Trash talking to nieodłączna część kultury związanej nie tylko z koszykówką, ale adekwatnie z większością sportów, tym bardziej zespołowych. Problem w tym, by nie zwracać uwagi na słowne zaczepki ze strony rywala, z czym wielu zawodników zwyczajnie ma problem. Wprawdzie trudno się dziwić, jednak profesjonalni sportowcy powinni umieć trzymać nerwy na wodzy. Jak? Dość zabawnym sposobem, który pewnie jednak nie zadziała w każdym przypadku, podzielił się Steven Adams.
Kevin Garnett przez lata gry w NBA dorobił się łatki jednego z największych trash talkerów w lidze. Nie jest tajemnicą, iż gdy popularny Big Ticket chciał wygrać mentalną walkę z przeciwnikiem, nie brał jeńców, choćby nie próbując się powstrzymać od wypowiedzenia tego, co myśli o swoim vis-a-vis. Rzadko kiedy znajdował się ktoś odporny na psychiczne gierki proponowane przez byłego gracza Minnesota Timberwolves, Boston Celtics czy Brooklyn Nets.
Obecnie grający w Houston Rockets środkowy Steven Adams już w początkach swojej kariery, gdy jeszcze przywdziewał trykot Oklahoma City Thunder, wiedział, czego może się spodziewać po starszym koledze po fachu. Postanowił jednak nie dać się sprowokować, a jego misterny plan zadziałał bez pudła. W ostatnim odcinku podcastu The Morning Shift Nowozelandczyk podzielił się tą dość zabawną z perspektywy czasu historią.
– Moja pewność siebie wtedy była jeszcze znikoma. Po prostu chciałem zrobić coś, żeby mnie nie zniszczył… Kendrick Perkins i KG grali wcześniej ze sobą, więc od razu wdali się w wymianę zdań. Wchodziłem na parkiet, a [Garnett] mówi: „Yo, patrz”, a ja na to „Nie mówić angielski, brachu”. Na szczęście nic więcej nie powiedział. W innym przypadku zrujnowałby mnie psychicznie – przyznał Adams.
Powodem udanej sztuczki w wykonaniu ówczesnego podkoszowego OKC była jego niska pewność siebie, jaką się legitymował nie tylko tamtej nocy, ale i ogólnie na początku swojej przygody z NBA. Ostatnią rzeczą jakiej potrzebował w tym momencie było zostanie werbalnie zniszczonym przez Garnetta. Na szczęście dla niego plan okazał się skuteczny, a z czasem Steven otrzaskał się z ligą i nabrał wiary w swoje umiejętności. Wprawdzie dziś sam jego wygląd może niektórych odstraszać, jednak tajemnicą poliszynela jest, iż to jeden z najmilszych gości w lidze.
Oprócz swojego przyjaznego usposobienia, zwany przez niektórych Aquamanem koszykarz potwierdza swoją klasę również na parkiecie, gdzie legitymuje się co najmniej solidnymi wynikami. Do tego jego siła fizyczna sprawia, iż niewielu zawodników jest w stanie mierzyć się z nim jak równy z równym w podkoszowej walce. W rezultacie chyba nie ma drużyny, która by nie chciała 31-latka w swoim składzie, niezależnie od tego, czy miałby grać w pierwszej piątce, czy też wchodzić z ławki.
W sezonie 2022-23, zanim doznał kontuzji, jeszcze w barwach Memphis Grizzlies Adams rozegrał 42 spotkania, osiągając średnio 8,6 punktu, 11,5 zbiórki oraz 1,1 bloku na mecz, trafiając blisko 60% wszystkich rzutów z gry. Niestety, z powodów zdrowotnych musiał opuścił cały poprzedni sezon, co nie przeszkodziło Rockets ściągnąć do siebie doświadczonego środkowego w zamian za Victora Oladipo. W Houston ewidentnie mają nadzieję, iż gdy zacznie się gra, nowozelandzki twardziel będzie tym samym zawodnikiem, którym był przed urazem. jeżeli tak, już chyba nikt się nie odważy próbować wchodzić z nim w trash talk.