Chyba wszyscy związani z Detroit Pistons liczyli na to, iż pod wodzą nowego trenera J.B. Bickerstaffa uda się zerwać z łatką najgorszej drużyny w lidze i zaliczyć przynajmniej te kilka (kilkanaście?) zwycięstw więcej. Tymczasem, choć Tłoki postawiły się Indiana Pacers, ostatecznie to rywale schodzili z parkietu z tarczą. Dodatkowo jeżeli z czegoś po tym meczu zapamiętamy ekipę z Michigan, to raczej nie z dobrej gry, a z wstydliwego błędu, który na tym poziomie nie ma prawa się przydarzyć.
Po rozstaniu z Montym Williamsem sezon rozpoczęty pod wodzą J.B. Bickerstaffa miał być dla Detroit Pistons nowym otwarciem, które pozwoli drużynie wydostać się z odmętów szarości. Pierwsze spotkanie można uznać za przyzwoite. Chociaż do zwycięstwa trochę zabrakło, Cade Cunningham i spółka napsuli sporo krwi faworyzowanym Indiana Pacers. Niestety, w samej końcówce doszło do ogromnego błędu, który – jeżeli będzie się powtarzał – sprawi, iż nawet nowe metody zaordynowane przez świeżo upieczonego trenera Tłoków nie pomogą w odklejeniu niechlubnej łatki.
Co się stało? Ewidentnie doszła do głosu widoczna niedojrzałość ze strony młodej drużyny Pistons. W czwartej kwarcie, będąc na niewielkim prowadzeniu (98-96) podopieczni Bickerstaffa wprowadzili piłkę do gry, gdy na boisko było… sześciu ich graczy. Trudno powiedzieć, czy pomylili koszykarski parkiet z celą gitów z filmu „Symetria”, czy też po prostu chcieli zyskać dodatkową przewagę liczebną. Tak czy inaczej, nie zadziałało to na ich korzyść. Mimo głośnych i wyraźnych protestów ze strony szkoleniowca Detroit, sędziowie nie mieli innego wyjścia, jak tylko odgwizdać przewinienie techniczne.
Rzut wolny pewnie wykorzystał Bennedict Mathurin, zmniejszając straty Pacers do zaledwie jednego „oczka” na około osiem minut przed końcem meczu. Ten kuriozalny incydent nie wpłynął pozytywnie na gospodarzy, którzy w ostatniej kwarcie byli zdecydowanie gorsi od przyjezdnych, przegrywając ją wyraźnie 33-19. Zdecydowanie nie tak wyobrażał sobie swój debiut J.B. Bickerstaff, ale z pewnością można mieć nadzieję, iż to tylko złe miłego początki.
W grze jego podopiecznych już widać było sporą poprawę, co udowodnili na przestrzeni całego spotkania nie dając się stłamsić jednemu z faworytów do czołowych miejsc w Konferencji Wschodniej. Wydaje się, iż Cunningham (28 punktów, pięć zbiórek i osiem asyst) wreszcie dorósł do roli lidera drużyny, w czym dzielnie wspierał go Jaden Ivey (17 „oczek”). Double-double zapisał na swoje konto podkoszowy Jalen Duren, a swój wpływ na grę zespołu pokazały także nowe nabytki, jak Tobias Harris czy Tim Hardaway Jr.
Kto wie, czy ten mecz nie mógłby potoczyć się inaczej, gdyby nie ten głupi błąd z czwartej kwarty, gdy Tłoki wyszły na parkiet szóstką graczy. Z koszykarskiego punktu widzenia wyglądają jednak znacznie lepiej niż w zeszłym sezonie. Wówczas Pistons najczęściej wychodzili na parkiet czekając na jak najniższy wymiar kary, natomiast tym razem powalczyli, doprowadzając Pacers do konieczności odrabiania strat, by wygrać ten mecz. O ile nagle nie obniżą lotów, ten sezon dla ekipy z Michigan zapowiada się obiecująco.
Nie przegap najnowszych informacji ze świata NBA – obserwuj PROBASKET na Google News.