Niebywałe, co stało się z Polkami. Heroiczny wyczyn, który przejdzie do historii

1 dzień temu
Polki rozpoczęły nowy sezon Ligi Narodów od zwycięstwa z Tajkami. Kibice, jak i same siatkarki, pewnie liczą na zdobycie trzeciego medalu z rzędu w tych rozgrywkach, zwłaszcza iż finały odbędą się w Polsce. Gdy dwa lata temu drużyna Stefana Lavariniego sięgała po pierwszy medal imprezy rangi światowej od 55 lat, musiała przejść błyskawiczną przemianę.
Brązowy medal Polkom udało się zdobyć zarówno w 2023 jak i 2024 roku. W obu przypadkach po absolutnych horrorach w meczu o trzecie miejsce, ale i gorzkim półfinale. Niektórych pewnie do dziś bolą porażki, które pozbawiły je szans na finał Ligi Narodów i złoty medal.


REKLAMA


Zobacz wideo Jakubowi Koseckiemu przeszła przed nosem fortuna. "Teraz to jest warte milion euro!"


W tym sezonie Polki są już pewne awansu do finałów rozgrywek. To ze względu na to, iż Final 8 rozgrywek zostanie zorganizowane w łódzkiej Atlas Arenie. Na razie walczą jednak o rozstawienie w finałach i zgrywają się, by o medal przed własną publicznością zagrać w jak najlepszej formie. W turnieju w Pekinie, który otwiera dla nich tegoroczne rozgrywki, wygrały już z Tajkami 3:0, a teraz czeka je czwartkowy mecz z Chinkami. Tymi samymi, które pokonały je w półfinale Ligi Narodów w 2023 roku.
Polki były rewelacją Ligi Narodów. Ale ten mecz chcielibyśmy wymazać
Polki przystępowały wtedy do gry o medale Ligi Narodów jako rewelacja rozgrywek. Fazę grupową skończyły na pierwszym miejscu z dziesięcioma zwycięstwami i dwoma porażkami. Wygrały m.in. z Chinkami, które pokonały w trzech setach. Niestety, to spotkanie i występ Polak w półfinale przeciwko rywalowi z Azji, to były dwa zupełnie różne mecze.
Dało się zauważyć, iż już w ćwierćfinale, w którym Polki mierzyły się z Niemkami, drużyna grała nieco inaczej. To nie była dokładnie ta sama dynamika i forma, którą prezentowała we wcześniejszych spotkaniach. Na szczęście rywal też nie był najlepiej dysponowany. I, jak to nazywał ówczesny trener niemieckiej kadry Vital Heynen, gorzej podchodził do meczów o tak dużą stawkę, nie dojrzał jeszcze do tego, żeby umieć je wygrywać. Niemki przegrały 1:3. Były szkoleniowiec polskich siatkarzy podkreślał, iż to, czy do tego dojrzały Polki, miały rozstrzygnąć dopiero kolejne mecze.
Wydawało się, iż rywalkami Polek w półfinale zostaną Brazylijki - wielka firma z nazwiskami, kadra, która przyzwyczaiła do obecności w meczach o trofea. Tymczasem drużyna z Ameryki Południowej została odprawiona do domu już po ćwierćfinale przez Chinki. To była sensacja, ale zespół, który właśnie został przeciwnikiem Polski w meczu o finał Ligi Narodów, wcale nie chciał na tym poprzestawać.


I półfinał tamtych rozgrywek to pewnie jedno z tych spotkań, które z kadencji Stefano Lavariniego moglibyśmy wymazać. Albo wręcz chcielibyśmy zastąpić jakimś szczęśliwym zakończeniem. Takie podczas finałów LN w Arlington nie nadeszło.


Kadra Lavariniego rozbita przez Chinki. Pozostał żal
W pierwszym secie polski zespół nie miał praktycznie żadnych szans. Prowadził tylko na samym początku, do stanu 2:1. Później Chinki tylko stopniowo budowały i powiększały swoją przewagę. W końcu wygrały różnicą siedmiu punktów.
Polki próbowały odpowiedzieć, ale bezskutecznie. Stefano Lavarini wprowadzał zmiany, ale te nie dawały potrzebnego efektu. Choć druga partia to jeden z dwóch momentów, gdy polski zespół włączył się do walki z lepiej dysponowanym przeciwnikiem. Najpierw udało się zmniejszyć czteropunktową stratę (12:16) do jednego punktu (17:18), a następnie w końcówce doprowadzić choćby do wyrównania. Było 23:23 i Polki miały wszystko w swoich rękach. Niestety, dwa kolejne punkty znów zdobyły Chinki i zrobiło się już 0:2.
Trzeci - i jak się później okazało decydujący - set Polki znów zaczęły ze słabszą grą od Chinek i przegrywały choćby czterema punktami (7:11, potem 11:15). Nagle udało im się wrócić do gry i dojść rywalki na jeden punkt (14:15). Potem te znów odskoczyły i sytuacja się powtórzyła - czekała nas wyrównana końcówka. Chinki zyskały dwie piłki meczowe i choć drużynie Lavariniego udało się obronić pierwszą z nich, to druga przyniosła przeciwniczkom wygraną 25:23 i 3:0 w całym meczu.


Polki zostały rozbite. Nie wykorzystały swoich szans, ale obraz tego spotkania to nie była równa walka o zwycięstwo. Chinki były lepsze i wynik dobrze to oddał. Szkoda, iż zabrakło trochę szczęścia, by z taką narracją podyskutować i silniej się im postawić. Pozostał żal. Ale smutku i rozczarowania nie mogło być za dużo.
Polki pozbierały się i przeszły do historii. A teraz dalej stać je na wielkie rzeczy
Zwłaszcza iż Chinkom finał się należał, a dla nas - z perspektywy drużyny, która i tak czekała na swój pierwszy medal na światowej imprezie od 55 lat - mecz o brąz i tak był wciąż sporym wydarzeniem. I kolejną wielką szansą.
Oba spotkania dzieliły tylko 22 godziny. A Polki znalazły w sobie energię i odwagę do walki o ten medal w trakcie każdej z wymian, do ostatniej piłki. Mecz ze Stanami Zjednoczonymi był wręcz heroiczny. Widzieliśmy niezwykłą przemianę drużyny, która kilkanaście godzin wcześniej musiała się pozbierać po przykrej porażce. Na boisku w walce o brąz ta przegrana już się jednak nie liczyła. I polskie siatkarki dokonały tego, co dla wielu wydawało się wówczas niemożliwe - pokonały mistrzynie olimpijskie z Tokio i sięgnęły po brązowy medal Ligi Narodów.
Pewnie, być może przystępując do finałowego turnieju z pułapu, na którym Polki kończyły fazę grupową, można było myśleć o finale i grze o pełną pulę. Ale tamtego dnia, gdy zawodniczki Stefano Lavariniego wreszcie sięgnęły po medal, nie liczyło się nic innego. To był dowód wartości tego szkoleniowca i tej kadry. Potwierdzenie, iż kilka miesięcy wcześniej ćwierćfinał mistrzostw świata i walka na równi z późniejszymi złotymi medalistkami z Serbii nie były przypadkiem, a podwalinami pod zbudowanie drużyny, która może zacząć osiągać sukcesy.


Brąz Ligi Narodów był pierwszym z nich. Później przyszedł awans na igrzyska olimpijskie w Paryżu i kolejny brąz LN w kolejnym sezonie. Po drodze zdarzyły się też turbulencje, jak niedosyt po przegranym ćwierćfinale mistrzostw Europy. Teraz, na początku sezonu 2025, pewnie wciąż nie zabliźniła się jeszcze rana po zeszłorocznym turnieju olimpijskim skończonym bez awansu do strefy medalowej i po bolesnej porażce w trzech setach z USA. Ale chyba nikt nie ma wątpliwości, iż te dziewczyny dalej stać na wielkie rzeczy.


W tym sezonie będą się liczyć głównie finały Ligi Narodów w domowej hali w Łodzi, a potem mistrzostwa świata w Tajlandii. Turniej LN w Pekinie to pierwszy krok, żeby odpowiednio przygotować formę na te docelowe imprezy. Mecz z Chinkami w czwartek Polki rozpoczną o godzinie 13:30 czasu polskiego. Później zagrają jeszcze w sobotę z Turczynkami i w niedzielę z Belgijkami. Relacje na żywo na Sport.pl i w aplikacji Sport.pl LIVE.
Idź do oryginalnego materiału