Można się zastanawiać, czy gdyby nie kontuzje, problemy z utrzymaniem wagi i nie do końca profesjonalne nastawienie, nie mógłby wycisnąć ze swojej trwającej 12 lat kariery w NBA jeszcze więcej. Grający na pozycji skrzydłowego zawodnik pokazywał jednak, iż potrafi dać coś od siebie, wchodząc z ławki, co udokumentował zdobywając nagrodę Sixth Man of the Year. Niedługo po zakończeniu kariery doznał wypadku, przez który przez blisko dekadę musiał toczyć ciężką walkę, a jednak nie tracił pogody ducha. Rodney Rogers zmarł w piątek z przyczyn naturalnych powiązanych z tego stanem. Miał zaledwie 54 lata.
Jak możemy przeczytać w oficjalnym oświadczeniu: „Wake Forest Athletics opłakuje śmierć legendy Demon Deacons, członka Galerii Sław Sportu oraz laureata Distinguished Alumni Award z 2022 roku, Rodneya Rogersa (‘94), który zmarł 21 listopada 2025 roku. Pochodzący z Durham w Karolinie Północnej Rogers pozostawił po sobie ogromne dziedzictwo jako jeden z najbardziej przełomowych zawodników w historii programu oraz trwały przykład odwagi, hojności i ducha Pro Humanitate („Dla Ludzkości” – dewiza Uniwersytetu Wake Forest).
Pozostawił po sobie żonę, Faye, oraz dzieci: córkę Roddrekę, obecną asystentkę trenera kobiecej drużyny koszykarskiej Georgia State i byłą gwiazdę Georgia Tech (2013-16), syna Rodneya Rogersa II oraz córkę Rydeiah, która grała w koszykówkę na NC State w latach 2015-19.”
In Memory of Rodney Rogers.
: https://t.co/bxNmQumueR
pic.twitter.com/W1MM4ZEB7X
Powyższe słowa mogą brzmieć jak kurtuazja wygłoszona z powodu śmierci byłego koszykarza, jednak podczas swojej gry w Wake Forest Rodney Rogers – znany jako „Byk z Durham” – utrwalił swoją pozycję „jednego z najbardziej przełomowych zawodników w historii”. Określono go jako „katalizator”, który pomógł drużynie Demon Deacons stać się jedną z czołowych uczelnianych ekip w kraju w latach 90.
Już jako pierwszoroczniak Rogers poprowadził zespół do ich pierwszego występu w turnieju NCAA od 1984 roku, co przyniosło mu tytuł najlepszego debiutanta Atlantic Coast Conference (ACC). W kolejnych dwóch latach kwalifikował się do pierwszej drużyny All-ACC, wraz z kolegami awansując choćby do NCAA Sweet 16, zanim sam został wybrany najlepszym zawodnikiem konferencji. W swoich 89 występach na uczelni notował średnio 19,3 punktu, 7,9 zbiórki, 2,2 asysty i 1,6 przechwytu na mecz.
NBA już czekała i w 1993 roku Rodney został wybrany z numerem dziewiątym przez Denver Nuggets. W swoim pierwszym sezonie był raczej rezerwowym w drużynie, która w pewnym sensie przeszła do historii. Był to bowiem pierwszy przypadek, gdy w fazie play-off zespół rozstawiony z ósemką pokonał turniejową „jedynkę” (Seattle SuperSonics). Nasz debiutant z kolei zaliczył swoją chwilę chwały 8 lutego 1994 roku. W końcówce meczu z Utah Jazz w ciągu raptem dziewięciu sekund… trzykrotnie trafił zza łuku, dzięki czemu jego zespół odrobił straty. Niestety, tylko na chwilę. Celny rzut Jeffa Malone’a dał ostatecznie wygraną przeciwnikom.
W kolejnej kampanii, korzystając na problemach zdrowotnych LaPhonso Ellisa, Rodney częściej pojawiał się w wyjściowej piątce. Trudno powiedzieć, iż nie robił co mógł, by wykorzystać swoją szansę. Na przykład 10 marca 1995 roku w wygranym 99:88 starciu z Detroit Pistons zanotował 19 punktów, 21 zbiórek i osiem asyst. choćby to było jednak za mało, by został w Kolorado. Latem oddano go do Los Angeles Clippers w zamian za prawa do pozyskanego w drafcie i uważanego za wielki – jak się później okazało, niespełniony – talent Antonio McDyessa.
W Mieście Aniołów Rogers spędził w sumie cztery sezony. Przez większość czasu był podstawowym skrzydłowym zespołu, jednak w ostatnim roku stracił miejsce w składzie. Powód? W kuluarach mówiono, że „miał tendencję do bycia ciężkim i leniwym”. Problemem była też na pewno odniesiona w lutym 1999 roku kontuzja kolana – skręcenie więzadła pobocznego przyśrodkowego. To mogło wpływać na jego dyspozycję i możliwość grania na pełnych obrotach. Sam zainteresowany wyrażał jednak jeszcze inny punkt widzenia. w uproszczeniu – nie był zadowolony z pobytu w LA, gdzie czuł się źle traktowany.
– Ciężko pracowałem, żeby wrócić do formy, ale Clippers doszli do punktu, w którym twierdzili, iż nie będą mnie wystawiać i tak dalej. Powiedziałem im więc, żeby mnie wytransferowali. Nie zrobili tego i sprawy naprawdę zrobiły się brzydkie – poszli do gazet z informacjami o tym, iż pojawiłem się na obozie z nadwagą i tak dalej. Sprawa zrobiła się strasznie nieprzyjemna i cieszyłem się, kiedy sezon w końcu się skończył, a ja zostałem wolnym agentem. Pomyślałem sobie: „Jeśli nie chcą, żebym u nich grał, to ich strata. Po prostu pójdę gdzie indziej.” – wspominał po latach.
Jak powiedział, tak zrobił. Zainteresowanie skrzydłowym wyrazili Phoenix Suns. Mimo początkowego dylematu – przenieść się do Arizony i grać za mniej pieniędzy, niż mógłby otrzymać gdzie indziej, ale mieć pewność, iż będzie integralną częścią zwycięskiej organizacji, albo przyjąć najbardziej korzystną finansowo ofertę – Rodney podjął dobrą decyzję. Wybrał to pierwsze.
– Tak naprawdę przyjąłem mniejsze pieniądze, żeby tylko odejść z Los Angeles, ale pieniądze do nie wszystko. Wolałem być szczęśliwy i wygrywać – stwierdził. I nie żałował swojego wyboru.
Tym bardziej, iż po zmianie kolorów pokazał, iż choćby – a może zwłaszcza? – jako zawodnik wchodzący z ławki wciąż może świetnie grać. Dość powiedzieć, iż chociaż w swoim pierwszym sezonie w barwach Suns w pierwszym składzie rozpoczął zaledwie siedem z 82 meczów, to jednak zapisywał na swoje konto średnio 13,8 punktu, 5,5 zbiórki, 2,1 asysty i 1,1 przechwytu przy znakomitych skutecznościach (48,6% z gry, w tym 43,9% zza łuku). Chyba nie trzeba wyjaśniać, dlaczego otrzymał nagrodę dla najlepszego rezerwowego ligi.
To był szczyt kariery już blisko 30-letniego koszykarza, a stamtąd droga wiedzie już tylko w dół. Chociaż wciąż był wartościowym zmiennikiem i ważnym wsparciem, jego pozycja w zespole stopniowo osłabła, szczególnie ze względu na wprowadzenie do składu młodszych zawodników pokroju Shawna Mariona. W dodatku wraz z wiekiem spadała też wydolność, mobilność i efektywność doświadczonego gracza, co w konsekwencji przełożyło się na zmniejszenie jego roli.
W lutym 2002 roku przeniósł się do Boston Celtics, ale po zaledwie 27 występach został wolnym zawodnikiem. Latem związał się kontraktem z New Jersey Nets, gdzie przeżył chyba ostatni w karierze moment chwały. 24 kwietnia 2003 roku, w meczu fazy play-off przeciwko Milwaukee Bucks, Rodney spudłował dwa rzuty wolne, jednak już w kolejnej akcji powrócił i trafił decydujący rzut, dający jego drużynie zwycięstwo i prowadzenie w serii 2:1.
Nets wygrali tę rundę 4:2 i awansowali do Finałów NBA, gdzie jednak lepsi okazali się San Antonio Spurs. Rogers tymczasem w kolejnym sezonie awansował w hierarchii, głównie za sprawą kontuzji zawodników podkoszowych. Mimo problemów zdrowotnych utrzymał się w lidze jeszcze w rozgrywkach 2004-05, gdzie był zarówno podstawowym zawodnikiem (New Orleans Hornets), jak i zmiennikiem (Philadelphia 76ers). Kolejne propozycje dla nie najmłodszego i naznaczonego kontuzjami zawodnika nie nadchodziły, więc zdecydował się zawiesić buty na kołku. Jego kariera zakończyła się na 866 meczach, w których notował średnio 10,9 punktu, 4,5 zbiórki, 2 asysty i 1 przechwyt.
Co było potem? W 2006 roku Rodney wrócił do rodzinnego Durham i podjął pracę jako operator ciężkiego sprzętu w miejskim wydziale, by wiosną 2008 roku awansować choćby na stanowisko nadzorcy. Starał się nie wychylać, cieszyć zwykłym, prostym życiem, a większość jego współpracowników w ogóle nie wiedziała, iż był zawodnikiem NBA i dzięki temu był zabezpieczony finansowo na całe życie. To znaczy, aż do feralnego wypadku.
Był 28 listopada 2008 roku. Podczas zwykłej jazdy quadem po szlaku w wiejskiej części hrabstwa Vance, na północ od Raleigh w Karolinie Północnej, emerytowany koszykarz nagle wjechał do rowu i przewrócił się przez kierownicę pojazdu. Został przewieziony śmigłowcem do Duke University Medical Center, a 3 grudnia przetransportowano go powietrzną karetką do Shepherd Center w Atlancie, w stanie Georgia, specjalizującego się w urazach rdzenia kręgowego i mózgu. Niestety, w wyniku wypadku Rogers został sparaliżowany od ramion w dół. W tym stanie spędził blisko dwie dekady, nieustannie tocząc walkę z trudami codzienności, ale jednocześnie nie tracąc ducha. Aż do śmierci, która nastąpiła z powiązanych z jego stanem przyczyn naturalnych.
– Ostatnie 18 lat było zarówno pełne wyzwań, jak i ogromnych błogosławieństw. W każdej chwili Rodney pozostawał światłem – pozytywnym, zmotywowanym i pełnym cichej siły, która inspirowała wszystkich wokół niego – powiedziała jego żona, Faye Rogers. Kondolencje zresztą płynęły zewsząd, od ludzi, którzy znali zmarłego przede wszystkim z parkietu.
– Rodzina NBA jest głęboko zasmucona śmiercią Rodneya Rogersa. Rodney zdobył nagrodę Sixth Man of the Year grając dla Phoenix Suns i podczas swojej 12-letniej kariery w NBA był uwielbianym kolegą z drużyny. Będzie pamiętany nie tylko za osiągnięcia na parkiecie, ale także za niezwykłą odporność, odwagę i hojność, które okazywał przez całe życie – cechy, które inspirowały tak wielu ludzi – czytamy w oświadczeniu wystosowanym przez ligę.
The NBA family is deeply saddened by the passing of Rodney Rogers. Rodney earned the Sixth Man of the Year Award while playing for the Phoenix Suns and was a beloved teammate during his 12-year NBA career. He will be remembered not only for his achievements on the court but… pic.twitter.com/BeA3Omdq4L
— NBA (@NBA) November 22, 2025– Rodney Rogers grał w NBA przez 12 lat, a ja miałem to szczęście, iż w jednym z tych sezonów mogłem grac u jego boku. Był stałą siłą na parkiecie, czego dowodem była nagroda Sixth Man of the Year oraz jego niezwykła długość kariery w lidze. Przez cały czas w NBA, a choćby po tragicznym wypadku w 2008 roku, który pozostawił go sparaliżowanego, Rodney zachowywał ciepłą i przyjazną aurę. To zaszczyt, iż mogłem osobiście doświadczyć jego euforii i pozytywnego ducha – napisał z kolei Andre Iguodala, dyrektor wykonawczy NBPA („związku zawodowego” koszykarzy NBA), który zaczynał karierę w 76ers w tym samym sezonie, w którym weteran ją kończył.
NBPA Executive Director Andre Iguodala issued the following statement today regarding the passing of Rodney Rogers. His story lives on through the Rodney Rogers Courage Award at the NBPA Top 100 Camp, honoring a camper who reflects his resilience, work ethic and heart. pic.twitter.com/6diH0j9Fsz
— NBPA (@TheNBPA) November 22, 2025Jedno jest pewne – Rodney Rogers był nie tylko świetnym koszykarzem, ale przede wszystkim człowiekiem, który przez całe życie pokazywał siłę charakteru, pogodę ducha i hojność wobec innych. Jego kariera i późniejsze życie to historia determinacji, odwagi i inspiracji – dla kolegów z drużyny, fanów i wszystkich, którzy mieli okazję go poznać. Choć odszedł w wieku 54 lat, jego dziedzictwo zarówno na parkiecie, jak i poza nim pozostanie w pamięci na długo.
Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!

3 dni temu











