Jedną z największych gwiazd obecnej NBA jest Giannis Antetokounmpo z Milwaukee Bucks. Łączący w sobie grecką waleczność i charakterystyczny dla sportowców z Afryki – w tym Nigerii, skąd pochodzą jego rodzice – wrodzony wręcz atletyzm skrzydłowy nie od razu jednak zaczął pokazywać, na co go stać. Pierwsze trzy sezony, gdy nabierał masy mięśniowej i doświadczenia były w jego wykonaniu przyzwoite, ale nic ponadto. Co jednak ciekawe, prawie 20 lat temu bliski angażu w najlepszej lidze świata był zawodnik, którego śmiało można by było nazywać prototypem Giannisa. Problem w tym, iż on akurat – z różnych względów – swojej szansy nie dostał.
Tiko to niewielkie portowe miasto leżące w południowo-zachodniej części Kamerunu na wybrzeżu Zatoki Gwinejskiej. Chociaż pod względem wielkości czy liczby ludności nie może się równać z Jaunde czy Dualą, śmiało można je zaliczyć do grona największych centrów produkcji rolnej w regionie. To właśnie tam 22 czerwca 1985 roku urodził się Sofoklis Schortsanitis, syn Greka i Kamerunki.
Gdy był jeszcze dzieckiem, wraz z rodziną, do której należy zaliczyć również jego brata Alexandrosa, przeniósł się do ojczyzny ojca. Nowym domem rodziny Schortsanitisów okazała się położona nad Morzem Egejskim Kawala. To właśnie tam młody Sofoklis po raz pierwszy zetknął się z grą w koszykówkę. Sam nie od razu poczuł smykałkę do tej dyscypliny sportu, ale ostatecznie dał się namówić rodzicom i gwałtownie złapał bakcyla. Od tej pory rzadko można było go widzieć spędzającego wolny czas inaczej niż na grze w basket, co przyniosło oczekiwane skutki.
Nastoletniego już chłopaka odkrył jeden z lokalnych łowców talentów i niedługo nasz bohater podpisał pierwszy profesjonalny kontrakt z Iraklisem Saloniki. adekwatnie od razu otrzymał szansę gry, a w okresie 2002-03, mając zaledwie 17 lat, w rozgrywkach ligi greckiej osiągał już średnio 11,5 punktu i 6,2 zbiórki na mecz. Na rosłego (dorósł do 208 centymetrów wzrostu) gracza zwrócili uwagę wysłannicy z zagranicy i kolejne rozgrywki zaczął już we Włoszech, ale pobyt w Cantu trudno zaliczyć do udanych. Big Sofo, jak zaczęto go nazywać w przyszłości, miał jeszcze zbyt duże niedostatki w koszykarskiej dojrzałości i doświadczeniu, więc po zaledwie roku wrócił do kraju Hellenów.
Tym razem wylądował w Arisie, lokalnym rywalu Iraklisu, ale długo tam nie zagrzał miejsca. Parol na utalentowanego podkoszowego zagiął już jeden z hegemonów greckiego basketu – słynny Olympiakos Pireus. Takiej firmie się nie odmawia, więc Schortsanitis zmienił barwy. Już niedługo zawodnik, który niedawno był za słaby na ligę włoską, został kluczowym elementem składu drużyny, która w okresie 2005-06 dotarła do ćwierćfinału EuroLigi (tam lepsze okazało się Maccabi Tel Awiw, z którym Sofo też łączy specjalna więź, ale o tym później). Dobre występy młodzieńca z kameruńskimi korzeniami nie umknęły też uwagi selekcjonera Panajotisa Janakisa, który powołał go do seniorskiej reprezentacji Grecji.
Nie można nie zauważyć faktu, iż jego talent poznali również za oceanem. Big Sofo został wybrany w drugiej rundzie draftu w 2003 roku przez Los Angeles Clippers. Trzy lata później ekipa z Miasta Aniołów chciała ściągnąć do siebie świeżo upieczonego reprezentanta Grecji, ale wówczas nie było to takie proste. Wciąż istotny kontrakt z Olympiakosem uniemożliwił przenosiny i szybki i zwinny jak na swoje gabaryty koszykarz, który miał być dla Clippers ich odpowiednikiem Shaquille’a O’Neala – może tylko w bardziej kieszonkowej wersji, stąd też drugi z jego pseudonimów, Baby Shaq – chcąc nie chcąc musiał pozostać na Starym Kontynencie. Niestety, już niedługo jego kariera zaliczyła pierwszy poważny zgrzyt.
W ciągu kolejnych dwóch lat Schortsanitis miał poważne problemy z ustabilizowaniem formy, a do tego nasiliły się jego chroniczne problemy z utrzymaniem wagi – w pewnym momencie ważył aż 172 kilogramy przy 208 centymetrach wzrostu – przez co miał z głowy cały sezon 2007-08. W tym momencie deja vu mogą mieć sympatycy New Orleans Pelicans, a w szczególności Ziona Williamsona. Sofo zdołał jednak wrócić do formy, pomagając doprowadzić Olympiakos najpierw do Final Four, a w kolejnym sezonie do Finałów EuroLigi, gdzie jednak lepsza okazała się słynna FC Barcelona.
W międzyczasie otrzymywał również swoje szanse w reprezentacji Grecji, pokazując pełnię swoich możliwości. Był jednym z głównych aktorów meczów decydujących o medalach dla Hellady. Na rozgrywanych w Japonii mistrzostwach świata w 2006 roku jego 14 punktów pomogło pokonać… Stany Zjednoczone (w składzie z LeBronem Jamesem czy Carmelo Anthonym) w meczu półfinałowym, ale w starciu o złoto bezapelacyjnie lepsi okazali się Hiszpanie. Z kolei w 2009 roku podczas polskiego EuroBasketu Sofo zdobył 23 punkty (na skuteczności z gry wynoszącej 76%), dokładając do tego sześć zbiórek i dwa bloki, a do tego wymusił aż 12 fauli! Dzięki takiemu występowi jego drużyna pokonała Słowenię, sięgając po turniejowy brąz.
Latem 2010 roku Schortsanitis stał się wolnym graczem i postanowił jeszcze raz spróbować szansy na angaż w NBA. W barwach Clippers występował w Lidze Letniej, za partnerów mając choćby Al-Farouqa Aminu, Erica Bledsoe czy wybranego w drafcie rok wcześniej Blake’a Griffina (nawet jeżeli ten ostatni tylko trenował z drużyną). 25-latek nie przekonał jednak nikogo w Los Angeles, iż warto na niego postawić. Jak niepyszny wrócił do Europy, choć wtedy chyba jeszcze się nie spodziewał, iż stanie się jednym z jedenastu zawodników wybranych w drafcie w 2003 roku, którzy choćby nie zadebiutują w najlepszej lidze świata. Co prawda prawa do jego karty jeszcze dwukrotnie zmieniały właściciela – najpierw trafiły do Atlanta Hawks, a później Oklahoma City Thunder – jednak na tym się skończyło. Tymczasem Sofoklis zapisywał kolejne piękne karty swojej kariery na europejskich parkietach.
Skoro nie dostał się do najlepszej ligi świata, zdecydował się przyjąć ofertę z przywoływanego wcześniej Maccabi Tel Awiw, gdzie pamiętano o jego umiejętnościach. W ekipie wówczas pięciokrotnego mistrza EuroLigi spędził w sumie pięć lat – z przerwą na jeden sezon, w którym powrócił do ojczyzny, by grać w Panathinaikosie. Niestety, w międzyczasie miał problemy z nawracającą kontuzją kolana, co na pewno wpływało na jego postawę, ale w 2014 roku dołożył swoją cegiełkę do tego, by pomóc izraelskiej drużynie wywalczyć szósty tytuł najlepszej koszykarskiej drużyny Europy. To był jednak początek końca jego kariery.
Po jednym sezonie w serbskiej Crvenej Zvezdzie Sofo już na stałe wrócił do ojczyzny, gdzie reprezentował barwy PAOK-u Saloniki, Apollonu Patras, nieistniejącego już Ariesu Trikala i Ionikosu Nikaias. Szczególnie pobyt w drugiej z tych ekip może mu się źle kojarzyć. Kontrakt podpisał w grudniu, jednak pod koniec tego samego miesiąca na jednym z treningów zerwał ścięgno Achillesa. w okresie 2016-17 już nie zagrał i wrócił na parkiet dopiero po blisko dwóch latach. Wtedy wiedział już jednak, iż najlepsze lata ma już dawno za sobą. Nie chcąc więc odcinać kuponów od dawnych występów, 10 grudnia 2020 roku postanowił zakończyć karierę. Po zawieszeniu butów na kołku poszedł w politykę, zostając radnym regionu Attyka.
Niestety, los najwyraźniej nie chce pozwolić, by ten i tak już doświadczony przez życie były koszykarz chociaż na emeryturze mógł odpocząć od różnego rodzaju problemów. Ostatnie 14 miesięcy to dla Baby Shaqa zupełnie nowe doświadczenie i walka o wygraną z nieznanym wcześniej, chyba najsilniejszych z dotychczasowych, przeciwnikiem. 39-latek przechodzi intensywne leczenie z powodu niewydolności nerek, schorzenia wywołanego u niego nagle przez chorobę autoimmunologiczną.
– Nie czułem się dobrze, więc udałem się do szpitala. Nie wiedziałem dlaczego, ale miałem nadmiernie wysokie ciśnienie krwi, a do tego regularnie wymiotowałem… Na miejscu zrobiłem niezbędne badania, a kiedy czekałem na wyniki, przyszedł lekarz i zaskoczył mnie wiadomością, iż zostanę przyjęty na oddział intensywnej terapii. Przez kilka minut byłem w szoku i zacząłem się śmiać, ponieważ nie chciałem brać tego na poważnie. Po chwili zdałem sobie sprawę, iż mój stan jest poważny i to nie był żart – zdradził Sofo w wywiadzie dla greckiego portalu Gazzetta.gr.
Gdy były koszykarz wreszcie przyswoił sobie otrzymaną wiadomość, musiał diametralnie zmienić swój styl życia. Priorytetem dla niego stało się zarządzanie zdrowiem, choćby jeżeli musiał z tego tytułu zdobyć się na wiele wyrzeczeń. Jakby nie patrzeć, zdrowie jest najważniejsze, co przyznaje sam zainteresowany.
– Moje codzienne życie bardzo się zmieniło, ponieważ musiałem dostosować się do wielu rzeczy, które mogą wpłynąć na moje zdrowie. Na przykład moje nerwy. Muszę być spokojny i nie denerwować się – dodał w tej samej rozmowie.
Teraz, gdy nie ma już do czynienia z uprawianiem sportu na najwyższym światowym poziomie, Sofoklis może wreszcie uniknąć stresu, jakie niesie ze sobą życie zawodowego koszykarza. Jego kariera to jedno z największych „Co by było gdyby…?” w świecie basketu. Decyzję amerykańskich drużyn, by choćby nie wypróbować tego grającego jednak w starym (archaicznym?) stylu środkowego, który nie był zweryfikowany na najwyższym możliwym poziomie, a do tego miał problemy z kontuzjami i samodyscypliną, o czym świadczą problemy z utrzymaniem wagi, można w pewien sposób wytłumaczyć.
Jednak czy gdyby, zamiast zasiedzieć się w Grecji, gdzie był jedną z największych gwiazd, Schortsanitis mocniej i odważniej powalczył o swoją szansę w zdecydowanie bardziej profesjonalnych warunkach NBA, dziś byłby wymieniany jednym tchem w gronie najlepszych podkoszowych świata? Trudno przypuszczać, by został na przykład nowym Arvydasem Sabonisem, a i porównania do Shaqa były raczej na wyrost, natomiast statusu jednej z największych – dosłownie i w przenośni – legend europejskich parkietów nikt mu już nigdy nie odbierze.
Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!