W ubiegłym tygodniu w programie TVP Sport "Futbol Totalny" gościem był Dariusz Mioduski. Biznesmen, właściciel Legii i zaangażowany działacz piłkarski na poziomie krajowym i europejskim bardzo ciekawie mówił o perspektywach rozwoju ekstraklasy.
REKLAMA
Zobacz wideo
Mioduski: Ekstraklasa w tyle za polską gospodarką
Mioduski zwrócił uwagę przede wszystkim na to, iż jego zdaniem ekstraklasa nie rozwija się w harmonii z całą polską gospodarką, a pozostaje w tyle. Stąd w pewnym momencie zadał pytanie: - Co zrobić, żebyśmy doszli do tego, żeby ta polska liga odzwierciedlała polską gospodarkę?
Jeszcze wcześniej Mioduski powiedział m.in.: - Cały kraj przeszedł przez transformację, a piłka nożna wtedy — 10-11 lat temu — była zacofana. Od Euro 2012 zrobiliśmy gigantyczny postęp. Większość innych państw miała albo państwo, albo oligarchę, który stał za jednym hegemonem. I w ten sposób mają te kluby, do których my się modlimy.
Potem uzasadniał, dlaczego dorównanie poziomem bogactwa ligi do miejsca kraju w gospodarczej hierarchii świata jest takie ważne: - Przychody dla klubów piłkarskich w dużej mierze, w 90 procentach, zależą od ich lokalnej ligi i rynku, na którym funkcjonują - stwierdził.
Dodaj jeszcze, iż jest dobrej myśli, bo polskie kluby dzięki coraz lepszemu zarządzaniu zwiększają swoje przychody, poprawiają miejsce w Europie i są na dobrej drodze, by doścignąć miejsce, które się im należy.
Ekstraklasa szósta w Europie? To iluzja
jeżeli dobrze rozumiem, to prezes Legii widzi już ekstraklasę na szóstym miejscu w Europie. Ewentualnie na siódmym, bo takie jest nasze miejsce w gospodarczej hierarchii kontynentu, jeżeli chodzi o PKB. Przed nami jest pięć krajów, które doścignąć będzie trudno ze względu na ich potencjał demograficzny: Niemcy, Wielka Brytania, Francja, Włochy czy Hiszpania, a o szóste miejsce w Unii Europejskiej bijemy się z Holandią. Niemniej jednak perspektywy przed ekstraklasą zgodnie ze słowami Mioduskiego są wspaniałe. Według mnie jednak to iluzja i fałszywa perspektywa.
Oczywiście zgadzam się, iż wielkość i bogactwo krajowego rynku ma duże znaczenie dla lig piłkarskich - ale nie przeważające. Najlepszym przykładem jest Portugalia, niewielki kraj z nieproporcjonalnie bogatą ligą piłkarską. Nie chodzi tu tylko o to, iż potrafią tam szkolić świetnych piłkarzy i sprzedawać ich potem za gigantyczne pieniądze. Nie chodzi też tylko o to, iż portugalskie kluby w premiach od UEFA zagarniają grubo ponad 150 mln euro rocznie. Chodzi przede wszystkim o to, iż w niespełna 11-milionowej Portugalii prawa do transmisji telewizyjnych kosztują trzy razy więcej niż w 38-milionowej Polsce. Bo przecież ostatecznie największe znaczenie ma to, ilu w danym kraju mieszka kibiców i jak dużo są oni w stanie zapłacić za oglądanie z trybun czy z fotela przed telewizorem swoich ukochanych drużyn. Dzięki nim kluby są w stanie zapewnić zawodnikom wysokie pensje i rywalizować z zespołami z tzw. większych rynków.
Według tych założeń to Niemcy powinni rządzić w Europie
NFL, NBA, MLB są trzema najbogatszymi ligami sportowymi świata nie dlatego, iż USA to największa gospodarka na świecie, ale dlatego, iż w tym kraju skłonność kibiców do wydawania pieniędzy na swoje drużyny jest o wiele wyższa niż w innych częściach świata. Zresztą wracając do Europy, to według siły gospodarki Niemiec, Bundesliga powinna być przodującą siłą. Jednak jest o wiele biedniejsza niż Premier League czy choćby liga hiszpańska. Bo obie te ligi czerpią nie tylko ze swojego podwórka, ale także z rynku globalnego. W obu przypadkach przychody z praw telewizyjnych za granicą dorównują lub niemal dorównują tym krajowym. Zresztą Brytyjczycy są w Europie tym narodem, który najwięcej i najchętniej wydaje na swoje drużyny sportowe. Podstawową siłą Premier League są abonenci telewizji Sky i zagraniczni inwestorzy w klubach.
Nie ma co fetyszyzować naszego PKB. Oczywiście odnieśliśmy pod tym względem sukces na miarę światową, ale wciąż jesteśmy krajem, który buduje się na taniej pracy i produkcji dóbr o niskiej marży. W tzw. łańcuchach dostaw wciąż zajmujemy poślednie miejsce poddostawcy bez większych szans na awans na producenta dóbr finalnych. Ten model rozwoju może się gwałtownie wyczerpać, zwłaszcza w obliczu rosnącego kryzysu demograficznego.
Szóstej ligi Europy nie zbudujemy
I jeżeli chodzi o porównanie polskiej piłki do polskiej gospodarki, to Mioduski się grubo myli. My już jesteśmy w pierwszej dziesiątce. Może jeszcze nie na szóstym, czy siódmym miejscu, ale blisko. Przecież owe 250 mln euro, na które prezes Legii szacuje przychody ekstraklasy, to nie cały rynek piłkarski w naszym kraju. Tak jak cała gospodarka, Polska jest areną nieskrępowanej działalności zagranicznych koncernów - także piłkarskich. Real Madryt, FC Barcelona i wiele innych klubów zarabiają dzięki polskim kibicom ogromne pieniądze. jeżeli weźmiemy pod uwagę same tylko prawa do transmisji telewizyjnych z Ligi Mistrzów (w której polskie kluby nie grają i dostają ochłapy za grę w eliminacjach), lig krajowych itp., to może się okazać, iż co roku z kieszeni polskiego kibica trafia za granicę choćby 100 mln euro. A do tego są jeszcze liczone w tysiącach koszulki, czy bilety na mecze, żeby na żywo zobaczyć "prawdziwy futbol".
Niestety, w tym też polska piłka powiela wzorce gospodarcze całego kraju. Jesteśmy rynkiem do penetracji i dostarczycielem półproduktów: młodych piłkarzy, których może uda się jeszcze douczyć na Zachodzie. Nie zbudujemy na tym szóstej ligi Europy.