Są rzeczy, których nie da się kupić za żadne pieniądze, choćby jeżeli jesteś zarabiającym miliony dolarów koszykarzem NBA. Z pewnością należą do nich klasa i szeroko pojęta postawa fair play, o czym sportowemu światu przypomniał Matthew Dellavedova. Mistrz NBA z 2016 roku, który swego czasu trafiał na pierwsze strony gazet jako zawodnik grający rywalom na nerwach, tym razem znalazł się na nich ze zdecydowanie bardziej chwalebnego powodu.
34-letni dziś obrońca spędził w NBA blisko dekadę. Chociaż trudno było go nazwać jednym z najlepszych koszykarzy w lidze, znany był ze swego ogromnego serducha, jakie wkładał w grę. Wielu kolegów z boiska, trenerów i komentatorów chwaliło jego twardość – momentami aż nazbyt okazywaną, ale o tym później – oraz waleczność, zwłaszcza w defensywie.
Reprezentant Australii to i owo jednak potrafił, o czym świadczy fakt, iż miał swój niemały udział w zdobyciu przez Cleveland Cavaliers, gdzie spędził pierwsze trzy lata swojej kariery, mistrzostwa w 2016 roku. Indywidualnie najlepiej prezentował się w Milwaukee Bucks, jednak jego pobyt w Wisconsin został skrócony przez kontuzje. Znów więc zawitał do Ohio, jednak powrót na przysłowiowe stare śmieci również nie był usłany różami.
W sezonie 2020-21 zdrowie znów dało o sobie znać w najgorszy możliwy sposób. Perypetie, do których można zaliczyć wstrząśnienie mózgu, uraz kręgosłupa szyjnego czy też nagłą operację wycięcia wyrostka robaczkowego sprawiły, iż w tamtej kampanii zdołał pojawić się na parkiecie zaledwie 13 razy.
Kolejne rozgrywki spędził w ojczyźnie, by w 2022 dać sobie ostatnią szansę i zapisać na swoje konto niezbyt okazały epizod w Sacramento Kings. Dziś znów jest zawodnikiem grającego w lidze australijskiej Melbourne United, a jego kariera w NBA zakończyła się na 479 meczach, w których notował średnio 5,2 punktu, 1,7 zbiórki oraz 3,5 asysty, trafiając przy tym 38,5% wszystkich rzutów z gry, w tym 36,3% zza łuku.
W zakończonym właśnie sezonie Matthew był jednym z motorów napędowych swojej drużyny, która dotarła aż do Finałów NBL, gdzie lepsi po emocjonującej, pięciomeczowej serii okazali się Illawarra Hawks. Pomimo porażki w alce o mistrzostwo, to były mistrz NBA, który notował średnio 14 punktów, 4 zbiórki i 6,2 asysty na mecz został wybrany najlepszym zawodnikiem finałów, za co otrzymał nagrodę Larry Sengstock Medal (nazwaną od imienia jej pierwszego zwycięzcy z 1979 roku). Było to tym bardziej zaskakujące, iż żaden zawodnik przegranej drużyny nie został uhonorowany w ten sposób od 32 lat. Tymczasem popularny Delly postanowił zaszokować wszystkich i… nie przyjął wyróżnienia.
– Davo, to naprawdę należy do ciebie. Rozegrałeś niesamowitą serię. Gratuluję wygranej. Chciałbym podziękować chłopakom za wspaniały sezon i docenić wszystko to, co dla nas robią nasze rodziny. Ale Davo, to jest twoje – powiedział 34-latek i, ku ogólnemu zaskoczeniu, podszedł do Willa „Davo” Hickeya z Hawks i wręczył mu swoją nagrodę.
Nie da się ukryć, iż 26-letni obrońca również zasłużył na docenienie. Rozgrywający z Illawarry statystyki miał zbliżone do starszego kolegi (15,4 punktu, 6,8 zbiórki i 5,6 asysty na mecz), a w decydującym spotkaniu zaledwie dwóch ostatnich podań zabrakło mu do osiągnięcia triple-double. Był sercem i duszą drużyny trenowanej przez Justina Tatuma (ojca Jaysona z Boston Celtics), napędzając ich do powrotu w meczu numer cztery i później prowadząc do pierwszego mistrzostwa od 2001 roku. Stroniący zwykle od blasku reflektorów Dellavedova postanowił wykorzystać moment swojego przemówienia, by docenić niezaprzeczalną klasę rywala.
I pomyśleć, iż 34-letni koszykarz nie zawsze cieszył się dużą popularnością z powodu swojej historii kontrowersyjnych zagrań. Najbardziej dostało mu się za play-offy sezonu 2014-15, gdy jako debiutant musiał zastępować kontuzjowanego Kyriego Irvinga, grając wówczas choćby po 35,7 minuty na mecz. Od momentu serii z Chicago Bulls dorobił sobie jednak łatkę zawodnika stosującego nieczyste zagrywki. Przykład? Podczas piątego meczu półfinałów Konferencji Wschodniej Delly odegrał kluczową rolę w wyrzuceniu z boiska Taja Gibsona, gdy wprawdzie został kopnięty przez rywala, ale najpierw sam go podciął, przez co podkoszowy Byków wylądował na parkiecie.
Mało? W drugim meczu Finałów Konferencji przeciwko Atlanta Hawks Australijczyk „przypadkowo” przewrócił się na nogę Kyle’a Korvera, przez co przeciwnik doznał kontuzji kostki i już w tych play-offach nie wystąpił.
– On gra z pełnym zaangażowaniem. To zawodnik, który daje z siebie wszystko. Rywalizujemy ze sobą, to prawda, ale powinien się nauczyć, iż na koniec dnia [NBA] to jedna wielka bratnia wspólnota. Chłopaki dbają o siebie nawzajem. Nie sądzę, żeby to było złośliwe, ale musi to sobie wbić do głowy – stwierdził po wspomnianym meczu Al Horford, wówczas gracz Jastrzębi, któremu Matthew również napsuł sporo krwi. Ten typ już tak miał.
Nawet jeżeli na boisku potrafił być jak rzep przyczepiony do psiego ogona, poza nim Delly to zwyczajnie dobry człowiek. 28 marca 2015 roku ówczesny koszykarz Cavs zgodził się towarzyszyć pacjentce kliniki onkologicznej, 17-letniej Jackie Custer, podczas organizowanego w szpitalu dziecięcym w Akron wydarzenia przypominającego amerykańskie bale maturalne. Gdy poproszono dziewczynę, by wybrała celebrytę, który mógłby się z nią wybrać, bez wahania wybrała Dellavedovę, który przyjął propozycję.
3 years ago on this exact day I met this big fella. Ever since that day he’s not only become my favorite basketball player, but my favorite athlete as well. He’s a team player on and OFF the court. Thanks for everything @matthewdelly !! Btw it was a prom to REMEMBER @FTLPROM pic.twitter.com/lqJdZY0tXs
— Jackie Custer (@jackie__custer) March 28, 2018– Pójście na bal z Dellym stworzyło noc, której nigdy nie zapomnę. To były magiczne chwile, a on jest najsłodszym facetem, jakiego kiedykolwiek poznałam – powiedziała później nastolatka.
Zdania na temat byłego zawodnika NBA są podzielone, jednak jego najnowszy gest zostanie z pewnością zapamiętany na długo. Skromny Australijczyk, swego czasu zdobywający tytuł mistrzowski u boku samego LeBrona Jamesa, przypomniał wszystkim, iż wielkości nie mierzy się liczbą wyróżnień indywidualnych, ale szacunkiem, na który trzeba zapracować. Chapeau bas.