MKON-a maraton po maratonie. Przygotowania w stylu rebel

2 godzin temu

Pierwszy raz w życiu doświadczam pomysłu dwóch maratonów w roku. Nie liczę tych lat, gdzie na wiosnę biegłem maraton w ramach przygotowania do sezonu triathlonowego, a potem w starcie A biegłem maraton w ramach IRONMANA. Choć pamiętam jeden rok, gdzie na wiosnę z treningu tri pykło 2:34, a w Ironmanie 3:03. Ale jeszcze w życiu nie biegałem w stylu Wojtka Kopcia, czyli maraton po maratonie. Bo przecież bieg w Berlinie i zaplanowany na 1 grudnia start w Walencji, dzieli raptem dwa miesiące.

Bardzo byłem ciekaw, jak na to zareaguje mój organizm, jak będzie wyglądać trening, no i przede wszystkim, jak na to zareaguje moja głowa. Bo to czego najbardziej się obawiałem (piszę ten felieton 26.10), to iż się nie zregeneruję. A dodatkowo, uciekający czas wpłynie negatywnie ma mój poziom wiary w siebie. Zaczną się pojawiać myśli: maaaatko, został tylko miesiąc, czyli de facto trzy mocne treningi, a ja w lesie.

Szybkościowe szaleństwo

Po pierwszych treningach biegowych po starcie, a w szczególności po pierwszym akcencie, wmówiem sobie, iż start nie zmniejszył mojej formy do zera. Że ta „bateria” nie wyczerpała się do cna i teraz trzeba by ją załadować od początku. A jak wiadomo, klasyczny czas maratońskiego ładowania, to 8-12 tygodni treningu. Potraktowałem (mentalnie) start w Berlinie jako bardzo mocny trening, po którym trzeba kapkę odpocząć, i po prostu trenować dalej.

Owszem, pierwsze 10 dni było bardzo mocno luźne. Żadnego biegania, trochę roweru i pływania. Dużo było tylko słodyczy. Dopiero potem pojawiło się lekkie wdrażanie w bieganie, a po 2 tygodniach pierwszy trening akcentowy. Do tej pory (miesiąc od startu) nie biegałem jeszcze w prędkościach startowych, a wszystkie treningi akcentowe mam… takie, jakbym trenował do zawodów na 10 km.

Dzisiejsze 60’ w tym zabawa biegowa 6/5/4/3/2/1 w narastających prędkościach od 3:20/km do 3’/km sponiewierało mnie tak mocno, iż po skończeniu minutowego odcinka w 2:56/km nie wiedziałem czy bardziej koncentrować się na oddychaniu, utrzymaniu pionu, czy trzymaniu zwieraczy.

Ale wierzę w mojego trenera, w jego umiejętność przyjmowania feedbacku i mam świadomość, iż to on namawiał mnie na Walencję. Czynię więc takie założenie, iż w tym szybkościowym szaleństwie jest metoda. Na pewno nie mogę narzekać na brak biegów długich, bo widzę w planie wybiegania po 90 i 115 minut. Tych w poprzednim okresie bardzo mi brakowało.

Podsumowując: bardzo jestem ciekaw jak będę wyglądał 1 grudnia w Walencji, czy organizm wytrzyma, a jeżeli wytrzyma, to w jakiej formie. No bo jeżeli eksperymentować, to kiedy jak nie teraz. Kiedy to naprawdę ostatnie chwile na wyścigi życiówkowe.

Specjalistyczny trening, jaki serwuje mi Tomek, obudowuję całą masą aktywności i działań wspierających regenerację i antycypację sytuacji „mięśniowo trudnych”. Chodzę do fizjo na masaże nie raz, a 2 razy w tygodniu. Codziennie leżę w rękawach do masażu limfatycznego. Zwiększyłem ilość białka w diecie przez pierwsze 3 tygodnie od startu (cukier wyłączyłem już po tygodniu).

Sprzętowe rozważania

Na treningi akcentowe założyłem NOWE (mimo, iż stare ciągle dają radę i mają raptem 300 km) New Balance FuellCell Elite v4. Jedynie treningowego FuelCell Rebel v4 i nie zmieniłem. Nie dlatego, iż te buty mają mało wybieganych kilometrów. Mają 500+, czyli teoretycznie już są po połowie mojego limitu dla butów treningowych (zmieniam po 1000). Ale dlatego, iż stopa tak mi się wpasowała akurat w ten model i tę parę, iż dociągnę do Walencji. No i nie czuję różnicy między starym a nowym. Zrobiłem eksperyment zakładając prawy stary i lewy nowy i odczucie sprężystości to samo.

Przyznam się Państwu, iż jak pakowałem się do Berlina, to przeszło mi przez głowę, żeby polecieć start w Rebelach właśnie. W końcu maraton we Franfurcie, który do dzisiaj jest moją życiówką pobiegłem w butach treningowych. Rebel, to but napakowany amortyzacją, a ważący mniej niż wersja karbonowa. But, w którym biegam wszystko do prędkości 3:20/km. Choć tę dzisiejszą zabawę spokojnie objechałem w Rebelach właśnie. Tak jak się zakochałem w wersji v3, to v4 jest zupełnie inną technologią, którą BARDZO propsuję i chyba pałam jeszcze większą miłością. I to pewnie dlatego, kupiłem sobie dwie pary na zapas. Nie mam zamiaru pisać tutaj o aspektach technicznych tego modelu. Ani się na tym nie znam, ani nie chcę kopiować tego, co już napisano.

Zwracam Państwu tylko uwagę i rekomenduję: jeżeli szukacie buta zarówno na treningi jak i na starty (bo budżetowo wiadomo), Rebel v4 DA RADĘ! Jedyna rzecz, której się obawiam to zima. Bo jak patrzę na podeszwę i protektor, to jakoś nie potrafię sobie wyobrazić, iż da on radę śniegowi u mnie na wsi. Ale zobaczymy. Może wtedy wjadą nowe 1080. No i jedna lesson learned. Noga w Rebelu v4 trzyma się znakomicie, bo w porównaniu do v3 jest on znaaaacznie głębszy. I przed tym trzeba się zabezpieczyć (ja wymieniłem wkładki na grubsze i nie wiążę aż do ostatniej dziurki) oraz przyzwyczaić. Bo można odnieść pierwsze wrażenie jakby ten buty był za głęboki. Ale jak się noga przyzwyczai, to śmiga jak złoto.

Autor tekstu: Marcin Konieczny

Współpraca reklamowa z marką New Balance

Idź do oryginalnego materiału