Nie jest tajemnicą Poliszynela, iż Zion Williamson nie należy do zawodników posądzanych o przesadny profesjonalizm. Regularne kontuzje spowodowane często nadwagą, a ostatnio też problemy ze znajomością zegarka, przez co został zawieszony. Wszystko może mieć jednak inne podłoże.
Nie ma się co oszukiwać. Nowy Orlean nie jest wymarzonym miejscem do życia w Stanach Zjednoczonych. A szczególnie dla kogoś, kto chciałby zbudować swoją markę. Tak prawdopodobnie jest w przypadku Ziona Williamsona. Skrzydłowy New Orleans Pelicans zagrał w tym sezonie jak dotąd tylko dziewięć spotkań. Miał dwa miesiące przerwu z powodu kontuzji i niedawno wrócił do gry.
Ale bardzo gwałtownie znów musiał pauzować, bo tak notorycznie spóźniał się na treningi, a ostatecznie na samolot wiozący całą drużynę na mecz z Philadelphia 76ers, iż klub wreszcie go zawiesił na jeden mecz. Poskutkowało to na tyle, iż Zion wystosował komunikat, w którym przeprasza wszystkich za wszystko i obiecuje poprawę. Czy ona ma miejsce? Tego nie wiemy, ale zaczął grać, a ostatniej nocy choćby pomógł w wygranej z Chicago Bulls.
Ale patrząc na niego, nie widać w nim tego błysku, tej chęci do gry na najwyższym poziomie. To było u niego widoczne w meczu Play-in przeciwko Los Angeles Lakers w ubiegłym roku gdy w pojedynkę był bliski najpierw dogonienia, a potem pokonania przeciwników. Ale przegrał i z rywalami i z kontuzją. Niemniej rzucił 40 punktów i kolejny raz rozbudził u wszystkich oczekiwania.
Obecny sezon to jednak zawód i to duży. Cała drużyna Pelicans zamiast walczyć o udział w play-off rozpadła się z powodu kontuzji. Nie ma ani jednego zawodnika, który zagrałby we wszystkich meczach, a ci najważniejsi jak Williamson i Brandon Ingram opuścili grubo ponad połowę spotkań.
W jednym z ostatnich odcinków magazynu First Take, dziennikarz ESPN Steven A. Smith powiedział co sądzi na temat Williamsona i przyczyn jego postawy:
– Zion nie chce być w Nowym Orleanie. On chce grać na dużym rynku, takim jak LA, Nowy Jork czy gdziekolwiek indziej, ponieważ zależy mu na marketingu. Patrzysz teraz na Ziona Williamsona i to wygląda na kiepski żart – powiedział Smith. – Wiesz, iż ten koleś ma w sobie talent supergwiazdy, ale nie wydaje się, żeby wystarczająco mu zależało na byciu profesjonalistą, a ja nie wierzę, iż chce być w Nowym Orleanie. Myślę, iż chce stamtąd odejść, myślę, iż o to właśnie chodzi, i uważam, iż wolałby być gdzieś indziej. Ale dlaczego ktokolwiek miałby go chcieć, jeżeli to jest wszystko, co można od niego dostać?
I właśnie w tym ostatnim fragmencie jest całe sedno. Gdyby choćby Pelicans stwierdzili, iż oddadzą go do innego zespołu, to różnica pomiędzy ich oczekiwaniami, a ofertami innych zespołów może być ogromna. W końcu Zion to ogromna niewiadoma, która równie dobrze może okazać się skarbem, który pozwoli wejść drużynie na inny poziom, ale też może się powtórzyć historia choćby Granta Hilla, który miał stworzyć w Orlando Magic wielki duet z Tracym McGradym, ale przez problemy zdrowotne nie wygrał nic.
Obecny kontrakt wiąże go z klubem aż do 2028 roku. Każdy rok umowy jest niegwarantowany, ale póki nie zdarzy się coś absolutnie wyjątkowego, oznaczającego np. koniec jego kariery, albo zdecydowany spadek formy, to Pelicans będą gwarantowali kolejne lata tego kontraktu. Nie mogą sobie pozwolić na ryzyko, iż ktoś przejmie Williamsona za darmo, a potem ten wystrzeli z formą. To byłby koniec generalnego menadżera, który podjąłby taką decyzję.
Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!