Latem pisaliśmy, iż w życiu pewne są tylko trzy rzeczy – śmierć, podatki i Ben Simmons w życiowej formie podczas offseasonu. Niestety, gdy rozgrywki regularne się rozpoczynają, sytuacja wraca do stanu wyjściowego i zawodnik Brooklyn Nets udowadnia, dlaczego jest powszechnie uważany za jednego z najbardziej przepłacanych graczy w całej NBA. Tymczasem zakończenia – chociaż bardziej pasuje tu słowo „wykończenia” – przez niego jednej z akcji z ostatniego meczu przeciwko Milwaukee Bucks nie wymyśliłby chyba choćby Alfred Hitchcock.
Żeby nie było, pojedynek z Giannisem Antetokounmpo i spółką nie był dla Brooklyn Nets nieudany, a wręcz przeciwnie. Podopieczni Jordiego Fernandeza pokonali Milwaukee Bucks 115-102, głównie dzięki fenomenalnej postawie Cama Thomasa i Dennisa Schroedera. Dzięki tej tyleż zasłużonej co niespodziewanej wygranej gospodarze, przez sezonem typowani do grona najsłabszych drużyn w stawce, nieco poprawili swój bilans, który póki co wynosi 1-2.
Problem w tym, iż tradycyjnie już nie dojeżdża Ben Simmons, który po tym, jak w minionych rozgrywkach wystąpił w zaledwie 15 meczach, znalazł się pod lupą całego koszykarskiego świata. Przeciwko Giannisowi i spółce Australijczyk dał swoim krytykom kolejny argument w dyskusji oscylującej zwykle wokół zasadności jego dalszego pobytu w najlepszej lidze świata. W niedzielny wieczór spędził na parkiecie aż 24 minuty, jednak statystyki na poziomie dwóch punktów (zaledwie 1/3 z gry), sześciu zbiórek, sześciu asyst i jednego przechwytu nie robią na nikim wrażenia. Chyba, iż negatywne, szczególnie gdy przejdziemy do głównej atrakcji meczu.
W Barclays Center zostały wówczas już tylko cztery minuty do końca ostatniej kwarty. Akcja zaczęła się całkiem obiecująco, gdy Simmons przejął piłkę po zastopowanym ofensywnym wypadzie Damiana Lillarda. Chociaż 28-latek miał adekwatnie czystą drogę do kosza, wyglądał jakby się czegoś przestraszył i zamiast kończyć akcję wsadem lub choćby lay-upem wykonał dwa kozły, po czym… oddał piłkę do Cama Johnsona, by niemal natychmiast otrzymać ją z powrotem.
Czy mając drugą, chyba jeszcze łatwiejszą szansę na zdobycie punktów nasz bohater zrobił to, czego wszyscy od niego oczekiwali? Oczywiście, iż nie. Wręcz przeciwnie – kończenie akcji rzutem chyba choćby nie przeszło mu przez myśl. Być może obawiał się, iż skończy na wózku, jak swego czasu Paul Pierce. Zanim jednak Australijczyk zdecydował co zrobić, piłka wymknęła mu się z rąk, odbiła od Brooka Lopeza i ponownie trafiła do Schroedera, którego rzut zza łuku był już niecelny. Koniec sceny. Kurtyna.
Co w tym konkretnym momencie Simmons miał w głowie? adekwatnie trudno powiedzieć. Jedno co wiadomo na pewno, to iż nie był to pierwszy tego typu wyskok tego zawodnika. W 2021, gdy jeszcze był zawodnikiem Philadelphia 76ers, z jakiegoś chyba tylko sobie znanego powodu w chyba choćby jeszcze lepszej sytuacji nie zdecydował się na wsad w jednym ze spotkań fazy play-off przeciwko Atlanta Hawks. To był początek końca jego pobytu w Mieście Braterskiej Miłości.
Na tę chwilę pozostali zawodnicy Nets trzymają jeszcze stronę swojego kolegi, co można było dostrzec podczas incydentu zza kulis. Wiadomo, iż Simmons jest obiektem drwin, szydery i wyzwisk w internecie, ale jeden z młodszych kibiców postanowił powiedzieć „w realu” co myśli o koszykarzu z Brooklynu. Inna sprawa, iż odważył się na to dopiero, gdy adresat niezbyt wyszukanego epitetu odszedł już dość daleko.
– Jesteś śmieciem – krzyknął dzieciak.
– Czemu nie powiedziałeś tego, gdy byłem obok, p*****? – odciął się Simmons.
Świadkami całego zajścia byli inni koszykarze Nets. Schroeder zdecydował się choćby wyjść z szatni i bardzo chciał się dowiedzieć, kto ma jakiś problem z Benem. Ochrona gwałtownie zareagowała, gdy w sprawę zaangażował się ojciec młodego fana. Całe zdarzenie nagrali obecni na miejscu widzowie, z których jeden powtarzał: ’To trafi na ESPN’.”
Wracając jednak do sytuacji z samego meczu, tak naprawdę trudno to jakoś sensownie wyjaśnić. Ben Simmons wygląda, jakby zaczął bać się rzutów do kosza. Coś jak Morisaki, bramkarz Nankatsu z popularnego anime „Kapitan Jastrząb”, który po nazbyt brutalnym zetknięciu z piłką po strzale Kojiro zaczął się zwyczajnie bać futbolówki.
Czy to podobna sytuacja i w grę wchodzą jakieś problemy natury mentalnej? Być może. Natomiast o ile Ben chce, by jeszcze ktokolwiek potraktował go na tyle poważnie, by zdecydować się dać mu szansę na tym poziomie, MUSI takie sytuacje wykorzystywać. No chyba, iż brak oddawania rzutów to jego nowy patent na to, żeby ich nie pudłować. Jest w tym jakaś – pokrętna, ale jednak – logika.
Nie przegap najnowszych informacji ze świata NBA – obserwuj PROBASKET na Google News.