Nie jest żadną tajemnicą, iż New Orleans Pelicans w ostatnich latach mieli tyle pecha, iż można by nim było obdzielić wszystkie drużyny w stawce, a jeszcze by coś zostało. Sprawa Ziona Williamsona, któremu coś dolegało w każdym sezonie od momentu dołączenia do ligi to tylko wierzchołek góry lodowej. W samym trwającym sezonie bywały momenty, gdy Willie Green musiał na własnej skórze doświadczyć powiedzenia, iż „tak krawiec kraje jak mu materiału staje”, nie mając do dyspozycji większości podstawowych zawodników. Czyżby nad ekipą z Luizjany ciążyła jakaś klątwa? Są tacy, który tak uważają.
Jedną z największych pozytywnych niespodzianek obecnego sezonu jest gra Dysona Danielsa. Australijczyk pokazywał przebłyski formy jeszcze w barwach New Orleans Pelicans, ale dopiero po transferze do Atlanta Hawks zaczął wyczyniać niesamowite rzeczy. o ile nic nie stanie na przeszkodzie, już teraz można go uważać za murowanego kandydata do którejś z piątek najlepszych obrońców w lidze, a może i do nagrody dla gracza, który poczynił największy postęp?
Po zmianie otoczenia 21-latek poprawił swoje statystyki do 13,5 punktu, 5 zbiórek oraz 3,3 asysty. Do tego wciąż jest liderem NBA pod względem przechwytów , których notuje średnio trzy na mecz. Także i z tego powodu dorobił się dźwięcznego przydomka „The Great Barrier Thief”. Wydaje się, iż po odejściu z Nowego Orleanu Daniels doczekał się wreszcie kluczowej roli w zespole Jastrzębi, dzięki czemu mógł rozwinąć koszykarskie skrzydła. Sam zresztą przyznaje, iż w poprzedniej drużynie nie działo się najlepiej.
– Ta organizacja jest przeklęta. adekwatnie co roku dzieje się tam coś złego. Cieszę się, iż już mnie tam nie ma… Podczas mojego pobytu [w Pelicans] miałem chyba cztery czy pięć urazów kostki. Może coś jest w tamtejszej wodzie. adekwatnie co chwila zawodnicy mają problemy ze ścięgnami, kolanami, wstrząsami mózgu i innymi rzeczami. Pełen zestaw. Nie wiem o co chodzi. Może to przez ciągłe granie na maksa? – zastanawiał się w rozmowie z Markiem Steinem z NBACentral.
Jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało, może i rzeczywiście coś w tym jest. Na pierwszy rzut oka klątwa wydaje się jedynym możliwym wyjaśnieniem dlaczego z roku na rok Pelikany są regularnie dziesiątkowane przez różnego rodzaju problemy zdrowotne. Zion Williamson, który naciągnął ścięgno udowe już tydzień po rozpoczęciu sezonu, to największy, ale tylko jeden przykład. W jego przypadku tak naprawdę nic do końca nie wiadomo, a niektórzy sugerują, iż być może już nigdy nie będzie do końca zdrowy.
Dejounte Murray już w swoim pierwszym meczu w barwach Pelicans złamał rękę, chociaż on akurat już zdążył wrócić do gry. Mało? Poza grą w samym tylko obecnym sezonie byli – lub wciąż są – też CJ McCollum, Jose Alvarado, Herb Jones czy Brandon Ingram. Szczególnie nieciekawym przypadkiem jest ostatni z wymienionych, który doznał poważnego urazu kostki akurat w momencie, gdy mówiło się, iż drużyna może rozważać jego transfer.
Najbardziej dosadnym przykładem jest zresztą sam Daniels. Przez dwa sezony pobytu w Nowym Orleanie powtarzające się problemy z kostką nie potrafił na stałe przebić się do wyjściowej piątki. Wystarczyła zmiana otoczenia i co? Koszykarz z antypodów nie tylko nagle jest zdrowy, ale też gra najlepiej w dotychczasowej karierze. Mimo wszystko do rozwiązania tej zagadki chyba nie trzeba zaprzęgać całej nadprzyrodzonej aparatury. Nie on pierwszy i nie ostatni odżył po zmianie otoczenia, więc sprawę klątwy można raczej włożyć między bajki.
Nawet jednak jeżeli Pelicans nie zamierzają wzywać na pomoc jakiegoś egzorcysty, to jednak jakiś plan naprawczy trzeba wdrożyć i to jak najszybciej. Że się da – pokazuje przykład Memphis Grizzlies, którzy po koszmarnym ubiegłym sezonie świetnie sobie radzą na Zachodzie. Trzeba tylko podejść do sprawy na poważnie, a nie ciągle tylko twierdzić, iż – co znają z autopsji choćby kibice polskiej reprezentacji piłkarskiej – nic się nie stało.
Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!