Niepojęte, co zrobił Dariusz Mioduski. Cała Polska znowu śmieje się z Legii

1 tydzień temu
Wydawało się to niepojęte, by w najbliższym czasie Legia zbliżyła się do dna, o które ocierała się cztery lata temu. A jednak lekcja, jaką Dariusz Mioduski dostał w okresie 2021/22, poszła na marne i jego klub znów jest bliski strefy spadkowej ekstraklasy. Nie wiadomo, jak ta sytuacja się skończy, bo drużyna została porzucona, a innych pomysłów niż zatrudnienie Marka Papszuna nie ma.
Aleksandar Vuković zwykł mawiać, iż w Legii nigdy nie jest ani tak dobrze, ani tak źle, jak o niej piszą i mówią. Nawiązując do słów byłego piłkarza i trenera stołecznej drużyny, można powiedzieć, iż w Legii nigdy nie jest tak źle, by nie mogło być jeszcze gorzej. choćby wtedy, gdy klub sięga dna.


REKLAMA


Zobacz wideo Papszun pasuje do Legii? Kosecki: Nie ma trenera, który nie chciałby poprowadzić tego klubu


Bo przecież wydawało się niemożliwe, by Legia raz jeszcze znalazła się w miejscu, w którym była raptem cztery lata temu. Koszmarny sezon 2021/22 z jednej strony był dla niej jednym z najgorszych w historii, ale z drugiej miał być też lekcją pokory, nauczką na przyszłość i nowym otwarciem. Doświadczona seriami porażek i pobytem w strefie spadkowej Legia miała przejść wielopoziomową rewolucję i już nigdy nie popełnić tych samych błędów. Sypiącemu wtedy publicznie głowę popiołem Dariuszowi Mioduskiemu zajęło jednak raptem chwilę, by znów sprowadzić klub do tego samego miejsca.
Do błędnej decyzji o zwolnieniu Kosty Runjaicia i desperackiej próby ratowania się Goncalo Feio nie ma już po co wracać. Legia znów popełniła błędy, ale pożary gasiła benzyną. I dziś z warszawskiego klubu śmieje się cała Polska.


Nie można się temu dziwić, bo skala chaosu i bałaganu w Legii jest niepojęta. W 2025 r. Mioduski przeszedł samego siebie, a efektem jego niewytłumaczalnych posunięć i zaniedbań jest obecna sportowa katastrofa, która może mieć jeszcze gorsze skutki w przyszłości. Legia przypomina dziś kamikadze, a jej jedynym pomysłem na zmianę beznadziejnej sytuacji jest zatrudnienie Marka Papszuna. Pytanie, czy nie dojdzie do niego za późno. I... czy do zmiany w ogóle dojdzie.
Słowa, które były proroctwem
- Brak mistrzostwa Polski będzie dla Legii katastrofą - zapowiadał latem dyrektor sportowy klubu, Michał Żewłakow. I Legia tej katastrofy doświadcza, bo po 16. meczach w ekstraklasie zajmuje 14. miejsce w lidze z przewagą raptem dwóch punktów nad strefą spadkową. Co więcej, legioniści mają serię ośmiu meczów bez zwycięstwa, co nie przydarzyło im się od 52 lat. Do rekordowej liczby 10 spotkań bez wygranej brakuje już tylko dwóch.


Legia przeżywa koszmar, a przecież w ten rok weszła z wielkimi nadziejami i zapowiedzią kolejnej rewolucji. Tę miał zapewnić nowy dyrektor sportowy, którego Mioduski wybierał po - słusznym - zwolnieniu z tej funkcji Jacka Zielińskiego. O ile decyzja sama w sobie była dobra, o tyle proces wyboru jego następcy okazał się pierwszą tegoroczną kompromitacją Legii i pierwszym krokiem ku obecnej katastrofie.
Żewłakow objął stanowisko dopiero 27 marca, czyli w 85. dniu tego roku. Legia zmarnowała mnóstwo czasu, by odpowiednio przygotować się do tego sezonu. "Są bardzo spóźnieni, to się może źle skończyć" - usłyszałem w marcu od jednej z osób, która orientowała się w realiach procesu rekrutacji w klubie. Słowa okazały się prorocze, bo Żewłakow w wielkim pośpiechu i bez należytego przygotowania musiał decydować o przyszłości Feio, kształcie drużyny i - jak się okazało najpóźniej - nazwisku nowego trenera Legii.
Wybór Edwarda Iordanescu na następcę Feio zajął Legii co najmniej 22 dni. Co najmniej, bo tyle czasu minęło od oficjalnej informacji o rozstaniu z Portugalczykiem do momentu zatrudnienia Rumuna. Iordanescu przejmował drużynę w biegu, więc o spójnej polityce jej budowania nie mogło być mowy. W efekcie trener wiecznie narzekał na termin transferów i kręcił nosem na ich jakość. Jak się okazało, był to tylko jeden z problemów tej rewolucji.
Bo w Legii rozjechały się też ośrodki decyzji. Mimo iż w marcu klub zatrudnił Żewłakowa, to chwilę później dołączył do niego Fredi Bobić na dziwnym stanowisku "Head of Football Operations", a w zatrudnieniu Iordanescu palce maczał też Mioduski. Zdesperowana brakiem szkoleniowca Legia postawiła na Rumuna, mimo iż jeszcze kilka miesięcy wcześniej jego kandydaturę odrzuciła, uznając go bardziej za selekcjonera, niż trenera od codziennej pracy. Pomieszanie z poplątaniem.


Mimo iż na papierze transfery dokonywane przez Legię wyglądały obiecująco i kibice mieli prawo uwierzyć w tę drużynę, to z perspektywy czasu widać jak na dłoni, iż to nie miało prawa się udać. Zwłaszcza iż wcześniejsze zastrzeżenia wobec Iordanescu okazały się trafne, a kadencja Rumuna w Legii okazała się kolejną pomyłką.
Mioduski zostawił drużynę bez wsparcia
Już wtedy wiadomo było, iż mistrzostwo Polski raczej na pewno nie wróci na Łazienkowską. Ale sytuacja Legii nie była dramatyczna. W dniu zwolnienia Iordanescu warszawiacy zajmowali co prawda dopiero 11. miejsce w tabeli, ale do pucharowej, czwartej pozycji tracili pięć punktów.
Jesienią Mioduski popełnił jednak kolejny błąd i zostawił drużynę samą sobie. Po prostu ją porzucił bez wsparcia. Od momentu zwolnienia Iordanescu minęły już aż 32 dni i wciąż nie wiadomo, kiedy warszawiacy doczekają się stałego trenera. A czas jest dla Legii bezlitosny, bo dziś - cztery kolejki po zwolnieniu Rumuna - drużyna jest nie tylko niżej w tabeli, ale do pucharowej pozycji traci już siedem punktów.
Inaki Astiz, który miał prowadzić Legię w jednym-dwóch meczach, a zrobił to już w sześciu, nie jest dla niej dobrym rozwiązaniem. Widać to i po wynikach, i po jego bezradności. Ale to nie Hiszpan jest największym problemem klubu. On po prostu robi, co może, by ratować wyniki. A może niewiele. Mimo iż sezon trwa w najlepsze i Legia ma (miała?) jeszcze co ratować, Hiszpan pracuje w najmniejszym sztabie w ekstraklasie: Astizowi pomaga raptem czterech trenerów i analityków. Dla porównania sztab Papszuna w Rakowie liczy 11 osób, Nielsa Frederiksena w Lechu dziewięć, a Adriana Siemieńca w Jagiellonii osiem. To jest przepaść.


- Nie jest łatwo funkcjonować w tak małym sztabie, ale kiedyś pracowało się w piłce jednym czy dwoma trenerami i trzeba było sobie radzić. Oczywiście, im większy sztab, tym więcej detali można przygotować, więcej indywidualnej pracy wykonać. Jednak nie narzekamy. Wszyscy pracujemy bardzo dużo i staramy się realizować zadania najlepiej, jak potrafimy. Taka jest w tej chwili sytuacja i musimy ją doprowadzić do końca - mówił dyplomatycznie Astiz po meczu z Motorem, kiedy pytałem go o codzienną pracę. Pytanie nie było przypadkowe, bo kilkanaście dni temu od jednej z osób usłyszałem, iż w obecnej sytuacji w sztabie po prostu nie da się funkcjonować i pracować na odpowiednim poziomie.
Już ponad miesięczne zawieszenie w oczekiwaniu na nowego trenera jest najlepszym podsumowaniem tegorocznego bałaganu w Legii. Jak wyliczał Szymon Janczyk z portalu weszlo.com, w tym roku klub spędził aż 41 proc. czasu bez dyrektora sportowego i trenera, czyli dwóch najważniejszych osób w pionie sportowym! choćby jak na polskie warunki to sytuacja absurdalna i kompletnie nie do pomyślenia. Mioduski chciał dolecieć do upragnionego celu, nie używając do tego choćby autopilota.


Kiedy spojrzymy na górę tabeli ekstraklasy, zobaczymy kluby, które mają konkretne twarze. Te najbardziej oczywiste to Siemieniec i Łukasz Masłowski w Jagiellonii i Frederiksen oraz Tomasz Rząsa w Lechu Poznań. Ale podobne duety zbudowały też m.in. Górnik Zabrze, Wisła Płock, Cracovia czy Korona Kielce. Legia znów ma tylko bałagan, niepewność i kolejne zmiany idei.
Wszystko wskazuje na to, iż ten bałagan sprzątać będzie Papszun. O ile nie można wątpić w jego warsztat trenerski, o tyle wątpliwości budzi to, jak odnajdzie się w Legii zarządzanej przez Mioduskiego. I czy nie stanie się ofiarą kolejnej rewolucji w Legii, z której znowu śmieje się cała Polska.
Idź do oryginalnego materiału