Mówią na to "gnojowisko". Cały świat poznał chłopca z najstraszniejszej dzielnicy

4 godzin temu
Gdy wędruje się śladami Lamine Yamala, trzeba być ostrożnym. Tam, gdzie miejscowi mówią, abym się nie zapuszczał, jego ojciec został niedawno dźgnięty nożem. Prawicowi politycy nazywają Mataro, miasteczko nieopodal Barcelony, "gnojowiskiem". Ale nazwisko chłopca z tego gnojowiska chcą nosić na koszulkach ich synowie.
Na ekranie wybieram kolejno: bilet do Mataro, dla dorosłego, od razu powrotny, płatność kartą. 10,10 euro. Gdy próbuję zapłacić, automat się zacina i nie pozwala na żaden ruch. Zza pleców błyskawicznie nadchodzi elegancko ubrany pracownik dworca w Barcelonie, który proponuje przejść do automatu obok. Przejmuje dowodzenie i w dotykowy ekran uderza z wprawą pianisty, ale gdy słyszy "Mataro", dopytuje półżartem: "na pewno?".


REKLAMA


Zobacz wideo Najstraszniejsza dzielnica. Szyldy po arabsku i apel: Więcej Yamalów, mniej eksmisji


Ten z dołu został idolem tych z góry. Rewolucja 304
Kilka lat temu, gdy Lamine Yamal pokonywał tę trasę dwa razy w tygodniu, bilety były pewnie trochę tańsze. Ale jego ojciec - Mounir Nasraoui - i tak nie zawsze miał pieniądze, więc zdarzało się, iż jeździli z synem na gapę. Czasem litował się nad nimi Juan Carlos Serrano, właściciel baru i przyjaciel rodziny, którego mam zamiar odwiedzić. Dawał im pieniądze, ojcu podstawiał pod nos darmową kawę, a dla Yamala miał uszykowany sok. Pamięta, iż zawsze przychodził do niego z przygotowanymi przez babcię bułkami. Pili, jedli i wsiadali do pociągu.
Barcelonę od Mataro dzieli 30 km i przepaść, jeżeli chodzi o zarobki, poziom życia oraz wskaźnik przestępstw. W dzielnicy Rocafonda, w której mieszkali, mniej jest uśmiechniętych twarzy, za to więcej rozedrganych od narkotyków oczu. To imigrancka dzielnica Mataro, którą w latach 90. zapełnili ludzie z Afryki. I nie wszyscy znaleźli w niej lepsze życie, po które przybyli.
Pociąg jedzie 45 minut. Tory ciągną się wzdłuż plaży, widok za oknem jest pocztówkowy. Ale piaszczysta i szeroka plaża w Mataro choćby nie została rozdeptana, widać wyraźnie ślady grabienia. Rozpoczęcie sezonu kilka zmieni, bo turyści i tak ominą to miejsce i pojadą tym samym pociągiem jeszcze kilkadziesiąt minut, by wypoczywać w Lloret de Mar. Ale kto chce zrozumieć fenomen Yamala, musi wysiąść na dworcu w Mataro i przespacerować się do Rocafondy. To tam wszystko się zaczęło - w parku nieopodal Yamal ostatni raz czegoś się w życiu bał, później w piłce już nic nie robiło na nim wrażenia. To w tej okolicy poznali się jego rodzice - Sheila z Gwinei Równikowej i Mounir z Maroka. To tam wciąż mieszkają jego kuzyni iwujkowie. On sam ponoć co czwartek późnym popołudniem wpada w odwiedziny do babci Fatimy. W końcówce lat 80. odważyła się opuścić rodzinne miasto w północno-zachodnim Maroku. Najpierw pracowała w Madrycie, a później przeniosła się właśnie do Rocafondy i po kolei sprowadzała swoje dzieci. Na początek Abdoula, starszego z synów, z którym też tego dnia się spotkam, i młodszego - Mounira, na którego trudno już wpaść w Rocafondzie. Na co dzień mieszka w Barcelonie i nie zagląda tu zbyt często. Szczególnie, odkąd latem został poraniony nożem i wylądował w szpitalu. - Ludzie mu tu zazdroszczą - słyszę.
Rocafonda przez lata się nie liczyła, została zaniedbana, zostawiona sama sobie. Dopiero Yamal umieścił ją na mapie. Dla jej mieszkańców jest czymś więcej niż piłkarzem - ambasadorem, dumą, symbolem nadziei i przykładem, iż da się przeskoczyć z Mataro do Barcelony. Wreszcie Rocafondą nie tylko się straszy. Wreszcie trudniej nazywać ją gnojowiskiem, skoro z tego gnojowiska wyszedł idol całej Barcelony. Trudniej też prawicowym politykom pluć na wszystkich jej mieszkańców, skoro choćby ich synowie chcą mieć koszulki z nazwiskiem jednego z nich. Yamal - z takimi korzeniami i taką rodzinną historią - jest dla tego miejsca niezwykle reprezentatywny. No i nie odcina się, co bardzo doceniają miejscowi. Zdobycie mistrzostwa Europy świętował owinięty flagą Mataro, a po kolejnych golach układa palce tak, by pokazać światu 304 - końcówkę kodu pocztowego Rocafondy.


Ale Yamal był też potrzebny samej Barcelonie, która szukała kolejnego wielkiego idola po Leo Messim. Nikt jeszcze nie wie, ile ten chłopak osiągnie, ale na razie wyprzedza Messiego we wszystkim - liczbie rozegranych meczów, strzelonych goli, zanotowanych asyst, wygranych trofeów w tym wieku. No i ma jeszcze jedną zaletę - nie trzeba się nim dzielić, jak Messim, z Rosario i Argentyńczykami. Yamal jest cały ich. Od urodzenia w Rocafondzie, od małego w La Masii. Jest też symbolem zmieniającej się etnicznie Hiszpanii - gdy w reprezentacji on i Nico Williams wsadzają kolejnych rywali na karuzelę, znikają rasizm i uprzedzenia. Hiszpanie powoli odrabiają lekcję, którą część Europy ma już za sobą. Znaczenie Yamala wykracza daleko poza futbol - w Rocafondzie, w Barcelonie, w Hiszpanii w ogóle.
Duży ciężar, jak na siedemnastolatka, prawda? Yamal wydaje się go nie czuć. Bawi się na boisku, tańczy na tik-toku, a jak proszą go, żeby wziął udział w dokumencie pt. "Revolution 304", który odczaruje dzielnicę i pokaże cały drzemiący w niej ludzki potencjał, siada przed kamerami i z uśmiechem prosi, by dać pozostałym dzieciakom z Rocafondy taką samą szansę, jak jemu. I na pewno sobie poradzą.


Smutne oczy
W witrynach sklepów, w drzwiach kamienic, na ławkach siedzą ludzie zmęczeni życiem. Centrum Rocafondy pachnie papierosami i marihuaną. Promienie popołudniowego słońca odbijają się od pustych oczu. Ale większość z nich nie wydaje się natrętna i choćby nie podąża za przechodniami. Nie jest przyjemnie, ale zdania z tekstów, które czytałem przed przyjazdem, jakoby miejscowi trzymali za paskami noże i tylko czekali na potencjalną ofiarę, wydają mi się znacząco przesadzone. Może nie czuję się na ulicy przezroczysty, ale też nie wzbudzam szczególnego zainteresowania.
To dzielnica z problemami - i to widać. Prawie połowa mieszkańców żyje poniżej granicy ubóstwa. W 2023 r. średni roczny dochód na mieszkańca wyniósł 8 tys. euro. W Barcelonie - ponad 25 tys. euro. Wysokie bezrobocie panuje przede wszystkim wśród młodzieży i kobiet, kwitnie tzw. mała przestępczość obejmująca kradzieże i wandalizm. Rocafonda jest przeludniona, część budynków jest w złym stanie, starsi nie mogą mieszkać w wielu kamienicach, bo nie wybudowano w nich wind. Ze względu na wysoki odsetek imigrantów (36 proc. mieszkańców posiada inne obywatelstwo niż hiszpańskie) i językową odrębność - po drodze mijam wiele sklepików z szyldami napisanymi w języku arabskim - Rocafonda bywa określana gettem.


- Pewnie, iż znam Lamine’a. Jak byłem mały, to razem graliśmy. Ale nie pamiętam tego, opowiadała mi o tym moja babcia, która przyjaźni się z jego babcią. Później już razem nie graliśmy, bo jestem od niego rok młodszy, a on zawsze grał ze starszymi - mówi Mohamed, siedzący z dwoma kolegami na ławce przy Plaça Joan XXIII. Pokazują palcem na szary, nieco przybrudzony budynek, z niewielkimi balkonami. - Pierwsze piętro - mruga okiem. To tam mieszkał Lamine Yamal ze swoim ojcem, babcią, wujem i jego dziećmi. Wyprowadzili się już do lepszej dzielnicy, ale pozostali w Mataro. Plac kilka lat temu doczekał się remontu - chodnikowe płytki są dziś położone równiej, pojawiły się świeże nasadzenia w ogromnych betonowych donicach, a na środku stanął skromny plac zabaw. - Yamal ma mnóstwo kuzynów. Zawsze z nimi tutaj grał - opowiadają chłopcy, których również można by podejrzewać o spokrewnienie z gwiazdą Barcelony. Podobna uroda, fryzury, charakterystyczny luz.


Szary budynek, pierwsze piętro. To tam mieszkał w dzieciństwie Yamal ze swoim ojcem, babcią, wujkiem i kuzynami Dawid Szymczak


Wąską uliczką, z której podmuch wiatru podrywa wszystkie śmieci, docieram do Avinguda del Peru. W barze El Cordobes na samym środku wisi oprawiona w ramkę koszulka Lamine Yamala z debiutu w Barcelonie. Z autografem i nabazgranymi flamastrem podziękowaniami. Carlos, właściciel tego miejsca, wita już od progu, idzie za bar, opiera się o ladę i zaczyna opowiadać. Nie trzeba go ciągnąć za język. Za to jego żona, widząc kolejnych dziennikarzy, wychodzi przed lokal i odpala papierosa. To miejsce stało się już miejscem pielgrzymek.
- Przyjaźnię się z Mounirem od lat, dobrze znam się też z jego bratem, z panią Fatimą. Nie zdążyłem tylko poznać mamy Lamine’a, bo Mounir rozszedł się z nią, gdy Lamine był jeszcze mały, miał może z siedem-osiem lat. Ona się wtedy wyprowadziła do Granollers, pół godziny stąd - zaczyna. - Widziałem pierwsze mecze Lamine’a, chodziłem na nie z jego ojcem. Wiesz co się nie zmieniło? Wtedy Lamine też grał ze starszymi od siebie. I widać było, iż ma w sobie coś wyjątkowego. Robił na boisku rzeczy, których inni nie potrafili. A jak kończył się mecz, to on dalej miał piłkę przyklejoną do nogi. choćby jak przychodził tu do mnie do baru, to cały czas miał piłkę pod stopą i się nią bawił - mówi.


- Rodzice Lamine’a dużo wtedy pracowali. Matka w McDonaldzie, a ojciec raz jako kucharz, raz jako malarz, czasem ogólnie w wykończeniówce. Zależy, gdzie akurat była robota. Dlatego Lamine jest tak związany z babcią. Mieszkał z nią, poświęcała mu dużo uwagi, wychowywała go. Pamiętam, iż zawsze robiła mu bułki, z którymi do mnie przychodził. Są bardzo zżyci. Wczoraj też u niej był. Wpada regularnie, co czwartek. Kuzyn, który jest jego kierowcą, podwozi go pod same drzwi, a on wskakuje prosto do mieszkania. Nie może już kręcić się po okolicy, bo jest zbyt popularny.
Do baru co chwilę ktoś zagląda, ale słysząc, iż Carlos opowiada wszystkie te historie związane z Yamalem, niemal bezszelestnie siada przy stoliku. Klientów albo obsługuje żona, albo Carlos bez pytania wie, kto przyszedł na piwo, a kto na kawę. Nalewa bez przerywania opowieści. - Był taki moment, gdy Lamine był już w La Masii, iż rodzinie brakowało pieniędzy, by dalej mógł się tam uczyć i grać. Ojciec poszedł wtedy do klubu i powiedział, iż muszą przejąć utrzymanie Lamine’a, jeżeli chcą, żeby tam pozostał. Barcelona się zgodziła - mówi i płynnie przechodzi do opowieści o wiszącej na ścianie koszulce. To ojciec przypomniał Lamine’owi po debiucie w Barcelonie, iż muszą podziękować Carlosowi. Parę lat temu, gdy Yamal zaczynał grać w Barcelonie, dawał im pieniądze, by mogli jeździć na treningi z biletami w kieszeni, bez nerwowego rozglądania się za konduktorami.
Carlos sięga do kieszeni i gwałtownie znajduje w telefonie zdjęcie, na którym Lamine stoi na krześle i podpisuje zawieszoną na ścianie koszulkę, a on obserwuje to wszystko oparty o stolik. - Oj, zobacz, byłem wtedy trochę szczuplejszy - śmieje się. W domu ma jeszcze więcej koszulek i pamiątek. - Na przykład jego ochraniacze, w których grał w poprzednim sezonie - wymienia. Na stoliku za nim leży stos kopert. - Z całego świata przychodzą do mnie listy. Ludzie znają mój bar i tak je adresują. Zobacz: Australia, Chiny, Korea, Szwecja… O! Jest też Polska! - Carlos otwiera jedną z koper, wyciąga z niej dolary, karty z podobizną Yamala i list, w którym jeden z kibiców prosi, by Lamine dał mu autograf i odesłał przesyłkę z powrotem. - Przekazuję to wszystko Mounirowi, gdy do mnie wpada - mówi Carlos.


Carlos z dumą prezentuje koszulkę, którą w podziękowaniu wręczył mu Lamine Yamal Dawid Szymczak


"Więcej Laminów Yamalów, a mniej eksmisji"
Stos listów również wskazuje na to, iż ostatnio ojciec Yamala pojawia się tutaj znacznie rzadziej. W połowie sierpnia na jednym z parkingów został zaatakowany nożem. - Był wtedy u mnie, wypił kawę, pogadaliśmy i niedługo po tym, jak wyszedł, wdał się w kłótnię z jakimiś ludźmi - wspomina Carlos. Ci ludzie mieli go obrażać, prowokować i oblać wodą. A iż Moniur lont ma krótki, to doszło do szarpaniny. Interweniowała policja i każdy poszedł w swoją stronę. Ale minęło kilka godzin, a ci ludzie wrócili i zaatakowali go raz jeszcze. Tym razem znacznie dotkliwiej. Mounir został pobity i dźgnięty nożem. Znalazł go jeden ze znajomych i wezwał karetkę. Ojciec Yamala w ciężkim stanie trafił do szpitala, ale dość gwałtownie znalazł w sobie siły, by zapozować do zdjęcia z wyciągniętymi kciukami i udzielić wywiadu w popularnym programie "El Chiringuito".
Korzysta z popularności syna - uzbierał już na Instagramie, pod wymownym nickiem "hustle_hard_304", ponad milion obserwujących, chętnie udziela też wywiadów. I brzydzi się dyplomacją. Przyznał kiedyś, iż sam jest kibicem Realu Madryt, ale wie, iż to Barcelona daje mu chleb. - Dzisiaj jest za Barceloną - śmieje się Carlos, który też przyznaje się do kibicowania "Królewskim". Mounir marzył też o tym, by Lamine reprezentował Maroko, ale skoro syn postanowił inaczej, to i on owija się hiszpańską flagą i trzyma za niego kciuki. Ojcem został wcześnie, jeszcze przed osiągnięciem pełnoletności. Akurat w Rocafondzie nie jest to niczym niezwykłym.
- To trudna dzielnica, ale z pracowitymi ludźmi. Brakuje pieniędzy, jest ciężko, pojawiają się narkotyki. Dzieciaki przesiadują w parkach i nie mają opieki, bo każdy próbuje jakoś związać koniec z końcem. Ale czy bardzo różni się to od sytuacji w innych dzielnicach? Mieszkam w Cerdanyola i jest podobnie - mówi Carlos. - Odkąd Lamine odniósł sukces, mieszkańcy są bardzo dumni. Podziwiają go. Jak zdobywał mistrzostwo Europy, to finałowy mecz na telebimie w parku oglądało tutaj pięć tysięcy ludzi. Dzieciaki noszą jego koszulki i chcą iść jego drogą. Widać, iż na boiskach pojawia się teraz więcej dzieci, które chcą grać w piłkę - twierdzi.
Carlos chyba ma rację, bo w ciągu kwadransa na betonowym boisku przewija się kilka grupek chłopców, którzy uderzają na bramkę i czekają aż piłka odbije się od muru, który stoi tuż za nią. Na wyobraźnię kopiących działa to, iż pierwsze gole strzelał tutaj Yamal. - On jeszcze niedawno, gdy był już piłkarzem Barcelony, wpadł tutaj i grał - przekonuje jeden z nastolatków. Wspomina też, iż zdarzało mu się grywać z Yamalem na tym boisku. Ale to powoli zaczyna być normą - każdy tutaj ma do opowiedzenia historię związaną z Yamalem, każdy chętnie ustawia się też do zdjęć, układając ręce tak, jak po golach robi to ich idol.


Na betonowym boisku w Rocafondzie Yamal strzelał pierwsze gole. Dziś nastolatkowie marzą, by pójść jego śladami Dawid Szymczak


Uderzający na bramkę chłopcy po lewej stronie widzą wymalowane sprejem hasło: "EN EL BARRIO DE ROCAFONDA / MAS LAMINE YAMALS / Y MENOS DESAHUCIOS", czyli dosłownie: "W dzielnicy Rocafonda więcej Laminów Yamalów, a mniej eksmisji". To jasny wyraz tego, czego potrzebuje Rocafonda, by wstać z kolan. To też protest związany z fatalną sytuacją mieszkaniową. Dzielnica była intensywnie zabudowywana w latach 60. i 70. Tanio, szybko, budynkami wielorodzinnymi. Dlatego dziś problemem tych budynków jest słaba izolacja, zawilgocenia, ciągłe awarie elektryczne i wodno-kanalizacyjne. Dzielnica jest przeludniona, a miastu brakuje pieniędzy na remonty. Trwa walka między właścicielami a lokatorami - często nielegalnymi albo unikającymi zapłaty czynszu. Eksmisje są codziennością, dlatego organizacje społeczne wciągają Yamala na sztandary i wykorzystują jego nazwisko, by zwrócić uwagę rządzących na swoje problemy.
Szymon Marciniak? Kuzyn Yamala ma jasne zdanie
- Nie, nie, tam dalej już nie idź - ostrzegają na betonowym boisku w Mataro. Idę więc w drugą stronę i trafiam do Familii, czyli baru prowadzonego - jak wskazuje sama nazwa - przez rodzinę Yamala. Nad wejściem ciemny szyld, zdjęcia herbaty i kilku potraw. Niezbyt estetyczne. Ale nie o estetykę tutaj chodzi tylko o zamieszczone obok inicjały - LY. I kod, który rozumie tutaj każdy: 304. Lokal otworzył się dopiero dwa-trzy miesiące temu. Wszędzie są zdjęcia Yamala - na każdej ścianie, na barze i za nim. Naprzeciwko wejścia, w najbardziej eksponowanym miejscu, wiszą dwie koszulki: reprezentacji Hiszpanii z Euro i FC Barcelony z tego sezonu. Obie podpisane przez Yamala. Przy ekspresie do kawy powiewa też akredytacja piłkarza z mistrzostw Europy. To wystarczająco dużo sygnałów, by mieć pewność, iż lokal musi prowadzić jego bardzo bliska rodzina.
- Kim jest pan dla Yamala? Możemy porozmawiać? - nieśmiało pytam mężczyznę wycierającego stolik ustawiony przy wejściu. Ale nie chce powiedzieć konkretnie. Dopiero, gdy się obraca, sprawa staje się prostsza - kopia Mounira, ojca Yamala. W końcu mówi, iż ma na imię Abdoul. Zagadka rozwiązana - jest jego bratem. Po chwili z zaplecza wychodzi jego syn. Kojarzymy go ze wspólnych tańców, które Yamal zamieszcza na tik-toku. Ale on też nie jest zbyt chętny do rozmów. Świat jest mały - na miejscu wpadam na innego dziennikarza z Polski, który kończy jeść obiad. Dopiero, gdy kuzyn Lamine’a nas podlicza, daje się namówić na krótką rozmowę. Nazywa Szymona Marciniaka, który dwa dni wcześniej podjął kilka kontrowersyjnych decyzji w meczu Barcelony z Interem, "skurw…". Uśmiecha się, iż więcej powie, jak Yamal zdobędzie Złotą Piłkę. Czyli - jak twierdzi - już niedługo.


Bar Familia - Yamal jest wszędzie Dawid Szymczak


Yamal był Rocafondzie potrzebny
Wracam do Barcelony z głową nabitą myślami. Jak rzadko idolem tych z góry, zostaje ten z dołu. Jak wielkie oddziaływanie ma futbol i jak wiele jeszcze Yamal może zdziałać, jeżeli tylko dalej będzie tak dobrze grał w piłkę. Myślę o tym, jak duża spoczywa na nim odpowiedzialność. I czy to w ogóle sprawiedliwe wymagać tak wiele od tak młodego chłopaka. Ale choćby jeżeli nie, to przecież jest już za późno. Te oczekiwania już powstały - oddolnie. Nie na górze internetowych portali i czołówkach gazet, tylko na wąskich uliczkach Rocafondy. Tam, gdzie te smutne oczy mogą co kilka dni mogą spojrzeć na grającego w Barcelonie Yamala i na chwilę znaleźć radość.
Idź do oryginalnego materiału