Niewiarygodne, czego dokonali polscy siatkarze. Nagle choćby Grbić ruszył na boisko

2 godzin temu
Polscy siatkarze są już pewni gry w fazie pucharowej mistrzostw świata na Filipinach. Wyjdą z grupy niezależnie od wyniku meczu z Holendrami, z którymi powalczą o pierwsze miejsce w tabeli. Ze słowem "awans" ten rywal może im się jednak dobrze kojarzyć. To po trudnym meczu, który rozegrali z nim blisko dwa lata temu.
3:0 z Rumunami, 3:0 z Katarczykami - tak pewnie do tej pory wygrywają swoje mecze na tegorocznych MŚ polscy siatkarze. Inni faworyci do zdobycia medali się potykają, mają problemy z teoretycznie słabszymi rywalami, ale nie drużyna Nikoli Grbicia.

REKLAMA







Zobacz wideo Polskie medalistki mistrzostw świata w boksie wróciły do kraju!



Choć zawodnicy Serba już na pewno zagrają w 1/8 finału turnieju, to mogą w pozytywny sposób zakończyć fazę grupową. Mecz z Holendrami będzie starciem o miejsce lidera grupy B przed play-offami, a jednocześnie lepszym rozstawieniem na mecz o ćwierćfinał rozgrywek.
To rywal, który w ostatnich latach nie potrafi zagrozić Polakom na tyle, żeby ich pokonać. Ostatni raz porażkę z Holendrami polscy siatkarze ponieśli w 2003 roku, podczas mistrzostw Europy. Od tego czasu wygrywali w aż dziewięciu spotkaniach o stawkę z rzędu. To nie oznacza jednak, iż były to mecze przyjemne. Może dwa poprzednie - 3:1 i 3:0 odpowiednio w tym i zeszłym roku w Lidze Narodów - nie należały do najtrudniejszych. Ale już to z kwalifikacji olimpijskich 2023 jak najbardziej.


Zaczęło się od przegranego seta, skończyło na nerwach przy setbolach. Tak Polacy wywalczyli awans
Oby teraz Polacy nie mieli takich problemów jak w tamtym spotkaniu. Zaczęły się już od pierwszego seta, który od pierwszych akcji był kontrolowany przez Holendrów. Zdobyli trzy pierwsze punkty, a później, choć Polacy potrafili odrobić straty (6:6), to choćby powiększyli tę przewagę (14:10). I właśnie taką różnicą - czterech punktów - wygrali tę partię.
Zawodnicy trenera Nikoli Grbicia potrzebowali się pobudzić i zacząć grać lepiej. Mieli sporą motywację: zwycięstwo w tym spotkaniu gwarantowało im awans na igrzyska. Wiedzieli jednak, iż nie przyjdzie łatwo. Byli po długim sezonie reprezentacyjnym, w którym wygrywali mecz za meczem. Wygrana w olimpijskim turnieju kwalifikacyjnym oznaczałaby, iż rozegrali niemal idealny sezon. Wcześniej zdobyli złoto Ligi Narodów i mistrzostw Europy. Bilet do Paryża miał być ukoronowaniem niezwykłego roku gry pod wodzą Grbicia.



I w kolejnych dwóch partiach meczu z Holendrami rywale zobaczyli tych Polaków, którzy wcześniej ogrywali przeciwników bez litości. Zwłaszcza wynik 25:17 z drugiego seta mówił wszystko. W trzecim przeciwnicy mieli swoją szansę: prowadzili choćby przy stanie 14:15. Wydawało się, iż do końca powalczą o postawienie Polaków pod ścianą. Ale to biało-czerwoni się wybronili. Końcówkę zaczynali z przewagą trzech punktów (22:19). Ostatecznie wygrali do 22 i przejęli prowadzenie w całym spotkaniu.
Sporo nerwów dostarczył nam czwarty set. Polacy zaczęli go od prowadzenia 4:0, potem utrzymywali tę przewagę (15:11) i wszyscy myśleli, iż nic złego im się już nie stanie. Że panują nad sytuacją, a Holendrów już skutecznie zniechęcili. Ale rywale nie tylko wrócili do gry i wyrównali (19:19), a choćby zaczęli grać z nimi punkt za punkt, zyskując piłki setowe. Mieli aż cztery szanse, żeby przedłużyć spotkanie o tie-breaka, ale to się nie udało. Za to Polacy zyskali jednego meczbola i udało im się go skończyć - piłka po ataku Maartena van Garderena poleciała w aut bez zahaczenia o żadnego z zawodników Nikoli Grbicia. Wygrali zatem 29:27 i 3:1 w całym spotkaniu.
Grbić nie chciał założyć czapki. Przed nim i Polakami powinniśmy je zdejmować
I zaczęli świętować. Najpierw cieszyli się niewiele, zdawkowo, jakby tylko ze zwycięstwa nad Holendrami. Ale chwilę później pokazano im na telebimie w hali w Xi'an grafikę informującą o zapewnieniu awansu na igrzyska. I Polacy nagle zaczęli ją sobie pokazywać palcami - wskazywał tam m.in. Karol Kłos czy Tomasz Fornal. Chyba dopiero wtedy zdali sobie sprawę z tego, co oznaczała wygrana.
Nic dziwnego, iż przy tak dużym zmęczeniu i natłoku meczów - grali wówczas siedem spotkań w osiem dni - gdzieś im to uciekło. Ale potem do akcji wkroczyli organizatorzy, którzy rozdali im czapki z logiem siatkarskiego turnieju olimpijskiego przygotowane przez spółkę Volleyball World i nieco się rozluźnili. Na boisko do nich po zakończeniu spotkania ruszył choćby Nikola Grbić. Choć on przesadnie nie świętował.



Nie chciał choćby zakładać przekazywanej mu czapki i na zdjęciach z tego meczu widzimy go bez niej. Gdyby takie czapki przekazano kibicom, musieliby je przed Grbiciem i siatkarzami zdjąć. To niewiarygodne, iż polskiej drużynie udało się zwieńczyć ten sezon w taki sposób - rozegrać go niemal idealnie. A jeszcze większy szacunek należał im się za to, iż kolejnego dnia Polacy zagrali jeszcze jeden, ostatni mecz turnieju kwalifikacyjnego w Xi'an. Już bez większego znaczenia, bo awans na igrzyska wywalczyli. Jednak i tak, pomimo tak trudnych okoliczności i coraz większego zmęczenia, go wygrali. Pokonali gospodarzy po tie-breaku i pozostali niepokonani w rywalizacji w Chinach.
Dalszy ciąg historii dobrze znamy: na igrzyskach zdobyli pierwszy medal od 48 lat, srebro po wielkim, dramatycznym półfinale z USA i porażce na koniec z Francją. Teraz walczą o kolejny medal wielkiej imprezy w ostatnich latach. Być może choćby odzyskanie tytułu mistrzów świata po siedmiu latach.
Ale takich rywali jak Holendrzy na pewno muszą traktować z respektem i ich nie lekceważyć. Na podobnych, a może choćby nieco silniejszych - Kanadyjczyków lub Turków - mogą trafić w 1/8 finału i ćwierćfinale. Nie oszukujmy się, do strefy medalowej mają drogę prostszą od innych kandydatów do podium MŚ. To nie muszą być jednak łatwe mecze. Jednocześnie dobrze byłoby się sprawdzić z kimś, kto umie się postawić, zanim Polakom przyszłoby rywalizować w kluczowych spotkaniach turnieju. Oby z żadnym z rywali się nie potknąć.


Mecz z Holendrami kończący ich zmagania w fazie grupowej MŚ na Filipinach zaplanowano na godzinę 12:00 czasu polskiego w środę 17 października. Relacja na żywo na Sport.pl i w aplikacji Sport.pl LIVE.
Idź do oryginalnego materiału