Za nami weekend Pucharu Świata w Wiśle. Na dwa miesiące przed rozpoczęciem igrzysk olimpijskich Mediolan/Cortina d’Ampezzo 2026 wnioski są takie, iż medalowych szans musimy szukać raczej poza skokami. Dlaczego?
REKLAMA
Zobacz wideo Gorąco wokół polskich skoków. Chodzi o skład na igrzyska
Łukasz Jachimiak: Czy to prawda, iż chcesz zgolić wąsa?
Adam Małysz: Tylko pod jednym warunkiem: iż przegram zakład. Ale tak, ten zakład chciałbym przegrać.
Trener Maryny Gąsienicy-Daniel zażyczył sobie od ciebie właśnie takiej reakcji, jeżeli nasza alpejka zdobędzie olimpijski medal na igrzyskach Mediolan/Cortina d’Ampezzo 2026. Powiem tak: bardzo lubię Marynę i życzę jej jak najlepiej, ale chyba większe szanse na medal mają jednak skoczkowie, mimo iż dwie poprzednie zimy były dla nich słabe.
- Trudno powiedzieć, kurczę. Był czas, iż Maryna już się coraz bardziej zbliżała do podium, ale w ostatnim sezonie było gorzej. Ale wiem dlaczego. W zeszłym roku miała bardzo duży problem z nartami, nie mogli do niej desek dobrze dopasować. Teraz podobno już to wygląda, jak trzeba. Kibicuję Marynie i wiem, iż czasem mała rzecz może spowodować przełom.
Ile medali z igrzysk przywiozą twoi sportowcy, czyli narciarze i snowboardziści podlegający Polskiemu Związkowi Narciarskiemu?
- Wróżyć z fusów nie będę, ale wiem, iż mamy ludzi z możliwościami. Potencjał naprawdę jest i na medale liczymy. Ale chyba lepiej zrobię, jak nie będę wymieniał nazwisk.
Ja wymienię - numerem jeden na liście kandydatów musi być Aleksandra Król-Walas, bo to po prostu świetna snowboardzistka, co pokazuje od kilku lat, a w ubiegłym sezonie miała medal mistrzostw świata i była liderką Pucharu Świata.
- No tak, trudno nie wymienić Oli. Nasz snowboard alpejski jest mocny. Bardzo się cieszę, iż po straconym roku wrócił Oskar Kwiatkowski. Zawsze był mocny i słyszę, iż teraz też będzie. Liczę, iż i on będzie walczył o olimpijski medal. I teraz trzeba powiedzieć o skoczkach. Na nich mimo wszystko zawsze się liczy. Ja szczególnie patrzę na super teamy, czyli na konkurs duetów. Drużyny nie mamy dziś tak mocnej, jak kilka lat temu, ale dwóch chłopaków w wysokiej formie możemy mieć. W lecie takie zawody wygrali Kamil Stoch i Dawid Kubacki. Nikt by się na powtórkę nie obraził. Ale wyobrażam sobie też na podium na przykład Kamila i Kacpra Tomasiaka. Gdyby to wypaliło i jeden by na koniec kariery zdobył swój kolejny olimpijski medal, a drugi by coś takiego osiągnął na początek, to byłoby pięknie. To by chyba był idealny scenariusz dla naszych skoków. Nastąpiłoby takie przekazanie pałeczki. Ale już więcej nie mówię, bo ja nigdy nie lubiłem rozdawać medali przed zawodami. Na pewno bliżej igrzysk będzie trzeba się od tego szczególnie powstrzymać, bo napięcie już i bez tego będzie bardzo duże.
Powiem jeszcze tylko, iż bywałem na zgrupowaniach u chłopaków i wiem, iż jest inaczej, niż było, iż jest przede wszystkim dobra atmosfera, iż chłopaki robią, co trzeba, iż tam jest duże zaangażowanie.
My z Kubą Balcerskim też byliśmy i po długiej rozmowie z trenerem Maciusiakiem od razu zaczęliśmy się zastanawiać czy będziesz wiedział, co on uznaje za największą słabość naszych skoków.
- (chwila milczenia) O kurczę, co by to mogło być? Ciężko mi powiedzieć.
No to już mówię - kooperacja z ośrodkami naukowymi. Maciusiak mówił, iż ty wiesz, iż tego w Polsce brakuje, iż się starasz, ale chyba po prostu nie mamy takich uniwersytetów, z jakich korzysta sport w Niemczech czy Austrii.
- Teoretycznie mamy. Można powiedzieć, iż mamy jedne z lepszych uczelni na świecie, jak AGH, z którą podpisaliśmy umowę już dwa lata temu. Tylko ta umowa jest taka trochę hmm... w kosmosie.
Co masz na myśli?
- To, iż de facto oni się starali pewne rzeczy dla nas zrobić, ale na razie nic nie wyszło. W Niemczech czy w Austrii to działa w oparciu o system, a u nas, żeby jakakolwiek uczelnia mogła pracować nad projektem, to musi najpierw wywalczyć na to grant, czyli musi napisać program, przekonać do niego i tak dalej. Tam to się dzieje od ręki - jest budżet na rzeczy dla sportu, są zgłaszane pomysły i się je realizuje. A u nas? Niedawno byłem u ministra sportu, powiedział, iż jest możliwość realizowania projektów dla sportu właśnie przez ministerstwo, ale nie sportu, tylko przez Ministerstwo Rozwoju i Technologii. W każdym razie dostałem zapewnienie, iż minister pomoże, jeżeli będzie trzeba. Tylko musimy przyjść z konkretnym pomysłem.
A macie konkretne pomysły?
- No pewnie, iż mamy. choćby jakoś własnymi siłami rozpoczęliśmy realizację jednego. To duży projekt, na ponad 30 milionów złotych. Realizuje go firma z Bielska-Białej. Ona do nas przyszła z informacją, iż chciałaby wyprodukować polskie narty i to można powiedzieć prawie w każdej naszej dyscyplinie, bo chodziło o deski snowboardowe, o skokówki i albo o biegówki, albo o alpejskie - nad tym firma się jeszcze zastanawiała. Oni mają już doświadczenie w snowboardzie i w nartach alpejskich, i to całkiem spore. Robią sprzęt dla dużych firm, a dla nas zaczną robić dzięki temu, iż założyliśmy konsorcjum z nimi i z AGH. jeżeli tylko to ruszy, to liczę, iż będziemy sprzętowo w lepszym miejscu niż teraz, gdy swoje, polskie, mamy tylko buty do skoków z firmy Nagaba.
Generalnie my mamy wewnętrzne, związkowe, centrum innowacji i staramy się wymyślać różne rzeczy dla naszych wszystkich dyscyplin. Mamy w PZN-ie ludzi pracujących nad różnymi projektami z uczelniami. Poza AGH to też Politechnika Krakowska. Na niej jest już tworzony projekt dotyczący kombinezonów skokowych. Stworzony został manekin, na którym są testowane materiały w trzech tunelach aerodynamicznych. Ten projekt zaczynał jeszcze Mathias Hafele [w ostatnich sezonach sprzętowiec kadry polskich skoczków, a teraz główny kontroler sprzętu w skokach z ramienia Międzynarodowej Federacji Narciarskiej - red.]. Celem jest stworzenie własnego materiału. Najlepszego. Niestety, na to trzeba dużo czasu. I też dużo pieniędzy. Najlepiej byłoby stworzyć potężny zakład, w którym mielibyśmy możliwości sprawdzania wszystkiego z wielu stron. Idealnie byłoby mieć miejsce, w którym byśmy testowali jednocześnie buty Nagaby, te polskie narty i polskie kombinezony. To znaczy polskie kombinezony to my już oczywiście mamy, bo u nas szyją dwie firmy. Ale szyją z niemieckich materiałów. A idealnie byłoby, gdyby szyły z naszych.
Niestety, na razie brakuje nam i takiego miejsca, i rąk do pracy w tym wszystkim. Na poziomie kadr mamy trenerów technicznych, ale oni działają tak naprawdę chałupniczo, sami robią przeróbki. Nie jest tak, iż naukowcy siedzą nad naszym sprzętem i tylko podrzucają coraz to nowsze rzeczy kadrom.
Powiedziałeś o trzech tunelach na Politechnice Krakowskiej i o manekinie. Czy to znaczy, iż to nie są tunele, z których mogliby korzystać nasi skoczkowie?
- Mogliby tam wejść, ale nie zrobiliby takiego treningu, jaki robią w tunelu w Szwecji. Tam jest nawiew z dołu, a u nas jest tylko z przodu. Fajnie, iż u nas można zmieniać temperaturę i wilgotność, ale to są opcje przydatne do testowania różnych sprzętów, a nie do treningu dla skoczka.
A co się dzieje z tunelem w Strykowie pod Łodzią? Jeszcze rok temu firmowałeś ten projekt swoją twarzą.
- Tak, mocno się zaangażowałem, mimo iż to było prywatne przedsięwzięcie. Początkowo ten tunel miał powstać w Krakowie, ale miasto się nie zgodziło. Szkoda, bo w Krakowie to by miało rację bytu. Ten inżynier chciał, żeby tunel był nie tylko otwarty dla wszystkich chętnych, ale żeby też był dla sportowców. On był u mnie, wszystko mi pokazywał i byłem pod wrażeniem. Tunel miał być pod szklaną kopułą, byłby więc atrakcją nie tylko dlatego, iż każdy mógłby sobie spróbować skoków narciarskich w miejscu, w którym trenowaliby prawdziwi skoczkowie, ale też świetnie by się to oglądało z zewnątrz, z ulicy. Nie wiem, dlaczego miasto się nie zgodziło, mimo iż był inwestor.
A nie wiesz, dlaczego po przeniesieniu projektu do Strykowa z każdym miesiącem jednak coraz mniej wskazuje na to, iż ten tunel powstanie?
- Ten inżynier miał duży problem z lokalizacją. Myśmy testowali miniaturkę jego tunelu w Gdańsku. Silnik tam był użyty z jakiegoś samolotu, była duża ciężarówka z agregatami, żeby prądu nie zabrakło, myśmy to przez miesiąc testowali i to wszystko szło w fajnym kierunku. Po tym, jak się nie udało w Krakowie, w Gdańsku miało się udać, tunel miał zostać zbudowany przy centrum handlowym, ale to też nie wypaliło. W końcu człowiek kupił teren w Strykowie, tam próbował to zrobić, ale kiedyś do mnie zadzwonił i powiedział, iż chyba jednak utopił wiele milionów i nic z tego nie będzie. Uznał, iż nie chce inwestować jeszcze więcej, skoro nikt nie chce z nim współpracować w taki sposób, żeby poza sportem miał tam klientów komercyjnych. Coś w tamtej sferze mu nie wypaliło i w Strykowie. A nie oszukujmy się, uruchamianie takiego tunelu to jest sprawa bardzo droga i tego się nie utrzyma tylko ze współpracy ze skoczkami. Pamiętam, jak byłem skoczkiem i jeździliśmy do Warszawy do tunelu przy lotnisku. Zawsze był problem, bo tyle prądu ten silnik pożerał, iż mówili nam, iż przez nas pół Warszawy zgaśnie. Udawało się to wszystko tylko dzięki temu, iż Enea, Tauron czy kto to tam wtedy był, wzmacniał specjalnie dla nas przesył.
Wróćmy do tematu igrzysk - jeździłeś na nie jako sportowiec, jeździłeś jako dyrektor, teraz pojedziesz jako prezes, a dlaczego nie jako szef polskiej misji olimpijskiej?
- To nie dla mnie.
Tak uważasz ty, czy tak uważa prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego Radosław Piesiewicz? Widać, iż nie nadajecie na tych samych falach.
- Powiem szczerze: osobiście nie mam z nim żadnego sporu, żadna zadra we mnie nie siedzi. Ale cały czas powtarzam, iż po to z innymi prezesami związków sportowych jestem w zarządzie PKOl-u, żeby coś tam robić. Dlatego nie podoba mi się, iż nam się praktycznie o niczym nie mówi, iż nic nie jest jasne, czyste, iż nie ma transparentności. Nie rozumiem, jak prezes mógł niedawno podpisać umowę w imieniu PKOl-u z firmą od kryptowalut i sprzedać jej prawa do nazwy Centrum Olimpijskiego, a my się dowiedzieliśmy o wszystkim po fakcie. Ja wiem, iż status PKOl-u jest, jaki jest i prezes może dzięki temu robić różne rzeczy. Ale naprawdę przydałaby się informacja, iż coś takiego prezes bierze pod uwagę. On tłumaczy, iż nic nam nie powiedział, bo byłby wielki sprzeciw. No to teraz sprzeciwu nie ma? Teraz jest spokojnie?
A co byś zrobił, gdyby prezes Piesiewicz powiedział ci, iż znalazł sponsora, za pomocą którego każdy polski olimpijczyk będzie mógł dostać dodatkowo choćby 250 tysięcy złotych za sukces na igrzyskach? Sprzeciwiłbyś się?
- Jeślibym się dowiedział, jaka to jest firma, to tak, sprzeciwiłbym się. To bardzo niedobrze, gdy wokół sponsora polskiego olimpizmu jest dużo kontrowersji i pytań natury kryminalnej. To musi dawać do zastanowienia. Wiem, iż ze strony prezesa Piesiewicza jest takie tłumaczenie, iż on musi szukać sponsorów, bo jest walka polityczna i dlatego PKOl przestały wspierać spółki skarbu państwa. Z jednej strony rozumiem, bo faktycznie te spółki poodchodziły i to nie jest łatwa sytuacja. Ale mimo wszystko ja bym się poważnie zastanowił czy iść w te kryptowaluty.
Jako prezes Polskiego Związku Narciarskiego nie podpisałeś nigdy umowy z firmą o wątpliwej reputacji?
- Niczego takiego nie kojarzę.
Czyli nie ty wybierałeś firmę Bocian, oferującą ludziom wątpliwe moralnie pożyczki i ponoszącą z tego tytułu kary m.in. od UOKiK-u?
- Nie ja. Z Bocianem umowę podpisano jeszcze przede mną. Ale ludzie i tak pisali do mnie, iż im się to nie podoba. Odkąd jestem prezesem, naprawdę bardzo dobrze prześwietlamy każdą firmę, która chce z nami współpracować. Musimy wiedzieć czy jest pewna, czy nie robi ludziom krzywdy, czy będzie dobra dla naszego wizerunku. Generalnie mamy szczęście, iż naszym głównym sponsorem jest Orlen. Dzięki temu możemy sobie dobierać mniejszych partnerów, mając komfort. Stawiamy na szanowane firmy. I chcemy, żeby były polskie.
A miałeś kiedyś świetną finansową ofertę dla związku, ale od takiej firmy, która co prawda prawnie była jak najbardziej w porządku, ale wizerunkowo mogłaby wam przysporzyć kłopotu?
- Co masz na myśli?
Słyszałem taką anegdotę: za czasów prezesury Zbigniew Bońka z Polskim Związkiem Piłki Nożnej chciała współpracować firma, która wymyśliła sobie, iż elementem jej promocji byłoby wręczanie VIP-om na domowych meczach kadry prezerwatyw z nadrukowanym na opakowaniu hasłem: "Nie daj się wydy***!".
- Ha, ha, ha! Grubo! Na pewno niczego takiego nie mieliśmy. Pamiętałbym! Ja sam, jako Adam Małysz, parokroć miałem dziwne propozycje. Mogłem za wielkie pieniądze reklamować pewne firmy, ale nie godziłem się od razu.
Z jakiej branży to były firmy?
- Z różnych. Między innymi chodziło o reklamowanie alkoholu - nie piwa zero procent [takie Małysz od niedawna reklamuje - red.], tylko mocnego alkoholu. Mogłem też reklamować jakieś dziwne, nieznane banki, przeróżne środki chemiczne. No mnóstwo rzeczy. Najczęściej takich firm, o jakich choćby nigdy nie słyszałeś. Wielu ludzi chciało na moim nazwisku wskoczyć na rynek. Liczyli na to, iż walizka pieniędzy wszystko załatwi.
Dzięki tamtym czasom mam trochę doświadczenia, ale przede wszystkim my naprawdę mamy bardzo dobry dział marketingowy, który się tym zajmuje. Jest tam Janek Winkiel, który od lat w tym światku siedzi i świetnie się orientuje. Poza tym mamy też obowiązek informowania ministerstwa sportu o takich krokach. choćby jeżeli przyszłaby do nas jakaś firma i obiecywała góry złota, to nie wzięlibyśmy ich, gdyby ta firma była pod jakimś względem niepewna.
Co z tym szefem misji olimpijskiej? Radosław Piesiewicz ci tego nie zaproponował?
- Nie, ale zdecydowanie nie chciałbym być szefem misji.
Dlaczego?
- Nie czuję się kompetentny, a jeszcze bardziej nie chciałbym się tym wszystkim denerwować.
Masz na myśli pilnowanie przeróżnych kwestii organizacyjnych?
- Wielokrotnie będąc na igrzyskach, widziałem, z czym to się je. I choćby Piesiewiczowi o tym mówiłem, iż mnie zawsze bolało jako zawodnika, a później już jako dyrektora, jak byłem z chłopakami w Korei w 2018 roku, iż inne kraje, które przyjeżdżają na igrzyska, mają - można powiedzieć - wszystko zapewnione, a my nie. Wiele razy widziałem reprezentacje, które przyjeżdżały na igrzyska, żeby walczyć o medale, a my musieliśmy walczyć o wszystko w wiosce olimpijskiej. Zawsze u nas to wyglądało nie na zasadzie "macie wszystko", tylko "macie, co macie i sobie radźcie". Przecież myśmy w Pjongczangu kupowali materace chłopakom, żeby nie musieli spać na deskach.
Jak to na deskach?
- Dostali tak niewygodne, strasznie twarde, łóżka, iż fizjoterapeuci by sobie nie poradzili z tym, co by było do zrobienia już po dwóch-trzech nocach spędzonych przez skoczków na takich łóżkach. Jak poszliśmy do obsługi i powiedzieliśmy, iż chcemy materace, to usłyszeliśmy, iż nie ma. Poprosiliśmy o koce, uznając, iż chociaż dzięki nim trochę poprawimy sytuację, iż jakoś te posłania zmiękczymy, ale też usłyszeliśmy, iż nie ma.
Ale czekaj - to chyba nie jest tak, iż sprawniejsi działacze załatwiają swoim reprezentacjom lepsze warunki w wiosce olimpijskiej, a ci słabsi działacze nie potrafią tego zrobić?
- Wszystko zależy od pieniędzy, które są na to przeznaczone. Płacimy za komfort albo nie płacimy. Wiem, iż przy okazji igrzysk w Korei Czesi i Norwegowie polecieli tam wcześniej, wszystko w wiosce posprawdzali i jak zobaczyli, iż czegoś może brakować, to od razu poprzywozili różne rzeczy, choćby te materace. Oni byli przygotowani na to, co my dopiero odkryliśmy praktycznie w momencie startu igrzysk. To było naprawdę wkurzające, widzieć, iż inni mieszkają w normalnych apartamentach, a my mieliśmy kuchnię zakrytą folią z informacją, iż mieszkanie jest już sprzedane i nic nam w tej kuchni nie wolno robić. Inni mieli w mieszkaniach salon z telewizorem i tam się zbierali, żeby razem poodpoczywać, a my w salonie musieliśmy kłaść część ludzi do spania. I choćby nie mieliśmy telewizora. Po ten telewizor poszliśmy i się kłóciliśmy. Wyobraź sobie, jaką wojnę zrobił im Stefan Horngacher. Mówili, iż telewizora nie mają, a w końcu jednak taki mały znaleźli i z wielkimi pretensjami, ale jednak Stefanowi go dali. Natomiast po materace pojechaliśmy do sklepu. I kupiliśmy sześć, wydając na to 600 złotych. Szczerze? Głupio mi było wobec zawodników, iż muszą na to wszystko patrzeć. Gdybym wiedział, iż tak będzie, to przecież choćby z własnych pieniędzy bym im od razu kupił, czego potrzebują, żeby uniknąć niepotrzebnych nerwów. Ale nikt nam nie powiedział. To wkurza, bo jedziesz na igrzyska raz na cztery lata, chcesz zdobywać medale dla Polski, a na tej wielkiej imprezie masz nagle gorsze warunki niż na Pucharze Świata.
W Korei myśmy też walczyli długo, żeby nasza skokowa kadra miała samochód do swojej dyspozycji.
Na tym polu też posłaliście do boju Stefana Horngachera?
- Wiadomo, iż Stefan się twardo wykłócał, ale w końcu zrobiliśmy tak, iż jak nam udostępniano auto na konkretne godziny i kazano je oddawać, to myśmy przestali oddawać kluczyki. Musieliśmy mieć czym jeździć, bo nasza wioska nie leżała w mieście, jak ta dla łyżwiarzy. U nas to było w górach i po prostu trzeba było mieć swój niezależny transport dla skoczków. Teraz do Cortiny pewnie pojedziemy od razu wszyscy z Polski na kołach. Ale to nie znaczy, iż nie będzie problemów. Najpierw będziemy musieli pozrywać z aut reklamy, bo na igrzyskach nie można pokazywać innych sponsorów niż ci MKOl-u i PKOl-u. Ale to nie kłopot w porównaniu z tym, iż my nie wiemy, gdzie na miejscu będziemy te samochody trzymać. W okolicach Predazzo jest wszędzie tak ciasno, tak bardzo brakuje miejsc parkingowych, iż nie wiemy, jak to rozwiązać. I nikt z PKOl-u nie potrafi nam podpowiedzieć. Niby przez organizatora mamy przekazane, iż wystarczy dojechać do wioski i już wszystko będzie dobrze, bo z niej co 15 minut mają jeździć na skocznie specjalne autobusy. Ale wiemy, jak z taką komunikacją bywa. A poza tym sprzętowiec przecież do takiego busa nie zabierze nart, kombinezonów i jeszcze mnóstwa innych rzeczy. No chyba, iż na skoczni będzie gdzie to wyładować i trzymać pod kluczem przez całe igrzyska.
Niepokoi nas, iż czasu do startu imprezy jest coraz mniej, a jak na różnych zebraniach rozmawiamy z PKOl-em, to oni jeszcze do końca nie wiedzą, jak i co mamy zrobić. Rozumiemy, iż Włosi tacy są, ale naprawdę chcemy być jak najlepiej przygotowani i na miejscu skupić się tylko na sporcie, a nie się denerwować. Mówię o zawodnikach, bo ja jako prezes sobie poradzę, mimo iż będę miał sporo jeżdżenia na różne dyscypliny, a akredytacji mogę choćby nie dostać.
Jak to? Dlaczego?
- Dostaliśmy z PKOl-u odpowiedź, iż mogę dostać akredytację, ale zamiast kogoś, kogo potrzebują nasi sportowcy. Nie ma opcji, żebym zabrał miejsce jakiemuś trenerowi albo innej osobie ze sztabu. Kiedyś prezesi związków jeździli na igrzyska normalnie, prezes Apoloniusz Tajner był w Soczi czy w Pjongczangu. Jeździł z puli akredytacji dla PKOl-u. Teraz jest inaczej. Może to efekt tej wojny, jaka była między prezesem PKOl-u i ministrem sportu po igrzyskach w Paryżu, gdzie prezes Piesiewicz zabrał wielu prezesów różnych związków. Nie wiem. W każdym razie powiedzieli nam, iż dostaniemy tyle i tyle akredytacji i iż to jest już nasza sprawa, co my sobie z tym zrobimy. Ostatecznie chyba będzie tak, iż będę mógł zostać dołączony do teamu skoków, bo poza tym, iż jestem prezesem Polskiego Związku Narciarskiego, cały czas jestem też dyrektorem ds. skoków. A na snowboard, narciarstwo alpejskie czy narciarstwo biegowe będę kupował bilety.
Dostaniesz je?
- Tu myśmy jako związek przespali sytuację, bo ze trzy miesiące temu trzeba było to załatwiać przez PKOl. W każdym razie teraz działamy przez organizatorów igrzysk. Na pewno poszkodowani nie będą zawodnicy. W ich przypadku jesteśmy pewni, iż każdy będzie miał prawo kupić po dwa bilety dla swoich bliskich.
To na koniec pomówmy o Stefanie Horngacherze. Austriak ogłosił niedawno, iż za kilka miesięcy odejdzie z niemieckiej kadry. Czy masz w głowie myśl, żeby próbować namówić go na powrót do Polski bez względu na to, w jakiej roli?
- Myślę, iż on chyba chce odpocząć. Wielokrotnie jak widziałem go na różnych zawodach, to zauważałem, iż jest zmęczony. Jest zmęczony tym całym życiem na walizkach, ciągłym jeżdżeniem, tworzeniem planów, pilnowaniem wszystkiego. Spodziewam się, iż odpuści. Może za jakiś czas wróci, a może pójdzie pracować gdzieś niżej, do jakiegoś klubu. Bez presji, spokojniej. Z drugiej strony, znam wielu trenerów, którzy po takim zejściu niżej nie potrafili się odnaleźć. Może być tak, iż Stefan odejdzie, odpocznie i wróci.
A gdyby do ciebie zadzwonił i powiedział, iż chce wrócić, to znalazłbyś dla niego miejsce?
- Nigdy o tym nie myślałem, ale uważam, iż tak doświadczony trener na pewno zawsze by się nam przydał, więc znalazłoby się dla niego miejsce. Kiedyś prowadził naszych juniorów, później seniorską kadrę - byłyby różne opcje. Ale myślę, iż nie zadzwoni.
Bo za dużo złego się stało między nim, a nami, odkąd odszedł do Niemiec?
- Powiem szczerze: ja ze Stefanem nie miałem żadnych konfliktów, a choćby jakichś starć. Do dzisiaj w urodziny piszemy sobie życzenia i generalnie jesteśmy w kontakcie. On pamięta, iż można mi ufać. Jak jeszcze byłem dyrektorem sportowym, to pierwszy wiedziałem, iż Stefan odejdzie. Wiele razy o tym rozmawialiśmy i prosił, żebym się postawił w jego sytuacji. Tłumaczył, iż ma propozycję prowadzenia reprezentacji kraju, w którym mieszka. Wybrał tę ofertę i prosił mnie, żebym jak najdłużej nikomu tego nie mówił. Wytrzymałem do końca, za co mi się oberwało i ze strony zawodników, i sztabu, i związku. Ale musiałem być fair w stosunku do Stefana, który prosił mnie o zachowanie tajemnicy. Ja go przyciągnąłem do Polski, więc chciałem być lojalny do samego końca. Było mi przez to bardzo ciężko.
Ale czekaj - pamiętam, jak się wkurzałeś na mistrzostwach świata Seefeld 2019, iż Stefan zwleka z decyzją. Czy ty wtedy grałeś?
- Grałem. Musiałem. Obiecałem mu, wręcz przysięgałem, iż nie wygadam. Dla niego było ważne, żeby chłopaków to nie rozbiło. Musiałem zrobić wszystko, żeby faktycznie nie powiedzieć, iż po sezonie odejdzie. Wiele razy mnie kusiło, ale się powstrzymałem. Poza tym, iż dałem słowo, wiedziałem też, iż gdybym Stefana zawiódł, mogłoby się ponieść w świat, iż nie warto do nas przychodzić, iż trudno zaufać. Cieszę się, iż nie spaliłem mostów.

1 godzina temu











