Nie do wiary, co wyczynia polski 18-latek! Mina dyrektora PŚ mówi wszystko

2 godzin temu
Niesamowicie obserwuje się tempo, w jakim rozwija się Kacper Tomasiak. 18-latek z Polski jeszcze kilka tygodni temu pewnie choćby nie marzył o występach w Pucharze Świata, a już w trzecim konkursie mógł walczyć o podium. Swoimi skokami zaskoczył choćby dyrektora Pucharu Świata, Sandro Pertile.
Już od jakiegoś czasu, patrząc na kalendarz sezonu olimpijskiego w Pucharze Świata i widząc rosnącą formę Kacpra Tomasiaka, 25 listopada można było zakreślać na czerwono. Było jasne, iż konkurs na normalnej skoczni w Falun przyniesie młodemu polskiemu zawodnikowi szansę na świetny wynik. W Lillehammer udowodnił, iż debiut w zawodach najwyższej rangi nie sprawił mu wielkich trudności - zajął 18. i 22. miejsce. Dlatego można było oczekiwać, iż będzie w stanie powalczyć, żeby tę szansę w Szwecji wykorzystać.

REKLAMA







Zobacz wideo Burza wokół olimpijskich skoczni. Jest reakcja po skandalu



Mina Pertile najlepiej oddała to, co zrobił Tomasiak
Przy obecnej technice Tomasiaka im mniejszy obiekt, tym lepiej dla naszego skoczka. 18-latek najwięcej do nadrobienia ma w drugiej fazie lotu - więc im dłużej przebywa w powietrzu, tym więcej traci na jakości skoku i uzyskiwanej odległości. Wydaje się, iż w tym aspekcie sprawa nieco pogorszyła się od fenomenalnej formy z lata i wygranej w cyklu Letniego Pucharu Kontynentalnego. Te rezerwy w powietrzu chyba minimalnie się pogłębiły. Dlatego tym lepiej, iż wtorkowy konkurs w Falun - w ramach próby przed przyszłorocznymi mistrzostwami świata - odbył się na obiekcie, którego rozmiar to 95 metrów.
W pierwszej serii Tomasiakowi zabrakło do punktu HS dwóch metrów, ale oddał skok w niezłym stylu i przy nie najlepszych warunkach. Kilku zawodnikom, którzy lądowali dalej od niego, wiatr sprzyjał bardziej, więc spadali za niego w klasyfikacji konkursu. A Polak na półmetku był siódmy i tracił tylko 1,6 punktu do podium.
To, jak dobrze spisał się w pierwszej serii, potwierdzały dwie reakcje, które tuż po jego skoku pokazały kamery. Pierwsza to wyraźny gest euforii trenera Macieja Maciusiaka. A tuż obok polskiego szkoleniowca stał dyrektor Pucharu Świata Sandro Pertile. Włoch wpatrywał się w monitor, na którym trenerzy śledzili podgląd transmisji z zawodów i miał minę, jakby nie dowierzał, iż młody Polak był w stanie tak daleko polecieć. Pewnie nie spodziewał się, jak wiele innych osób, iż Tomasiak już teraz będzie w grze o tak dobry wynik.





Maciej Maciusiak po skoku Kacpra Tomasiaka w pierwszej serii konkursu PŚ na normalnej skoczni w FalunScreen Eurosport





Realne pozostawało, iż w finale zaatakuje. O jego psychikę nie było co się martwić - już wielokrotnie pokazywał nam, iż mentalnie wytrzymuje presję i choćby przy najważniejszym skoku w jego karierze nie powinien się "spalić". Co innego, iż pozostawało pytanie, czy się przesadnie nie "podpali".
To dlatego Tomasiak nie powalczył o podium i nie znalazł się w Top10
I niestety, chyba tak właśnie się stało. Polak nie utrzymał tak wysokiej pozycji w drugiej serii, skończył konkurs na dwunastym miejscu. To jednak nie tak, iż zupełnie zepsuł swój skok. Oddał dwie równe próby, bo znów uzyskał 93 metry. Problem w tym, iż w finale zawodów mocno naciskali rywale - choćby Niemiec Felix Hoffmann czy startujący tuż przed Tomasiakiem Jan Hoerl z Austrii (obaj uzyskali po 97 metrów). Na ich tle wynik Tomasiaka był solidny, ale nie wyróżniał się tak bardzo, jak w pierwszej serii.


Na normalnej skoczni liczy się każdy detal, a młody zawodnik polskiej kadry B nie wylądował swojego drugiego skoku w najlepszy sposób. Dostał 53 punkty za styl od sędziów, o jeden mniej niż kilkadziesiąt minut wcześniej. Pod tym względem dawałoby mu to 17. miejsce. Ex aequo z Kamilem Stochem, którego oceniono tak samo, ale w tym przypadku to raczej nie jest pocieszające. Ten aspekt finałowego skoku kosztował go miejsce w najlepszej dziesiątce zawodów. Stracił do dziesiątego Mariusa Lindvika z Norwegii właśnie jeden punkt.
Z perspektywy transmisji wydawało się, iż w drugiej serii jego lot nie był też aż tak płynny w pierwszej fazie, tuż po odbiciu. Tomasiak mocno zabrał się tam z nartami, szarpnął je i stracił nieco stabilności w powietrzu. Być może za bardzo chciał jeszcze trochę odlecieć przeciwnikom. Tak jak chwilę przed nim i po nim robili to inni. Zawody wygrał Austriak Stefan Kraft, który odniósł 46. zwycięstwo w karierze i jest już drugi na liście wszech czasów. Podium uzupełnili Anze Lanisek ze Słowenii i Niemiec Philipp Raimund. Punktowało jeszcze dwóch Polaków - wspomniany Kamil Stoch na 15. miejscu, a także 27. Paweł Wąsek. Aleksander Zniszczoł, Dawid Kubacki i Piotr Żyła zakończyli zawody poza "30" - odpowiednio na 31., 33. i 35. miejscu.



Tak nie zaczynał ani Małysz, ani Stoch. Można zaufać Tomasiakowi, iż będzie coraz lepszy
Trzeba oddać Tomasiakowi, iż jego wynik jest swego rodzaju ewenementem. choćby Adam Małysz w swoich pierwszych trzech startach w PŚ nie wypadł tak jak on - trzykrotnie nie kwalifikował się do konkursu. Gdy już w nim wystartował, za piątym razem, zajął 17. miejsce w Innsbrucku. To znakomity wynik, ale przecież Tomasiak już teraz, wcześniej na etapie swojej kariery od Małysza, ma lepszy rezultat.
12. miejsce w Falun zdecydowanie przebija też trzy pierwsze występy w zawodach najwyższej rangi Kamila Stocha. On najwyżej był w nich na 44. miejscu. Ale już w czwartym - w słynnym konkursie w Pragelato, próbie przedolimpijskiej w 2005 roku - zajął siódme miejsce. Oczywiście, byli tacy zawodnicy jak Krzysztof Biegun, którym udało się już w drugim konkursie PŚ w życiu odnieść zwycięstwo, ale to pojedyncze i często dość skomplikowane historie. A kto wie, może już niedługo i o takie pozycje powalczy też Kacper Tomasiak. On ciągle sygnalizuje, iż potencjał jest i nigdzie się nie wybiera.
Jego wynik z wtorku trzeba docenić. Wiadomo, to jeszcze raczej nie spełnienie marzeń polskiego skoczka, ale podstawa do budowania swojego nazwiska w światowych skokach od samego początku. Pewnie zmierzy się teraz z pierwszym tak dużym niedosytem - bo przecież walka o podium i miejsce w Top10 były tak blisko, zabrakło mu naprawdę niewiele. Ale gdy obserwowało się go najpierw latem, a potem w Lillehammer, łatwo było dojść do wniosku, iż Tomasiak ma wielki dar: zupełnie inaczej psychicznie znosi wszystko to, co do tej pory blokowało polskich skoczków. Dlatego można mu zaufać, iż 12. miejsce w Falun tylko mu pomoże. Już teraz jest 18. skoczkiem klasyfikacji generalnej PŚ - w jego wieku to brzmi naprawdę dumnie.


Na bandach wokół skoczni w Falun promowano przyszłoroczne mistrzostwa świata - logotypem z sercem i hasłem "Memories for life". Te pierwsza wspomnienia, które zostaną z nim do końca życia, Tomasiak właśnie sobie stworzył. Mamy nadzieje, iż będzie nam produkował coraz więcej pięknych chwil. Są podstawy do tego, żeby myśleć o tym w najbliższej, a nie odległej przyszłości. Jakże pięknie byłoby, gdyby do Falun na MŚ w 2027 roku wracał już nie jako sensacja, a jeden z tych, którzy mogą powalczyć o coś więcej.
Idź do oryginalnego materiału