Za każdym razem, gdy startuję samolotem z Okęcia i patrzę na chaotyczną zabudowę okolicznych przedmieść, dostaję skrętu jelit. No, a z bliska widok pozostało gorszy! Ale ostatnio pomyślałem sobie, by nieco na przekór tym negatywnym odczuciom zaplanować szosową trasę, która pokaże interesujące perełki tych rewirów.
W ten sposób wyszła pętla, która choć krótka, oferuje dużą różnorodność, mnóstwo zmian widoków i częste zakręty. Jej specyfiką jest również to, iż przez większość trasy jechać będziemy wzdłuż różnego sortu infrastruktury rowerowej. Czasem będą to świetne asfaltowe drogi wytyczone z dala od ruchu samochodowego, a innym razem tandetny i krzywy polbruk poprowadzony po podjazdach i wysokich krawężnikach. Czym chata bogata! Ten nadmiar wrażeń sprawia, iż nie jest to raczej trasa, którą ma się ochotę często powtarzać. Ale z pewnością choć raz w życiu warto podjąć to wyzwanie!
A wyzwanie owo zaczynamy zaraz za południową obwodnicą Warszawy. Chwilę jedziemy serwisówką wzdłuż S8, by po gwałtownie odbić w prawo. Tu czeka nas pierwsza wyjątkowa atrakcja, jeden z najbardziej kiczowatych obiektów budowlanych w Polsce, czyli Venecia Palace. Ze swoim tandetnym pseudobarokiem zmieszanym z klasycyzmem i Bóg wie, czym jeszcze, jest przedmiotem drwin wielu miłośników architektury. Co nie przeszkadza w tym, by do wyprawienia tu wesela ustawiały się długie kolejki chętnych z kilkuletnim wyprzedzeniem. jeżeli nie macie ochoty zobaczyć tego kiczu na własne oczy, zerknijcie chociaż na dobrze widoczny z trasy triumfalny łuk poświęcony Unii Europejskiej. Owej Wspólnocie gorąco życzę, by nie osiągnęła takiego stanu jak ten obiekt.
Szczęśliwie po chwili wkroczymy na tereny, które ukoją nasze nadwyrężone zmysły. Oto czeka nas kilka kilometrów jazdy równą ścieżką asfaltową biegnącą przez soczyście zielone łąki wzdłuż rzeki Raszynki oraz okolicznych stawów rybnych. Warszawskim suburbiom z całego serca życzę więcej takich przyjemnych miejsc.
Za kolejnym zakrętem czeka na nas wieś Pęcice, którą wyróżnia choćby dobrze zachowany zabytkowy dworek wraz z okolicznym parkiem, a także – po drugiej stronie drogi – kolejne pokaźne stawy rybne. Następny zakręt i wjeżdżamy na aleję Kasztanową. Jak podpowiada nazwa, uświadczymy tu rząd wiekowych i potężnych kasztanowców (szczególnie pięknie prezentujących się jesienią), które wprowadzą nas do Komorowa.
Miejscowość to wprawdzie stara, choć przez większość swojej historii była mało istotną leśną wioską. Wszystko zmieniło się, gdy w okresie międzywojennym dociągnięto tu Elektryczną Kolejkę Dojazdową, dziś zwaną „wukadką”. Tak narodziła się całkiem przyjemna miejscowość willowa, gdzie strudzony podróżą rowerzysta w cieniu wiekowych sosen może uświadczyć całkiem sporo ciekawych przybytków gastronomicznych.
Kolejny zakręt i wjeżdżamy w gęsty Las Komorowski. Jeszcze kolejny i docieramy do Nadarzyna. Ominiemy jednak centrum tej miejscowości słynnej choćby z siedziby polskich Świadków Jehowy. Zamiast tego willowymi opłotkami dotrzemy do całkiem niepozornej smródki. Oto Utrata, ponoć najbardziej zanieczyszczona rzeka Mazowsza – przez najbliższe kilometry będziemy podążać w górę jej biegu, niemal do samego źródła.
Okolice tutejszego mostka mogą wydawać się niezwykle zaciszne i spokojne, ale już po kilkuset metrach wąziutki leśny asfalcik niczym za dotknięciem różdżki zamieni się w szeroką wielopasmową arterię. Skąd się tu wzięła? Otóż to pierwszy element szerszego projektu, jakim jest „Paszkowianka”, czyli nowa droga wojewódzka, która ma łączyć miejscowości położone na zachód i południe od Warszawy. Kiedy powstanie? To pytanie do wróżbity Macieja, bo prace koncepcyjne nad tą trasą ślimaczą się już od dekad – poza niniejszym fragmentem wciąż bez widocznych efektów. Na razie owa arteria służy głównie odwiedzającym okoliczne rozległe tereny targowe. Co ciekawe, przez kilka miesięcy tutejsze hale służyły jako schronienie dla uchodźców z Ukrainy.
Po przekroczeniu S8 po prawej stronie warto rzucić okiem na kolejne (i nie ostatnie) na tej trasie pokaźne stawy rybne. Zjeżdżając z Paszkowianki, trafimy na lokalny asfalt, który prowadzić nas będzie przez lasy, podmiejskie wille oraz pola… taki typowy podwarszawski krajobraz. Ale nagle – ni z gruchy, ni z pietruchy – wjedziemy do Azji, i to tej dalekiej. Gdzie nie spojrzeć, tam chińskie i wietnamskie napisy, ludzie w różnych kolorach skóry i powiewające flagi państw z całego świata. A do tego melanż różnorodnych zapachów – od smażonej chińszczyzny, po opary sziszy. Oto Euroazjatyckie Centrum Handlowe w Wólce Kosowskiej. Miejsce, o którym można by napisać kilka ciekawych książek… również powieści sensacyjnych i kryminalnych, bo okolica obfituje w interesujące wydarzenia będące efektem nie zawsze kontrolowanego ścierania się kultur.
Kolejna ciekawostka na trasie jest już z zupełnie innej bajki – Cmentarz Południowy. Oczywiście większość z Was zapyta zaraz, jak można traktować cmentarz jako atrakcję? Otóż, ten można. Interesujące jest tu choćby to, iż owa nekropolia obsługuje dość odległą przecież Warszawę oraz iż jest całkiem nowa, bo powstała w 1999 roku. Ciekawie prezentuje się też architektura budynku kaplicy – niby trochę taki kościół, ale nie do końca, bo odprawiane są tu też ceremonie świeckie. Kolejna ciekawostka to wielość form pochówku: są zwykłe groby, są wielopoziomowe miejsca na urny, są też grobowce. Ale chyba najciekawsze jest po prostu to, iż z niektórych stron miejsce to wygląda po prostu jak ładny park.
Kolejnej atrakcji nie sposób przeoczyć – to jeden z najwyższych w Polsce (335 metrów) masztów radiowo-telewizyjnych. Pierwszy tego typu obiekt powstał tu jeszcze przed II wojną. Po wojnie jego rolę miał przejąć nadajnik w Gąbinie koło Płocka, który przez krótki okres nosił choćby zaszczytny tytuł najwyższej konstrukcji na świecie (646 m) – obiekt ten zawalił się jednak w 1991 roku.
Wciąż widząc ów maszt, miniemy niepozorną, acz specyficzną ciekawostkę urbanistyczną. Oto po naszej prawej stronie mijać będziemy całkiem ładnie zaprojektowane osiedle domków. Po lewej znajduje się zaś… oczyszczalnia ścieków. Niewątpliwie zachodni wiatr musi być wśród okolicznych mieszkańców głośno przeklinany.
Gdy maszt będziemy mieli już za plecami, wjedziemy do Magdalenki, kolejnej na trasie przyjemnej miejscowości willowej. Jej rozkwit nastąpił głównie za słusznie minionych czasów PRL-u, gdy swoje wille wznosili tu komunistyczni dygnitarze i generałowie. prawdopodobnie to właśnie z tego względu w miejscu tym toczyły się słynne (i wciąż budzące rozliczne emocje) rozmowy mające stanowić wstęp do rokowań Okrągłego Stołu.
Za Magdalenką czeka nas kolejna gwałtowna zmiana krajobrazu. Z przyjemnych sosnowych borów porastających całkiem wysokie wydmy wyjedziemy w szczere pola. Ten odcinek drogi jest idealny do podziwiania specyficznego dla Polski zjawiska „zabudowy łanowej”, czyli stawiania szeregowców w środku pola na wąskiej działce.
Na deser naszej podmiejskiej wycieczki zawitamy do wsi Falenty. W miejscu tym w XVII wieku wzniesiono całkiem pokaźny barokowy pałac, który odwiedzało wielu królów i znakomitości przybywających do Warszawy. Najciekawsze są jednak okoliczne rozległe stawy rybne, które wyjątkowo upodobało sobie różnorodne ptactwo, w tym sporo gatunków rzadkich. By je chronić, w 1978 roku stworzono w tym miejscu rezerwat. Dociekliwi zapytają, czy hodowanie ryb i ochrona ptaków, które owe ryby zjadają, nie stoją ze sobą w sprzeczności? Najkrótsza odpowiedź brzmi: owszem, nieco stoją.
Wyjątkowy klimat tego miejsca tworzą nie tylko wspomniane stawy, ale i aleje zabytkowych drzew. Jedną z nich będziemy zresztą jechać. Pokonując ją, warto mieć na uwadze, iż to właśnie wzdłuż niej w 1809 roku toczyła się zacięta bitwa między wojskami polsko-saskimi a austriackimi. Co ciekawe, bitwa to była krwawa, choć nierozstrzygnięta.
Gdy za Falentami pokonamy dawną krajową „siódemkę” i trasę S7/S8, powrócimy do punktu startu.
Wujek dobra rada
- Trasę polecam pokonać w weekend, bo podczas popołudniowego szczytu na wielu odcinkach robi się naprawdę tłoczno. Ruchu samochodowego można jednak unikać, korzystając z licznej (choć nie zawsze dobrej jakości) infrastruktury rowerowej.
- Wydawać by się mogło, iż bogate podwarszawskie miejscowości stać na wylanie porządnego asfaltu. Niestety, na trasie jest kilka odcinków, które pod tym względem zawodzą. Ale generalnie da się jechać.
- Jak nietrudno się domyślić, na trasie nie brakuje różnorodnych punktów zaopatrzenia – od stacji benzynowych, po supermarkety i wiejskie sklepiki. Nie umrzecie więc z głodu czy pragnienia.