener Massimo Botti.
- Ktoś typował nas na szóstym miejscu, ktoś siódmym. Maksymalnie znów na piątym, o ile Wilfredo będzie w dobrej dyspozycji. To niesamowita historia. Wiemy, iż takie rzeczy się zdarzają w sporcie, ale nie jest to prosta sprawa - zastrzega szkoleniowiec.
Ale też sami zawodnicy i przedstawiciele klubu przyznają, iż o ile czuli, iż stać ich na niespodziankę w postaci medalu, to raczej nie wybiegali myślami w kierunku sensacyjnego złota. Pierwsza część sezonu potwierdzała też wcześniejsze typy - fazę zasadniczą Bogdanka zakończyła na czwartej pozycji, na którą awansowała z piątej po ostatniej kolejce spotkań. Gdyby jednak porównać ten sezon do biegu na 400 m, to finisz siatkarze z Lublina mieli równie mocny jak Natalia Kaczmarek, brązowa medalistka olimpijska z Paryża.


Przełomowy moment? Trener reprezentacji Polski Nikola Grbić nie ma wątpliwości, iż nastąpił on na przełomie marca i kwietnia.
- Zaczęło się od zwycięstwa w Pucharze Challenge po pokonaniu dobrze grającego Lube. Wygranie rewanżu w Civitanovie to był bardzo istotny wynik. To daje ci poczucie, iż dokonałeś czegoś ważnego. Potem było odwrócenie losów ćwierćfinału w PlusLidze z Zaksą, a w półfinale dwukrotne pokonanie Jastrzębskiego Węgla na wyjeździe. To elementy, które dają ci tę pewność siebie i wiarę, iż możesz zrobić coś wielkiego - analizuje szkoleniowiec wicemistrzów olimpijskich z Paryża.
Siatkarze z Lublina i Botti oczywiście także wspominają o triumfie zanotowanym w debiutanckim występie w europejskich pucharach oraz przetrwaniu trudnych momentów w ćwierćfinale i półfinale PlusLigi.
- Dla mnie przełomem był wygrany półfinał, bo wtedy masz już medal i troszkę spokojniejszą głowę. Przegrywając go, dalej masz z tyłu głowy, iż musisz walczyć, bo możesz jeszcze skończyć sezon z - jak to mówimy - medalem z buraka - wskazuje Komenda.


"Wygraliby teraz z każdą drużyną na świecie". Zmiana systemu
I choć czuli, iż trafili z formą na najważniejszy etap sezonu, to nie było tak, iż od 19 marca, gdy wygrali Puchar Challenge, wszystko było z górki. W połowie kwietnia przegrali półfinał Pucharu Polski z Jastrzębskim Węglem 0:3, z którym już kilka dni później zaczynali rywalizację w ligowym półfinale. Ale zrewanżowali się faworytowi popisowo - zwyciężyli w decydującym, trzecim meczu 3:2.
Walkę o złoto (tym razem grano do trzech zwycięstw) z Aluronem CMC Wartą zaczęli efektownie - wygrali dwukrotnie 3:0. Niektórzy zastanawiali się, czy nie będą mieli problemu ze zwieńczeniem dzieła. Tym bardziej wtedy, gdy mający kłopoty zdrowotne zawiercianie przedłużyli rywalizację, wygrywając w trzecim meczu 3:1, a ekipa Bottiego nie wykorzystała m.in. dwóch piłek setowych w czwartej partii. Ale w sobotę postawili mocną kropkę nad i, znów pokonując drugiego z wielkich faworytów 3:0.
- jeżeli wyglądają tak w tym momencie sezonu, to wygraliby teraz z każdą drużyną na świecie. Fizycznie wyglądają jakby dopiero zaczynali sezon, a nie go kończyli - ocenił na antenie Polsat po ostatnim meczu finału Bartosz Kwolek, jeden z liderów Aluronu.
Tymczasem to właśnie początek sezonu był dla Bogdanki najtrudniejszy. Oszczędzany był wtedy mający za sobą intensywny sezon kadrowy Leon, dla którego był to pierwszy sezon w tym klubie. Potrzeba było też czasu, by odpowiednio poukładać wszystko w grze drużyny. Botti jako jeden z kluczowych momentów w okresie wskazuje listopadowe zmiany systemu gry. To wtedy postanowił przesunąć bliżej środka boiska Leona, a na tej pozycji szansę dostał Mikołaj Sawicki.


- Straciliśmy może trochę na mocy ataku, ale odnaleźliśmy równowagę pod kątem przyjęcia - tłumaczy Włoch.


Miał być największym niewypałem, został największym zwycięzcą. Bogdanka to nie tylko Leon
Sawicki, który też dołączył do Bogdanki rok temu, pierwotnie nie dostawał zbyt wielu szans i trudno było przypuszczać, iż na koniec sezonu będzie jednym z głównych bohaterów. Sam przyznaje, iż na początku miał "pewne zgrzyty" z Bottim, ale udało im się znaleźć wspólny język. 25-latkowi pomógł trochę los i pech kolegi.
- Przez pierwsze pół sezonu Sawicki nie istniał. W ogóle nie wchodził, nie grał, wszyscy byli załamani. A potem przyszła kontuzja Bennie'ego Tuinstry, musiał wejść i grać - wspomina w luźnej rozmowie prezes jednego z klubów PlusLigi.
A Sawicki wykorzystał szansę do tego stopnia, iż w fazie pucharowej - a zwłaszcza w finale - w oczach wielu przyćmił choćby Leona. I tak z potencjalnie jednego z największych transferowych niewypałów stał się jednym z największych wygranych sezonu. O miano największego może rywalizować raczej tylko z klubowymi kolegami. Bo o ile od początku było wiadomo, iż w centrum lubelskiej układanki będzie będący gwiazdą światowej klasy Leon, to w tym sezonie na poziom o kilka szczebli wyższy przeskoczył też m.in. atakujący Kewin Sasak. Ale takich wielkich odkryć w Bogdance jest więcej.


- Nikt na początku sezonu nie myślał, iż Sawicki i Sasak mogą grać na takim poziomie. Kto wtedy znał środkowego Fynniana McCarthy'ego, który przyszedł do nas z ligi czeskiej? Aleks Grozdanow też nie błyszczał w poprzednim sezonie w Veronie. Stworzyliśmy drużynę wokół Wilfredo i jest on na pewno najważniejszym zawodnikiem, najlepszym na świecie. Ale nasz zespół pokazał, iż potrafi grać też bez niego - przekonuje Botti.
Sam Leon także przypomina, iż gdy na otwarcie sezonu jego zespół - bez niego w składzie - pokonał Aluron 3:2, to niektórzy mówili, iż to był tylko fart. Teraz już wiadomo, iż to nieprawda. Ale też, jak mówi Sport.pl prezes Trefla Gdańsk Dariusz Gadomski, Bogdanka miała w tym sezonie również nieco szczęścia.
- Omijały ich poważne kontuzje. A trochę szczęścia zawsze jest potrzebne, by odnieść sukces w sporcie. Trafili z transferami, mają Leona. To mądrze prowadzony zespół i wykorzystano potencjał rezerwowych. Pomogło też pewnie to, iż nie grali w Lidze Mistrzów, dzięki czemu byli mniej zmęczeni. Wykorzystali na sto procent to, co im dał los i brawa dla nich za to - analizuje działacz.
Na miano złotego rezerwowego zapracował Mateusz Malinowski, który niemal zawsze siał spustoszenie wśród rywali swoją zagrywką. Świetne wejścia notował też środkowy Jan Nowakowski. A z podstawowego składu warto wyróżnić także dwie zwykle mniej widoczne postacie - Komendę i libero Thalesa Hossa. Pierwszy w kluczowej fazie sezonu rewelacyjnie rozkładał siły w ataku i często Leon, Sasak i Sawicki mieli zbliżone, bardzo dobre liczby. Hoss zaś dawał stabilizację przyjęcia i cenny wkład w obronie.


Wyjątkowy smak złota Komendy. Śpiew i taniec zamiast pretensji
To złoto dla Komendy ma szczególny smak. Przełomem w jego karierze miało być przejście sześć lat temu do Asseco Resovii, ale został tylko na sezon - ten przerwany z powodu pandemii COVID-19. Drużynie z Rzeszowa szło w nim fatalnie i została sklasyfikowana dopiero na 13. miejscu. Klub pozyskał potem niemal w ostatniej chwili Fabiana Drzyzgę, zmieniając pierwotną koncepcję, zgodnie z którą to Komenda przez cały czas miał być podstawowym graczem. Prezes Asseco Adam Góral kilka miesięcy temu w wywiadzie dla Sport.pl przyznał, iż uznano, iż Komenda nie podoła zadaniu.
Dla tego ostatniego był to wielki cios. By nie siedzieć na ławce trafił do Stali Nysa, gdzie też mu się nie wiodło zbyt dobrze, a po dwóch latach przeniósł się do Lublina. I to właśnie tam się odrodził, a teraz zbiera pochwały z każdej strony. Jest też duża szansa, iż latem - pod nieobecność Marcina Janusza i Grzegorza Łomacza - poprowadzi grę reprezentacji Polski.
- Leon może dać serię na zagrywce i zmienić tym obraz seta. W krytycznych momentach też piłka zwykle idzie do niego. Ale nie da się powiedzieć, iż sam to złoto wygrał. Ja bym dał 35 procent wkładu jemu, a 65 proc. reszcie drużyny - ocenia Gadomski.
Sami zawodnicy Bogdanki za istotny element swojego wielkiego sukcesu uważają atmosferę w drużynie. Po przegranych meczach wyciągali wnioski i nie pojawiały się żadne destrukcyjne dla grupy zachowania.


- Każdy robił swoje, rozwijał się i choćby jak mieliśmy kryzys w trakcie sezonu, to nikt na nikogo nie narzekał. Byłem w takich klubach, gdzie po dwóch, trzech porażkach zawodnicy zaczynali myśleć tylko o sobie, a kompletnie nie o drużynie. Tutaj, czy było lepiej, czy gorzej, to zawsze każdy każdego wspierał - podkreśla Komenda.
Po wygrywaniu ważnych meczach zawodnicy nieraz wspólnie śpiewali i tańczyli. To samo powtórzyli po wywalczeniu złota w hali Globus, w towarzystwie ponad czterech tysięcy swoich kibiców.


Bogdanka zburzyła dotychczasowy układ. Biletów brakło po 14 sekundach
Na odpowiedni dobór charakterologiczny zawodników uwagę zwracają mocno Krzysztof Skubiszewski i Maciej Krzaczek, którzy w 2013 roku założyli klub. Wtedy zaczynali od dwóch tysięcy złotych w budżecie i występów w III lidze, a sami pełnili wszelkie potrzebne drużynie funkcje. Od początku szli jak burza.
- W pierwszym sezonie dotarliśmy do finałów rywalizacji o II ligę. Brakło nam bodajże seta. Wtedy bardziej baliśmy się, iż awansujemy, niż iż tego nie zrobimy. Bo gdyby wtedy to się stało, to by nas chyba zabiło finansowo - wspominał w ubiegłorocznej rozmowie ze Sport.pl będący w tej chwili wiceprezesem Krzaczek.


I mówił wtedy, iż celem stale jest poprawa z roku na rok. Plan ten realizują imponująco. Debiut w PlusLidze zakończyli na 11. miejscu, rok później byli na 10. pozycji, a następnie na piątej i teraz na pierwszej.
- Fajnie, iż burzą ten cały dotychczasowy układ. Bo już się przyzwyczailiśmy, iż w ostatnich latach tytuł zawsze trafia do Jastrzębskiego Węgla lub Zaksy. Dobrze, iż pojawiają się nowe mocne ośrodki. Musi być jakiś powiew świeżości, a nie w kółko te same drużyny - zaznacza Gadomski, który żartobliwie nazywa Skubiszewskiego i Krzaczka złodziejami, bo Sawickiego i Sasaka wyciągnęli właśnie z gdańskiego klubu.
Prezes Trefla zwraca też uwagę na duże zainteresowanie kibiców i sponsorów w Lublinie. Jeszcze w poprzednim sezonie hala Globus zapełniała się głównie, gdy przyjeżdżały topowe drużyny. Teraz jest to niemal normą niezależnie od przeciwnika. W przypadku meczów finałowych zaś klub podał, iż sprzedaż internetowa biletów na drugie spotkanie skończyła się już po 26 sekundach. Robi wrażenie? Na mecz numer cztery wejściówki miały się rozejść w zaledwie 14 sekund.
Krzaczek rok temu mówił mi, iż on i Skubiszewski dali się poznać środowisku kibicowskiemu i biznesowemu jako osoby, które prą do przodu. W środowisku siatkarskim można czasem usłyszeć, iż są specyficzni. "Młode pistolety" - słyszę od jednego z działaczy. Niewątpliwie wielu prezesów może im pozazdrościć efektów współpracy ze sponsorami oraz wsparcia władze miasta i regionu. Sponsorzy chętnie wyłożyli dodatkowe pieniądze, by pozyskać Leona, gdy niespodziewanie pojawiła się na to szansa oraz by zapewnić występ w Pucharze Challenge (trzeci szczebel europejskich pucharów), do którego zawsze trzeba dokładać.


Obrońca tytułu zamiast underdoga. Odchodzi jeden z architektów sukcesu. "Nie rozumiem go"
Teraz przed Bogdanką występy w LM. Leon triumfował w niej z Zenitem Kazań aż czterokrotnie, ale zapewnia, iż wciąż jest głodny. Czy klub z Lublina stać na sukces w tych najbardziej prestiżowych międzynarodowych rozgrywkach klubowych? I czy stać go na obronę tytułu w PlusLidze? Lider drużyny nie zamierza składać żadnych wielkich deklaracji.
- Co dalej? Najpierw będziemy budować drużynę i formę. Ważne, aby wszyscy byli zdrowi. Nie jesteśmy faworytem, skupiamy się na swojej codziennej pracy. Tak, przystąpimy do nowego sezonu w PlusLidze jako obrońca tytułu, ale będziemy iść krok po kroku. Nie myślimy od razu o złocie - podkreśla.
Krzaczek przekonuje, iż brak tytułu dla takich potęg jak Jastrzębski Węgiel, Aluron i Projekt Warszawa to dowód na siłę ligi i na to, iż chwila nieuwagi może być bardzo kosztowna.
- Celem będzie, by ponownie włączyć się do walki o medale oraz zaistnieć w LM. Sezon sezonowi nierówny. W tym my jesteśmy największym pozytywnym zaskoczeniem, w przyszłym może to być ktoś inny. Wierzę w naszą drużynę i nasz klub, ale trzeba mieć też pokorę, mając na uwadze poziom LM i PlusLigi. Na pewno trudniej się gra jako obrońca tytułu niż zespół, na który nikt nie stawia. Oczywiście, zawodnicy sami na siebie nakładają też presję, bo bez tego nie da się rozwijać, ale sądzę, iż teraz będzie nam dużo trudniej. Aczkolwiek w przyszłym sezonie będziemy dysponować równie dobrą drużyną - zapewnia wiceprezes Bogdanki.


Wiadomo, iż trzon drużyny zostanie zachowany, a zmiany będą kosmetyczne. Z nieoficjalnych informacji wynika, iż odejdzie m.in. Nowakowski, a za niego pojawi się Kanadyjczyk Daenan Gyimah. Dojdzie jednak do zmiany na stanowisku trenera - Botti przyjął ofertę Resovii, a w Lublinie zastąpi go wracający do męskiej siatkówki Francuz Stephane Antiga.
Włoch pracował w Bogdance przez dwa sezony. W 2023 roku nie był pierwszym wyborem - umowę miał już podpisaną Michał Mieszko Gogol i to on budował z działaczami skład na miniony sezon. Dostał jednak propozycję z Japonii, z której chciał skorzystać. Władze klubu zgodziły się, choć postawiło je to w trudnej sytuacji z powodu mocno przebranego rynku. Pracujący dotychczas zawsze w ojczyźnie Botti nie miał wtedy łatwej sytuacji w ówczesnym klubie i gwałtownie dogadał się z ekipą z Lublina. Zebrał przez okres współpracy z nią sporo pochwał i niewątpliwie mocno przyczynił się do wywalczenia mistrzostwa.
Sam tuż po wywalczeniu złota przyznał, iż pracowało mu się bardzo dobrze i żałował, iż tak udany sezon już się kończy. O decyzji dotyczącej odejścia nie chciał wtedy rozmawiać. Nie brakuje głosów, iż - przyjmując kilka miesięcy temu ofertę z Rzeszowa - popełnił błąd.
- Nie rozumiem go. Hala jest podobnej objętości, w Lublinie też wszyscy ich kochają. Dla mnie to trochę bez sensu. Czy decydować mogła kusząca oferta finansowa? No ok, ale nie wierzę, iż gdyby poszedł do władz Bogdanki, to by mu coś nie dołożyły, doceniając dotychczasową pracę. Z tego co wiem, to ich na to stać. Poza tym to klub, który na niego postawił. Bo kto wcześniej słyszał o trenerze Bottim? Wygląda to tak, jakby nie wierzył w swój zespół. Słabo to wygląda pod kątem szacunku do klubu. Mógł się pokazać w LM, a będzie w klubie, który nie gra w europejskich pucharach. Nie łapię tego - słyszę od jednego z działaczy.


W Rzeszowie tradycje siatkarskie są bardzo bogate, a Lublin przez lata uchodził pod tym względem za pustynię. Ale za sprawą Bogdanki sytuacja zmieniła się diametralnie. Na bazie krótkiej historii tego klubu można zakładać, iż prędzej rośnie nowa siła w tym sporcie niż iż wróci tam w najbliższym czasie siatkarski piach.
Idź do oryginalnego materiału