"Nieprawdziwy" Wielki Szlem ze Świątek w roli głównej. Historia tenisa zafałszowana

3 godzin temu
Przed turniejem miksta US Open, który w tym roku rozgrywany jest w nietypowej formule, pojawiło się wiele słów krytyki pod adresem organizatorów. Padły choćby słowa o "nieprawdziwym Wielkim Szlemie". Gdyby tak do tego podchodzić, to nieprawdziwa jest cała masa wielkoszlemowych tytułów, a historia światowego tenisa jest po prostu sfałszowana.
W Nowym Jorku właśnie trwa turniej miksta wielkoszlemowego US Open. W tym roku odbywa się on w niecodziennej formule. Do rywalizacji zostało zaproszonych tylko 16 par, a mecze odbywają się, zanim jeszcze ruszą zawody w grze pojedynczej tenisistek i tenisistów. To zupełnie nowe podejście do rywalizacji mikstów. Do tej pory rywalizacja w grze mieszanej odbywała się równolegle z turniejami singlowym i deblowym. To powodowało, iż rywalizacja par mało kogo interesowała, a i czołowi tenisiści i tenisistki nie mieli ochoty łączyć rywalizacji singlowej z żadną inną.


REKLAMA


Zobacz wideo


"Nie nazywajmy tego Wielkim Szlemem"
Właśnie to organizatorzy postanowili zmienić i przyciągnąć na trybuny więcej kibiców. Główną nagrodę w mikstach podniesiono z 200 tys. dolarów do miliona, a do rywalizacji zaproszono najlepsze zawodniczki i zawodników na podstawie rankingów singlowych. Efekt był piorunujący. Na trybunach pojawiły się takie tłumy kibiców, jakich gra mieszana dawno nie widziała.
Decyzja organizatorów spotkała się z lawiną krytyki ze strony tych zawodników i zawodniczek, którzy do tej pory specjalizowali się w grze mieszanej. - Nie nazywajmy tego Wielkim Szlemem. Mijamy się z tradycją, historią oraz całą klasą wydarzenia. Mikst wielkoszlemowy w Nowym Jorku rozgrywany był zawsze na innych zasadach. Wielkie nazwiska wygrywały tę imprezę, występując przez tydzień czy półtora tygodnia, a teraz nagle tytuł będzie można zdobyć, startując w ciągu dwóch dni i grając do czterech gemów. Straci to wydźwięk i ważność takiego poważnego wydarzenia - powiedział Jan Zieliński, dwukrotny mistrz wielkiego szlema w grze mieszanej w rozmowie z Dominikiem Senkowskim ze Sport.pl.


Słowa o nieprawdziwym, a choćby fałszywym Wielkim Szlemie pojawiły się też ze strony innych zawodniczek i zawodników oraz kibiców.
Susane Lenglen w cztery miesiące zarobiła fortunę
Oczywiście rozżalenie specjalistów od debla i miksta jest zrozumiałe, ale przy takim podejściu do zasad można powiedzieć, iż całe rankingi najlepszych tenisistów wszech czasów są sfałszowane, a przy nazwiskach przeszło setki triumfatorów Wielkiego Szelma powinna być gwiazdka z adnotacją, iż to nie są prawdziwi mistrzowie, bo przepisy nie dopuszczały do gry wielu najlepszych tenisistów świata. Pół historii światowego tenisa uległa zapomnieniu, bo wielu choćby najbardziej zagorzałych fanów tenisa nie ma świadomości, iż kiedyś w kalendarzu nie było czterech turniejów Wielkiego Szlema, ale aż siedem.


Wątpliwości co do wielkoszlemowych tytułów można byłoby mieć już od 1926 roku, gdy wielka Susane Lenglen podpisała kontrakt z promotorem Charlesem C. Pyle'em, który zaproponował jej udział w czteromiesięcznej trasie po Stanach Zjednoczonych. W ten sposób sześciokrotna mistrzyni Wimbledonu, która była uznawana za najlepszą tenisistkę świata, została wykluczona z dalszej rywalizacji w najważniejszych do dziś turniejach tenisowych. Wtedy mogli grać w nich tylko amatorzy, którzy nie zarabiali na tenisie. choćby nauczyciele tej gry byli wykluczeni, bo za lekcje brali pieniądze.


Francuzka, która miała na swoim koncie również dwa złote medale olimpijskie i wiele innych prestiżowych triumfów, była krytykowana za przejście na zawodowstwo. Ona sama odparowała, iż przez 12 lat kariery amatorskiej zarobiła dla organizatorów tenisowych turniejów fortunę, a sama pozostała uboga. Tournée po USA, Kandzie i Kubie, podczas którego Lenglen grała z Amerykanką Mary Browne, przyniosło Francuzce majątek. Zrobiła 100 tys. dolarów, czyli więcej niż pensja największej ówczesnej gwiazdy amerykańskiego sportu, Babe'a Rutha. Baseballista New York Yankees zarabiał 70 tys. dolarów rocznie.
Zawodowcy też mieli swój Wielki Szlem w tenisie
Drugą gwiazdą liczącej 40 przystanków trasy po Ameryce, która zorganizował Pyle, był Vincent Richards. Złoty medalista olimpijski w singlu i deblu igrzysk w Paryżu (1924) był uznawany za najlepszego amerykańskiego tenisistę. Pięć razy grał w finale Pucharu Davisa i za każdym razem Amerykanie triumfowali. W dodatku miał dopiero 23-lata. Jego przejście na zawodowstwo było więc szokiem. Jakby tego było mało, Richards po zakończeniu tournée Pyle'ego wziął się za organizowanie nowych profesjonalnych zawodów dla tenisistów. Już w 1927 roku rozegrano pierwsze mistrzostwa USA zawodowców, w których triumfował właśnie Richards.


Trzy lata później rozegrano pierwszy turniej zawodowych mistrzostw Francji na kortach Rolanda Garrosa (lokalizacja ulegała potem zmianie). W Londynie w 1934 roku zainaugurowano Wembley Pro Championship, który odbywał się w hali Wembley Arena. Te trzy turnieje zaliczane były do tzw. zawodowego Wielkiego Szlema.


Nieliczne grono zawodowych tenisistów przez lata nazywane było "objazdowym cyrkiem". Przez większość sezonu gracze objeżdżali pół świata, grając mecze między sobą w coraz to nowym miejscu. Prawdziwych turniejów było w kalendarzu niewiele. W 1932 roku tzw. "Cyrk Tildena" zawitał także do Polski na występy w Warszawie i Krakowie.
Bill Tilden to było wielkie nazwisko w historii tenisa. Był trzykrotnym mistrzem Wimbledonu i siedmiokrotnym mistrzem US Open, zanim przeszedł w 1931 roku na zawodowstwo. W latach 30. Amerykanin rywalizował głównie z Hansem Nüssleinem (tylko w 1932 rok rozegrali między sobą 150 meczów). Z kolei niemiecki tenisista to przykład kuriozalnych przepisów, jakie obowiązywały wtedy w tenisie. Nüsslein nigdy nie miał szans rywalizować w Wimbledonie czy Roland Garros, bo jako 16-latek udzielał lekcji tenisa i za to został wykluczony z grona amatorów.
Skompletował Wielkiego Szlema i przeszedł na zawodowstwo
W późniejszych latach cała masa utalentowanych i utytułowanych tenisistów opuszczała grono uprawnionych do gry w amatorskim tenisie. Ellsworth Vines, który w jednym roku wygrał US Open i Wimbledon, miał zaledwie 22 lata, gdy został zawodowcem w 1934 roku. Don Budge w 1938 roku skompletował Wielkiego Szlema jako pierwszy gracz w historii tenisa. W tym samym roku podpisał zawodowy kontrakt. Miał 23 lata.


Fred Perry skompletował Wielkiego Szelma w sposób nieklasyczny, tzn. wygrywał turnieje w Melbourne, Paryżu, Londynie i Nowym Jorku, ale nie w tym samym roku. Między 1933 a 1936 rokiem zdobył osiem wielkoszlemowych tytułów w singlu. Był uznawany za najlepszego tenisistę świata, gdy w 1936 roku przeszedł na zawodowstwo. Miał 27 lat i karierę kontynuował aż do pięćdziesiątki.
23 lata miał Boby Riggs, gdy jako potrójny mistrz turniejów Wielkiego Szlema amatorów, zaczynał karierę zawodowca. Później sławę zdobył jako uczestnik tzw. Wojny Płci, gdy w 1973 roku zmierzył się najpierw z Margaret Court, a potem Billy Jean King. Miał wtedy 55 lat.


21-letni Pancho Gonzalez porzucił tenis amatorski po swoim drugim triumfie w Nowym Jorku. 19 lat później mógł wrócić na areny Wielkiego Szlema, bo zniknął podział na amatorów i zawodowców. W erze Open już po czterdziestce Amerykanin zdołał awansować do półfinału Roland Garros i czwartej rundy Wimbledonu.
A teraz wyobraźmy sobie tenis bez Federera czy Djokovicia
Kena Roswella sympatykom tenisa nie trzeba przestawiać. Tymczasem tak naprawdę wygrał on nie osiem wielkoszlemowych tytułów w singlu, a adekwatnie 23 - 15 jako zawodowiec. Profesjonalistą stał się w 1956 roku, gdy miał już na koncie cztery wielkoszlemowe tytułu amatorskie. Gdy nastała era Open dorzucił jeszcze cztery zwycięstwa w Paryżu, Melbourne (dwa) i Nowym Jorku. Tylko w Wimbledonie, ale w finale grał tam już jako 40-latek w 1974 roku.
Inny wielki Australijczyk Rod Laver przeszedł na zawodowstwo w wieku 24 lat, zaraz po tym jak wygrał cztery wielkoszlemowe turnieje w jednym roku (1962). Jego rozbrat z arenami w Melbourne, Paryżu, Londynie i Nowym Jorku trwał tylko pięć lat. Gdy wrócił w erze Open, znów skompletował Wielkiego Szlema w 1969 roku.


To tylko nieliczne nazwiska z całej gamy znakomitych zawodników, którzy już w młodym wieku zrezygnowali z dalszych starań o tytuły w Wimbledonie czy Roland Garros. Dziś już mało kto o nich pamięta, choć byli to zawodnicy takiego formatu jak Novak Djoković, Roger Federer czy Rafael Nadal. Czy moglibyśmy sobie wyobrazić historię tenis ostatniego ćwierćwiecza bez któregoś z nich?
Idź do oryginalnego materiału