Trwający sezon miał wreszcie przynieść przełom w karierze Lonzo Balla. Zawodnik Chicago Bulls liczył na to, iż problemy zdrowotne, z którymi mierzył się od stycznia 2022 roku, a które stawiały pod znakiem zapytania jego dalszą karierę, będą już całkowicie za nim. Tymczasem, chociaż z kolanem 27-latka wydaje się być już wszystko w porządku, niedługo po powrocie do NBA doznał kontuzji nadgarstka, z powodu której prawdopodobnie znów czeka go dłuższa przerwa.
O perypetiach Lonzo Balla związanych z jego kolanem pisaliśmy już na naszych łamach niejednokrotnie. Dość powiedzieć, iż jego absencja od gry w NBA trwała mniej więcej dwa i pół roku, ale w końcu w trakcie offseasonu otrzymał tak wyczekiwane zielone światło, by znów wyjść na parkiet w barwach Chicago Bulls. Niestety, zdołał zaliczyć zaledwie trzy występy, w których notował średnio 4,7 punktu, 2,7 zbiórki oraz 3,7 asysty, gdy zdrowie znów dało o sobie znać.
Podczas spotkania z Memphis Grizzlies rozgrywający Byków doznał skręcenia nadgarstka. Pierwsze doniesienia płynące z Wietrznego Miasta były raczej pozytywne – uraz nie wydawał się poważny, a stan Lonzo miał zostać poddany ponownej ocenie już po 10 dniach. Wszyscy spodziewali się, iż już wtedy będzie mógł wrócić do gry. Teraz wydaje się, iż przerwa może potrwać dłużej, o czym mówił w jednym z wywiadów trener Billy Donovan.
– Myślę, iż naprawdę wszyscy uniknęliśmy poważnych konsekwencji, bo to mogło być złamanie podobne do tego, którego nabawił się swego czasu Patrick [Williams]. w tej chwili nastawiamy się na agresywne metody leczenia, jednak zanim (Lonzo) będzie mógł wrócić, chcemy mieć pewność, iż jego stan jest wystarczająco dobry – powiedział szkoleniowiec.
By nieco rozjaśnić kontekst wypowiedzi Donovana, warto przypomnieć, iż 28 października 2021 roku w przegranym 103-104 meczu z New York Knicks Patrick Williams nabawił się urazu, który według wstępnych diagnoz również miał być jedynie skręceniem nadgarstka. Dalsze badania wykazały jednak złamanie, które wymagało zabiegu chirurgicznego. Po rekonwalescencji skrzydłowy Bulls wrócił na parkiet dopiero w drugiej połowie marca 2022 roku. Dlatego też nikt nie chce przyspieszać powrotu Lonzo, ponieważ jest ryzyko, iż przy ewentualnym ponowieniu lub pogłębieniu problemu, mógłby wypaść choćby do końca sezonu.
– Opuchlizna zeszła, jednak (Lonzo) przez cały czas nosi stabilizator i szynę. To będzie jedna z tych sytuacji, gdzie wszystko będzie zależało od tego, jak długo potrwa proces gojenia. Myślę, iż nasz sztab medyczny będzie stosować intensywne leczenie i terapię, ale ostrożnie, bez przyspieszania czegokolwiek, żeby nie pogorszyć jego stanu. On sam też zdaje sobie sprawę, iż jeżeli wróci do treningów i do gry zbyt wcześnie, może pojawić się kolejny problem – dodał 59-letni trener.
Chociaż trudno powiedzieć, żeby swoimi statystykami po powrocie Ball robił wielką różnicę, po tak długiej przerwie nikt nie oczekiwał, iż od razu wzniesie się na poziom All-Stara. W Chicago spodziewano się raczej, iż powoli, kolejnymi minutami i meczami będzie dochodził do optymalnej formy. Dlatego też na początku Lonzo dostawał średnio tylko po 15,7 minuty na mecz. Z czasem pewnie spędzałby na parkiecie więcej czasu, na co sam też liczył, podczas nieobecności skupiając się przede wszystkim na poprawie kondycji. Na chwilę obecną nie wiadomo jeszcze jak długo ostatecznie potrwa jego absencja, ale wszyscy związani z Bulls mają nadzieję, iż 27-latek będzie miał możliwość jak najszybszego powrotu.
Nie przegap najnowszych informacji ze świata NBA – obserwuj PROBASKET na Google News.