Niespełna dwa tygodnie temu cały koszykarski świat obiegła plotka dotycząca tego, iż Steph Curry mógł wykonać pierwszy krok do opuszczenia Golden State Warriors. Do takich domysłów można było dojść zobaczywszy zmianę, której złoty medalista olimpijski z Paryża dokonał na swoim profilu na Instagramie. Tymczasem okazuje się, iż w tym konkretnym przypadku zasadne okazuje się pytanie z gatunku „co ma piernik do wiatraka?”
Jak sami wówczas pisaliśmy w tym miejscu, na całą sprawę jako pierwsi zwrócili uwagę dziennikarze NBACentral. Według ich doniesień Stephen Curry dokonał lekkiej podmianki na swoich profilach w mediach społecznościowych, ze szczególnym uwzględnieniem Instagrama. Konkretnie – wykasował frazę „obrońca Warriors”, w zamian wpisując „złoty medalista olimpijski.” Rzeczona zmiana, w połączeniu z plotkami dotyczącymi możliwego dołączenia gracza Golden State Warriors do LeBrona Jamesa w Los Angeles Lakers sprawiły, iż wielu sympatyków basketu z Bay Area zaczęło się niepokoić o przyszłość ich kluczowego zawodnika.
Tymczasem wszystko wskazuje na to, iż z przysłowiowej dużej chmury spadł wyjątkowo mały deszcz. Sam Steph wyjaśnił to – jak się okazało – nieporozumienie w rozmowie z prowadzącą podcast The Circuit Emily Chang. W opublikowanym na portalu X (dawniej Twitter) 26-sekundowym zwiastunie nowego odcinka można usłyszeć, jak gospodyni wspomina o niesławnej zmianie na instagramowym profilu koszykarza, zauważając przy okazji, iż zaskoczona całą sprawą była również jego żona, Ayesha. Sam zainteresowany odpowiedział w krótki i zwięzły sposób: – Po prostu czułem dumę z tego, iż mogłem być olimpijczykiem.
Gdy w reakcji na wypowiedź koszykarza Chang zapytała, czy w takim razie planuje na zawsze pozostać jednym z Wojowników, reakcja Curry’ego nie pozostawiła żadnych wątpliwości. – Taki jest plan – odparł.
Być może z perspektywy czasu wyjaśnienia rozgrywającego Warriors nie wydają się tematem dnia, to w momencie tuż po dokonaniu zmiany w mediach społecznościowych internet rozgrzał się niemal do czerwoności. Media z całego świata podchwycały temat, kibice z San Francisco czuli uzasadniony niepokój, a sympatycy koszykówki z pozostałych części Stanów Zjednoczonych liczyli na to, iż może właśnie ich drużyna będzie nowym pracodawcą Stepha. Tak to już czasem bywa w okresie zwanym offseasonem – gawiedź jest spragniona chleba i igrzysk, a wychodzi z tego burza w szklance wody.
Wydaje się, iż Curry jest na tyle już związany z organizacją, w której spędził jak dotąd całą karierę, iż nie planuje nigdzie się ruszać. Tym bardziej, iż potencjalna zmiana kolorów zamiast kolejnego pierścienia mistrzowskiego mogłaby równie dobrze przynieść skazę na dziedzictwie żywej legendy Warriors. Po odejściu Klaya Thompsona to właśnie Steph ma być główną osią, wokół której drużyna będzie odbudowywana. A przy okazji będzie swoistym mentorem dla młodych zawodników, jak Trayce Jackson-Davis, Jonathan Kuminga czy Brandin Podziemski.
Wreszcie nie można zapomnieć o chyba najważniejszym z powodów, dla których fraza „Wojownik na całe życie” może okazać się więcej niż tylko pustą obietnicą. W czwartek Steph doszedł do porozumienia z GSW, z którymi zawarł roczną umowę o wartości 62,6 mln dol., która wiąże go z drużyną aż do końca sezonu 2026-27. Dzięki temu jego kontrakt pokrywa się czasowo z tymi, które posiadają w tej chwili dwaj inni ważni zawodnicy Warriors – Andrew Wiggins i Draymond Green. To ewidentnie pokazuje, iż w Golden State wciąż liczą na włączenie się do walki o najwyższe cele. By taki plan mógł się powieść, niezbędne jest zatrzymanie Curry’ego w zespole, co powinno być formalnością, skoro sam twierdzi, iż nigdzie się nie wybiera.
Nie przegap najnowszych informacji ze świata NBA – obserwuj PROBASKET na Google News.