"Mioduski stworzył kolejne sztuczne stanowisko dla picu? Nowe, nie znałem", "Przepalania kasy ciąg dalszy", "W tym klubie (przypomnijmy, iż piłkarskim) już w tej chwili jest więcej dyrektorów i prezesów niż cennych piłkarzy. Dramat", "Myślę, iż jeszcze ze trzech managerów powinniśmy zatrudnić. By znowu nikt nie był za nic odpowiedzialny", "Po nich choćby widać, iż sami w to nie wierzą" - to tylko nieznaczna część komentarzy, które pojawiły się w mediach społecznościowych po tym, jak Legia ogłosiła zatrudnienie Frediego Bobicia.
REKLAMA
Zobacz wideo Kosecki o pierwszym meczu przy Łazienkowskiej: Czułem się spełniony
Takie postaci - a Bobić to były wybitny napastnik, mistrz Europy z 1996 r. - to w polskim futbolu wciąż rzadkość. Mimo to kibice Legii przyjęli go z co najmniej dystansem. I nie tylko dlatego, iż 37-krotny reprezentant Niemiec został powołany na kilka mówiące stanowisko Head of Football Operations.
Kibice obawiają się efektów pracy Bobicia przede wszystkim dlatego, iż w Legii wymyślił go jej właściciel i prezes Dariusz Mioduski, który od ośmiu lat rządzi przy Łazienkowskiej samodzielnie. I nie ma co ukrywać, na razie efekty są słabe. Kiedy Mioduski odkupował udziały Bogusława Leśnodorskiego i Macieja Wandzla, snuł wizje o najsilniejszym klubie w naszym regionie Europy i regularnym uczestniku Ligi Mistrzów. Rzeczywistość okazała się brutalna, bo na mistrzostwo Polski przy Łazienkowskiej czekają od 2021 r., a długofalowe wizje i projekty kończyły się co najwyżej dobrymi momentami i ratowaniem tytułów w ostatniej chwili.
"Te słowa brzmią dla kibiców jak ponury żart"
Nie wiadomo, czy Bobić okaże się dobrym wyborem Legii. Z jednej strony jako dyrektor sportowy zbudował silny Eintracht Frankfurt. Z drugiej - spuścił Herthę Berlin do 2. Bundesligi, a jego obowiązki w Legii w teorii wyglądają na zawiłe i niejasne. Ale to nie z tego powodu nie dziwi brak zaufania ze strony kibiców Legii.
Ci są po prostu zmęczeni kombinacjami Mioduskiego. Bo to przez jego samodzielne rządy Legia jest dziś tu, gdzie jest, czyli na piątym miejscu w tabeli z 12-punktową stratą do lidera ligi. Oczywiście Goncalo Feio w tym sezonie doprowadził też drużynę do ćwierćfinału Ligi Konferencji i finału Pucharu Polski, ale to mistrzostwo kraju co roku jest priorytetem Legii.
A na to kibice czekają już cztery lata i na pewno poczekają jeszcze co najmniej rok. W Legii to nie do przyjęcia, z czym zgadzał się sam Mioduski. Ale to on swoimi nietrafionymi decyzjami stopniowo osłabiał klub. Mioduski uwielbia mówić o długofalowych wizjach i stabilizacji, tymczasem odkąd jest samodzielnym właścicielem Legii, regularnie trzeba zarządzać jej kryzysami. I w drużynie, i w pionie sportowym.
- jeżeli chcemy dalej się rozwijać, wskoczyć na międzynarodowy poziom, musimy stworzyć odpowiednie mechanizmy zarządzania, aby klub zaczął funkcjonować jak sprawna maszyna składająca się z różnych części i trybów. Proste, manualne sposoby już nie wystarczą. I w tym miejscu są potrzebne moje kompetencje strategiczne - mówił Mioduski w rozmowie z "Forbesem" w kwietniu 2017 r. Dziś te słowa brzmią dla kibiców jak ponury żart. Ale po kolei.
Legii rok z Chorwatami
Pierwszym autorskim pomysłem Mioduskiego na Legię było zatrudnienie Romeo Jozaka oraz Ivana Kepciji. Pierwszy został trenerem, drugi dyrektorem technicznym. Obaj mieli zbudować w Warszawie klub podobny do Dinama Zagrzeb, czyli taki, który regularnie grałby w Lidze Mistrzów i zarabiał miliony na wychowankach.
- Zdecydowałem, iż potrzebny jest wstrząs i potrzebujemy lidera, który ogarnie szatnię, wyznaczy nowe standardy. (...) Moim zdaniem Romeo Jozak ma taką wizję nowoczesnego europejskiego futbolu, który się sprawdza. Będą również zmiany na poziomie pionu sportowego. Ivan Kepcija będzie mi pomagał wdrożyć nową strategię sportową, nad którą pracujemy od kilku miesięcy. Wszyscy pracowali nad tym samym w Dinamie. To są podobne kluby, mają podobną mentalność i podejście. Chcemy budować Legię Warszawa na przyszłość - mówił Mioduski we wrześniu 2017 r.
Problem w tym, iż choć Jozak i Kepcija znali się ze wspólnej pracy w Dinamie, to obaj nie mieli doświadczenia na stanowiskach, które pełnili w Legii. Nie mogło więc dziwić, iż chorwacki projekt przy Łazienkowskiej zakończył się po zaledwie roku.
Jozak pracował w Legii siedem miesięcy, a mistrzostwo Polski wyszarpał jego asystent Dean Klafurić. Ten jednak stracił pracę w sierpniu 2018 r., a chwilę później zwolniony został też Kepcija. - Klub przechodzi rewolucję, nie tylko w sztabie czy szatni, ale w każdym aspekcie. Trudno robić rewolucję i zdobywać mistrzostwo w tym samym czasie. Z mojej perspektywy, jestem przekonany, iż taka rewolucja jest niezbędna i iż musimy zrobić ją szybko. Podejmuję ryzyko, przeprowadzając taką rewolucję - mówił Mioduski po zwolnieniu Jozaka.
- Po półtora roku nadszedł czas na reset i uporządkowanie fundamentów klubu. Nie zrobiliśmy tego w momencie, w którym przejmowałem pełną odpowiedzialność za zarządzanie Legią i dziś również za to płacimy cenę. Najbliższe miesiące poświęcimy więc na to, żeby punkt po punkcie przejrzeć, ocenić, na nowo poukładać i zoptymalizować wszystkie obszary funkcjonowania klubu - dodawał kilka miesięcy później, gdy z Legii odchodził Kepcija, a dyrektorem sportowym zostawał Radosław Kucharski.
Błąd naprawiany błędem
Chwilę wcześniej Mioduski znów wkroczył do akcji. Zwolnionego Klafuricia zastąpił Ricardo Sa Pinto, a właściciel Legii z jednej strony sypał głowę popiołem, a z drugiej wypinał pierś, iż to dzięki niemu na Łazienkowską trafił portugalski szkoleniowiec.
- Popełniłem błąd, Klafurić nie powinien kontynuować pracy w tym sezonie. (...) Słuchałem wielu osób, wewnątrz klubu i na zewnątrz. Na moją decyzję wpłynęło to, iż Klafurić miał duże poparcie, ludzie uważali, iż zasługuje na szansę. Dałem się przekonać i to mój błąd. W przyszłości będę twardszy. Teraz naprawiam ten błąd. Siedzi obok mnie trener, którego doświadczenia, kariery i sukcesów nikt nie może kwestionować. Podpisaliśmy długi kontrakt, mam nadzieję, iż wypełnimy go w całości - mówił Mioduski w sierpniu 2018 r.
Mioduski błąd próbował naprawić błędem, bo jak inaczej nazwać zatrudnienie Sa Pinto, który w Legii pracował przez niespełna osiem miesięcy? Portugalczyk dał się zapamiętać jako furiat, który kłócił się z każdym, a w sobie i swojej drużynie - przynajmniej publicznie - nie widział żadnego problemu.
- Wiadomo, niełatwa decyzja, ale one zawsze są trudne. Dla nas najważniejsze są trofea. Gdy zrozumieliśmy, iż szanse na trofeum w tym roku się zmniejszają, podjęliśmy decyzję, iż trzeba coś zmienić. To jest główny powód - mówił Mioduski w naszym programie "Sekcja Piłkarska" dzień po zwolnieniu Sa Pinto.
I chociaż już wtedy właściciel Legii opowiadał o długofalowych projektach, to również zaprzeczał sam sobie. Mioduski przyznał, iż zatrudnił Sa Pinto, bo Legia miała problem z profesjonalizmem piłkarzy. Portugalczyk zaś został zwolniony, gdy mistrzostwo Polski stanęło pod znakiem zapytania. Żadnej filozofii czy ponadczasowej wizji w tym nie było.
Kim był Bernard Heusler?
W jej opracowaniu miał pomóc Bernard Heusler, który współpracę z Legią zaczął w lutym 2018 r. Tak jak Jozak i Kepcija mieli pomóc w stworzeniu w Warszawie Dinama Zagrzeb, tak Heusler miał stworzyć przy Łazienkowskiej FC Basel.
Był to kolejny wymysł Mioduskiego, który poznał Szwajcara dzięki aktywności w Europejskim Stowarzyszeniu Klubów (ECA). FC Basel za 5,5-letniej kadencji Heuslera nie tylko seryjnie zdobywało tytuły w kraju i grało w europejskich pucharach, ale zarobiło też blisko 170 mln euro na transferach! Człowiek, który w Bazylei żegnany był z wielkim żalem, w Legii do dziś pozostaje nieporozumieniem i symbolem dziwacznych decyzji Mioduskiego.
Nie wiadomo bowiem, po co Legia nawiązała współpracę z Heuslerem i co konkretnie on dla niej zrobił. Wszystko wskazuje jednak na to, iż była to jedynie PR-owa zagrywka. - Czy Heusler doradza? Tak, to strategiczne doradztwo. o ile mamy procesy strategiczne, to rozmawiamy. Jego zdanie mocno się liczy, ale w większości bardzo mocno się zgadzamy, rzadko jest tak, iż myślimy zupełnie inaczej - mówił Mioduski w Sport.pl. Dociskany o konkrety, nie precyzował.
Na pewno jednak to nie Heusler doradził Mioduskiemu, by Sa Pinto zastąpił Aleksandar Vuković. Serb, który prowadził drużynę przed zatrudnieniem Portugalczyka, dokończył po nim sezon, ale mistrzostwa Polski nie zdobył. Mimo to pozostał na stanowisku na sezon 2019/20, który zakończył sukcesem.
- Trener ma spokój. Choć za chwilę i tak wszyscy powiedzą: "Skoro Mioduski wspiera Vukovicia, to za chwilę go wyrzuci". Nie. Vuko wie i rozumie, w którym kierunku ma iść Legia. Pojedynczy wynik nie jest najważniejszym kryterium oceny - mówił Mioduski w październiku 2019 r. Niespełna rok później Serba w Legii oczywiście już nie było. Dlaczego?
- Musieliśmy podjąć trudną decyzję, która wynika z faktu, iż nadrzędnym celem Legii jest realizacja celów sportowych, w tym awans do europejskich pucharów - mówił Mioduski zaraz po tym, jak Vukovicia zastąpił Czesław Michniewicz.
Komuś się bardzo brzydko ulało
Z jednej strony opowieści o wizji i kierunku, w którym ma iść Legia, a z drugiej działania nastawione na sukces tu i teraz. To wszystko doprowadziło klub do jednego z najgorszych sezonów w historii. Sezonu, w którym Legia drżała przed pierwszym powojennym spadkiem w ekstraklasie.
I to wszystko niedługo po tym, jak warszawiacy zdobywali mistrzostwa Polski za kadencji Vukovicia (2020) i Michniewicza (2021). Ale ostatecznie to nie mogło się udać, bo Mioduski działał impulsywnie i słuchał ludzi z zewnątrz.
Chociaż jesienią 2020 r. Legia miała dyrektora sportowego w osobie Kucharskiego, to przy zwolnieniu Vukovicia i zatrudnieniu Michniewicza palce maczał Mariusz Piekarski. Mioduski miał swoich ludzi, których publicznie chwalił, ale w kluczowym momencie nie zaufał klubowym strukturom.
Michniewicz przez rok wykonał dobrą pracę, ale jego kadencja w Legii zakończyła się fatalnie. Drużyna była w strefie spadkowej, a w mediach pełno było informacji o jego kiepskich relacjach z Kucharskim. Po zwolnieniu Michniewicza oliwy do ognia dolał sam Mioduski.
- Mamy problem w lidze i jestem pierwszy, który widzi ten problem. Nie lekceważę go i próbuję działać, choć za obecną sytuację w 90 proc. odpowiedzialny jest sztab trenerski, który był w Legii - wypalił Mioduski w rozmowie z kibicami. - Słyszę, iż komuś się bardzo brzydko "ulało". Może kiedyś przyjdzie taki czas, iż i mi się "uleje" - odpowiadał Michniewicz.
w okresie 2021/22 Legię przed spadkiem uratował Vuković. Ten sam, który pozostawał na kontrakcie po zwolnieniu we wrześniu 2020 r. To było najlepsze podsumowanie koślawych ruchów Mioduskiego w Legii. Jego doraźne działania, choć dały dwa ostatnie mistrzostwa, ostatecznie zaprowadziły klub na dno ligowej tabeli. Mioduski miał żal do Michniewicza, Michniewicz do Kucharskiego, kibice byli wściekli, a Legia stała się pośmiewiskiem w całej Polsce.
Chociaż pod koniec 2021 r. Mioduski bronił Kucharskiego i atakował byłego trenera, to gwałtownie okazało się, iż klub potrzebuje jednak kolejnej rewolucji.
Czemu miałoby udać się tym razem?
- Ostatnie miesiące były dla całego klubu trudne i pokazały, iż niezbędne są nie tylko zmiany personalne, ale przede wszystkim strukturalne, jeżeli chodzi o zakres odpowiedzialności i decyzyjność. Powierzenie roli dyrektora sportowego Jackowi Zielińskiemu nie jest jedynie personalną odpowiedzią na obecny kryzys. To zmiana koncepcji zarządzania najważniejszego obszaru klubu, która ma pomóc w lepszej koordynacji prac całego pionu sportowego - mówił Mioduski w grudniu 2021 r., gdy z klubem żegnał się Kucharski, a jego miejsce zajmował Jacek Zieliński.
To był jednak tylko początek zmian. W lutym 2022 r. wiceprezesem zarządzającym Legii został Marcin Herra, a krytykowany przez kibiców Mioduski usunął się w cień. Kolejną rewolucję miał przeprowadzić kto inny.
I do pewnego momentu wyglądało to obiecująco. Zieliński postawił na Kostę Runjaicia, z którym przebudował drużynę, a Legia w 2023 r. zdobyła ostatnie trofeum, czyli Puchar Polski. Po niespełna dwóch latach Runjaić został jednak zwolniony, a Zieliński pozostał na swojej funkcji, choć z okienka na okienko sprowadzał do Legii coraz gorszych piłkarzy.
Rewolucję z Zielińskim w roli głównej również należy zaliczyć do nieudanych. Legia nie tylko nie odzyskała mistrzostwa Polski, ale dziś też drży o awans do europejskich pucharów, który jest najważniejszy dla jej budżetu na kolejny sezon.
Właśnie, budżet. - To bardzo ambitny, ale wykonalny plan - mówił Mioduski w 2017 r. w rozmowie z "Forbesem", gdy pytano go, czy Legia do 2021 r. osiągnie budżet na poziomie 100 mln euro. Według informacji Pawła Gołaszewskiego z "Piłki Nożnej" budżet Legii na obecny sezon wyniósł 180 mln złotych. Czyli ok. 42 mln euro.
I niech będzie to kolejne podsumowanie ośmioletnich rządów Mioduskiego. Rzeczywistość - czyli brak obycia w tym, jak zarządzać klubem piłkarskim lub choćby otoczyć się odpowiednimi ludźmi i doradcami - brutalnie je zweryfikowała. Mioduski wciąż chwali się aktywnością w ECA, ale co konkretnie przyniosło to Legii?
Oczywiście nie jest tak, iż właściciel Legii wszystko zrobił źle. Legia Training Center to coś, co zostanie częścią Legii długo po odejściu Mioduskiego. To jego wielka zasługa i powód do dumy. Mistrzowskie tytuły i Puchar Polski - choćby i wyszarpane w chaotycznym stylu - to także coś, o czym nie można zapomnieć. Nie może to jednak zmienić ogólnej oceny jego samodzielnych rządów.
Być może pozytywnie wpłyną na nią Bobić i Michał Żewłakow, którzy mają budować kolejną Legię kadencji Mioduskiego. Ale powtórzmy, znowu, po wielu próbach: dlaczego miałoby się udać właśnie teraz?