Niebywała kara dla kadrowicza Urbana. "Głupota. Zwykła głupota"

1 miesiąc temu
Filip Rózga był jednym z czterech zawodników kadry do lat 17, który tuż przed mistrzostwami świata został wyrzucony z reprezentacji w związku z alkoskandalem. Teraz, po dwóch latach, został powołany przez Jana Urbana i marzy o debiucie w dorosłej reprezentacji. - To była głupota. Wtedy jeszcze nie myślałem tylko o piłce, a od tamtej pory poświęcam się już tylko jej. Wtedy ostatni raz miałem alkohol w ustach - mówi w rozmowie ze Sport.pl.
To było jedno z największych zaskoczeń na liście powołanych na listopadowe mecze z Holandią i Maltą. 19-letni Filip Rózga - który w piątek przeciwko Holandii zaliczył debiut w seniorskiej reprezentacji - dotychczas grał kadrach młodzieżowych, a latem przeszedł z Cracovii do Sturmu Graz. - Zawsze mi się podobał - mówił na konferencji prasowej Jan Urban. - Filip to młody chłopak, bardzo zaawansowany technicznie. Lubię takich piłkarzy. Ma też bardzo dobry charakter do gry w piłkę. Jest zadziorny, ale w tej kolejności, iż na pierwszym planie są te elementy piłkarskie - chwalił go selekcjoner.


REKLAMA


O Rózdze momentalnie zrobiło się bardzo głośno. Głośniej było dotychczas tylko raz - dwa lata temu, gdy razem z trzema kolegami z kadry U-17 tuż przed mistrzostwami świata wymknęli się z hotelu i spróbowali alkoholu. Marcin Włodarski, trenujący tamtą drużynę, w przeddzień turnieju odesłał ich do domów. Ich kluby również wyciągnęły konsekwencje - Rózga na kilka tygodni został odsunięty od pierwszej drużyny Cracovii do juniorów, a także musiał odbyć wolontariat w szpitalu dziecięcym. Z tamtego zakrętu wyszedł jednak na prostą i dlatego mamy okazję z nim rozmawiać podczas zgrupowania dorosłej reprezentacji.


Zobacz wideo Adam Nawałka w Wieczystej Kraków? Kosecki: Są ambicje, ale nie wiem, co na to trener


Dawid Szymczak: Czytałeś artykuły po powołaniu?
Filip Rózga: Nie.
W większości z nich wracała sytuacja z Indonezji. Powołanie do pierwszej reprezentacji przyszło dokładnie 732 dni po tamtym skandalu z alkoholem. Co was wtedy podkusiło?
- Głupota. Zwykła głupota. Byliśmy młodzi... Jasne, wciąż jestem młody, ale wtedy na pewno byliśmy głupsi. Każdy z nas wyciągnął z tamtej sytuacji wnioski i jest dzisiaj tu, gdzie jest. Wydaje mi się, iż musiało tak być.
Czego cię to nauczyło?
- Przede wszystkim innego podejścia do życia. Zmieniłem się wtedy.


To znaczy?
- Może wtedy jeszcze nie myślałem tylko o piłce, a od tamtej pory poświęcam się już tylko jej. Nie interesuje mnie nic innego. Wtedy ostatni raz miałem alkohol w ustach. I nie mam zamiaru jeszcze kiedyś się napić.
Zawiniliście, a konsekwencje były poważne. Wylecieliście z obozu tuż przed mistrzostwami świata, zrobiło się o was bardzo głośno, musieliście wrócić do Polski, do swoich klubów. Jak sobie z tym poradziłeś?
- Pierwsze dni były bardzo ciężkie. Ale wiedziałem, co zrobiłem i nie zamierzałem obwiniać o cokolwiek nikogo innego. Wziąłem to na klatę. Musiałem się z tym przespać, wszystko przemyśleć. Odpowiedzieć sobie na różne pytania i się z tym zmierzyć. Dzisiaj jestem tu, gdzie jestem i dlatego mówię, iż tak musiało być. Wyszło mi to na dobre.


Bałeś się wtedy? Kariera, na którą pracowałeś jakieś dziesięć lat, znalazła się na zakręcie i nie było wiadomo, co będzie dalej.
- Tak. Powrót z Indonezji nie był łatwy. Klub odsunął mnie od pierwszego zespołu na 3-4 tygodnie i wysłał na wolontariat do szpitala dziecięcego.
Co tam robiłeś?
- Przychodziłem do szpitala i zajmowałem dzieciom czas. Bawiłem się z nimi, układałem klocki, czytałem bajki, próbowałem rozweselać. Na pierwszej wizycie poleciały mi łzy. Ciężko było patrzeć na chore dzieci, które leżą tam tygodniami i cierpią. Nie chciałem tam więcej przychodzić, ale w sumie tych wizyt było jeszcze pięć-sześć. Dużo mi dały. Zmieniły moją perspektywę. Ważne było też dla mnie to, iż mimo smutku, nikt się ode mnie wtedy nie odsunął. Miałem wsparcie od rodziców, w klubie, od agentów. To też mi bardzo pomogło.


Dzisiaj można w tym dostrzec punkt zwrotny w twojej karierze. To, co się stało w Indonezji, było złe, ale później spotkało cię sporo dobrego: przełomowy sezon w Cracovii, transfer do Sturmu, powołanie do reprezentacji, może jeszcze debiut.
- Może musiałem coś takiego zrobić, żeby dostać kopa do roboty. Żeby przewartościować wszystko i przemyśleć. Cieszę się, iż dzisiaj jestem na zgrupowaniu pierwszej kadry.
Właśnie! Jakie masz pierwsze wspomnienie związane z reprezentacją Polski?
- Piłkarskie to pierwszy gol dla Polski, którego strzeliłem w meczu U-17 z Belgią. Taka akcja w moim stylu - szybka, z wejściem w pole karne i strzałem. Ale kibicowskie wspomnienie... Tu muszę się zastanowić.
Euro 2008 na pewno nie pamiętasz, bo miałeś dwa latka. A Euro 2012?
- Też nie. Nie mam żadnych przebłysków, mimo iż turniej był rozgrywany w Polsce. Jeszcze wtedy choćby nie interesowałem się piłką, wolałem się bawić samochodzikami. Pamiętam dopiero następne Euro. W 2016 roku chodziłem do podstawówki, mieszkaliśmy z rodzicami już w Niepołomicach, a ja grałem w lokalnym klubie - Milenium Skawina. Oglądałem te mecze. Zresztą, z tatą, który jest wielkim fanem piłki, oglądaliśmy wszystkie mecze, jakie się dało. Nie tylko podczas Euro, ale w ogóle. A jak grała reprezentacja, to oglądała z nami też mama, która aż tak piłką się nie interesuje, ale akurat kadrę ogląda. Na tamtym Euro mieliśmy na balkonie taką swoją strefę kibica - wyniesiony telewizor, sofa, grill. No święto.
Pamiętasz swoją pierwszą koszulkę piłkarską?
- Albo miałem Neymara z Barcelony, albo Messiego. Obu ich bardzo lubiłem i choćby w swoim pokoju miałem na ścianie dużą tapetę z nimi. A z reprezentacji zawsze najbardziej lubiłem i podziwiałem Jakuba Błaszczykowskiego. Grał na podobnej pozycji do mojej. Ostatnio spotkaliśmy się na U-21, gdy odwiedził nas na zgrupowaniu. Ale nie rozmawialiśmy.


A była już szansa porozmawiać z Robertem Lewandowskim?
- Tak, pytał, jak się czuję w Austrii. To naprawdę robi wrażenie, iż Robert z tobą rozmawia, na żywo, gdzie ja go dotychczas widziałem tylko w telewizji.
Stres?
- Trochę na pewno. Ale chyba sobie dałem radę. Porozmawialiśmy koleżeńsko. Pytał mnie o różne rzeczy - jak się czuję na zgrupowaniu, jak mi idzie w Austrii. To miłe.
To powołanie nie spadło na ciebie tak nagle, bo miałeś być powołany już w październiku.
- Może nie powiem, iż to było pewne, bo nikt mi niczego nie obiecywał. Ale na pewno byłem na szerokiej liście i miałem kontakt z trenerami. Później doznałem jednak lekkiej kontuzji kostki, więc wspólnie z trenerami i klubem ustaliliśmy, iż zostanę w Austrii i nie pojadę ani na zgrupowanie pierwszej kadry, ani na U-21, tylko tę nogę spróbuję wygoić.
Ale listy powołań sprawdzałeś już wcześniej. Jeszcze przed październikiem.
- No tak, wypatrywałem swojego nazwiska, odkąd przeszedłem do Austrii. To było moje marzenie! Co miesiąc sprawdzałem listę powołanych. Teraz, w listopadzie, jeszcze przed opublikowaniem listy zadzwonił do mnie kierownik i powiedział, iż mam się szykować na zgrupowanie.


Jak zareagowałeś?
- Myślałem, iż się rozpłaczę ze szczęścia. Spełniło się jedno z moich marzeń. Kolejnym jest debiut. Zaraz po tej informacji zadzwoniłem do taty. On zadzwonił do mamy i dalej już poszło. Wszyscy dzwonili do wszystkich i chyba każdemu zakręciła się łezka w oku. Najbliżsi byli bardzo dumni.
Co na początku zgrupowania powiedział ci Jan Urban? Dał jakąś radę na start?
- Też zaczął od pytań, jak się czuję. Przyjemnie się rozmawiało. Luźno. Nie czułem dystansu, jaki czasami jest między zawodnikiem a trenerem. Czułem się, jakbym rozmawiał z kolegą. Selekcjoner ma takie podejście do piłkarzy. Powiedział mi, żebym się nie bał i robił to, co wychodzi mi najlepiej.
Jak wrażenia po pierwszych treningach?
- Wygląda to inaczej niż w Sturmie czy w kadrze U-21. Poziom jest wyższy. Wszystko dzieje się trochę szybciej. U zawodników widać też dużą pewność siebie.
Jak dostałeś powołanie, to Sturm pochwalił się tym faktem, pisząc o tobie "nasza polska burza". Chyba w odniesieniu do twojej szybkości.
- Różnie mnie nazywają. Ostatnio w jednym z artykułów było "polski czarodziej".


Nobilitujące. Ale często pada też "pomarańcze".
- To dlatego, iż w klubie na chrzcie musiałem zaśpiewać piosenkę. Nie miałem nic przygotowanego i nie wiedziałem, co wybrać. Zaśpiewałem "ona lubi pomarańcze...". No i tak zostało.
I jak biegniesz po boisku, to koledzy wołają na ciebie "pomarańcze"?
- Niektórzy tak. Normalnie, po polsku. Nieźle sobie z tym słowem radzą.


Jak w ogóle podchodziłeś do wyjazdu za granicę? Nie rzuciłeś się od razu na jedną z najlepszych lig tylko poszedłeś do ligi austriackiej, takie pół kroku do przodu.
- Miałem też propozycje przejścia do Włoch i do Niemiec. Ale razem z moimi menedżerami i rodziną stwierdziłem, iż nie chce się od razu rzucać na głęboką wodę. Mogłoby się okazać, iż na taki ruch pozostało za wcześnie i bym zginął, a tak wybrałem klub, w którym mogę grać, pokazać się, zrobić dla Sturmu dobrą robotę i zwrócić na siebie uwagę kolejnych klubów z pięciu najlepszych lig.
Krok po kroku. Czujesz różnicę między Sturmem a Cracovią i ligą austriacką a polską?
- W Austrii gra się szybciej. Nie ma żadnego przeciągania i gry na czas, np. po golach czy przy wrzutach z autu. Nie ma przerw w grze. Strzelisz gola? "Piątka", "piątka" i już wracamy na swoją połowę i gramy. Intensywność jest tym samym wyższa. Jest więcej pracy w obronie i w ataku.


Sturm sprzedawał w ostatnich latach Mikę Bieretha za 13 mln euro do Monaco, Emmanuela Emeghę za 13 mln do Strasbourga, Rasmusa Hojlunda za 21 mln do Atalanty. Klub-trampolina. Na to też zwracałeś uwagę?
- Sam o tym nie wiedziałem, ale menedżerowie pokazywali mi te transfery, gdy zainteresowanie Sturmu było już konkretniejsze. Mówili, iż polityka transferowa Sturmu jest w ostatnich latach bardzo dobra. Padło właśnie to stwierdzenie: "trampolina". Chcę się tam ograć, rozwinąć i poszukać czegoś dalej. Chodziło mi też o grę w europejskich pucharach. Szkoda, iż nie udało się z Ligą Mistrzów, ale w Lidze Europy też jest bardzo wysoki poziom. Przykładowo - Nottingham Forest był pewnie najtrudniejszym rywalem, z jakim dotychczas grałem. W Cracovii nie mogłem na to liczyć.
Jakie stawiasz sobie cele na ten sezon?
- Chciałbym zdobyć ze Sturmem mistrzostwo Austrii i jak najlepiej pokazać się w Lidze Europy. Na boisku chce być sobą, budować pewność siebie. jeżeli chodzi liczbę goli i asyst, to też coś sobie założyłem, bo na koniec każdy ofensywny zawodnik jest rozliczany z liczb.
Jeszcze będąc w Cracovii jako największe marzenie podawałeś zdobycie Złotej Piłki. Aktualne?
- To wciąż moje marzenie. Ale takie ostateczne. Wcześniej mam kilka innych - chciałbym zadebiutować w kadrze, strzelić gola dla reprezentacji, zagrać w Lidze Mistrzów i sprawdzić się w ligach TOP5.
Idź do oryginalnego materiału