Marian Ziburske: wygranie Wielkiej Warszawskiej było moim marzeniem [WYWIAD]

2 miesięcy temu

Właściciel firmy Westminster od wielu lat angażuje się w wyścigi konne jako właściciel, hodowca i sponsor. Zwycięstwo w najważniejszej polskiej gonitwie było jego marzeniem. Rok 2024 jest dla niego bardzo udany, bo jego koń wygrał też gonitwę Derby w Pradze.

Łukasz Majchrzyk, Interplay.pl: Chyba głęboko pan odetchnął, odbierając nagrodę za zwycięstwo w Wielkiej Warszawskiej?

Marian Ziburske, właściciel firmy Westminster: – Ma pan 100 proc. racji. Próbowaliśmy wygrać ten wyścig od wielu lat. Wszystko było skomplikowane, nasz koń musiał przejechać dwa tysiące kilometrów. W losowaniu mieliśmy też trochę pecha, bo trafiliśmy na boks położony bardzo po zewnętrznej. Sam wyścig rozpoczął się od wypadku, kiedy The Clash zrzucił dżokejkę i przez to sama gonitwa była rozgrywana w dużo wolniejszym tempie, niż można się było spodziewać. To też nie było korzystne dla Kaneshyi, jednak dzięki klasie wierzchowca i bardzo dobremu dżokejowi, daliśmy radę wygrać. Bycie faworytem samo w sobie też nie jest łatwe.

To nie była pierwsza gonitwa rangi Listed dla Kaneshyi. Wcześniej startował we Francji, ale tam zajął dalsze miejsce.

– Poprzednie siedem gonitw, z wyjątkiem tej jednej, było bardzo udanych dla naszego konia. Wtedy jednak był chory. W stajni pana Henri-Alexa Pantala grasował wirus, który zainfekował wszystkie wierzchowce. Dlatego można powiedzieć, iż Kaneshya był usprawiedliwiony. W jednym z wywiadów przed Wielką Warszawską trener powiedział, iż jego koń ma odpowiednią jakość, żeby wygrać gonitwę rangi Listed choćby we Francji. Kaneshya przyjechał tutaj nie po to, żeby wygrać łatwą gonitwę. W mojej ocenie to była, pod względem poziomu koni, najlepsza Wielka Warszawska w historii. Spójrzmy choćby na Bremena trenowanego w Niemczech, czy Miss Dynamite, która pobiegła świetnie. Wygranie Wielkiej Warszawskiej to było moje marzenie. Polska przez wiele lat była moim pierwszym domem, teraz jest drugim. Dodatkowo, każdy w świecie wyścigowym jest pod wrażeniem tego pięknego toru i polskich kibiców. Wyjątkowo, bo zwykle nie ingeruję w strategię wyścigową, poprosiłem trenera Pantala o to, żeby przyjechał do Polski dla mnie. Zgodził się, to nie było łatwe, ale wykonał swoją pracę świetnie.

Marian Ziburske całuje konia Kaneshyę, który wygrał Wielką Warszawską

Kaneshya musiał przejechać dwa tysiące kilometrów. To była chyba skomplikowana operacja?

– Nie liczyliśmy się z kosztami. Przyjechało z nami dwóch jeźdźców, a ostatni trening przeprowadziliśmy jeszcze na miejscu w Warszawie. To się udało dzięki doświadczeniu pana Pantala. Dodatkowo wynajęliśmy doświadczonego dżokeja Adrie de Vriesa, co też bardzo nam pomogło, bo tacy ludzie wiedzą, co trzeba robić, kiedy w trakcie gonitwy zdarzy się coś nieprzewidzianego. Te wszystkie małe rzeczy razem wzięte, dają końcowy efekt.

Rok 2024 jest chyba dla was bardzo udany? Wcześniej wasz koń wygrał Derby w Pradze.

– To było jedno z najważniejszych zwycięstw dla mnie i nie chodzi w tym przypadku o pieniądze. Czesi podobnie jak Polacy, powinni mocniej wierzyć w swój kraj. Urodziłem się w Niemczech, a wystawiłem w Czechach jedynie konie tam wyhodowane. Nikt nie wierzył w moje wierzchowce, a jeszcze Naughty Peter tuż przed startem wspiął się w maszynie, na szczęście świetny dżokej Richard Kingscote zdołał go wyprowadzić niemal z końca stawki i w ostatniej chwili wywalczył zwycięstwo. Z euforii aż zacząłem skakać. To pokazało Czechom, iż mają dobrych fachowców, dobre stadniny i jeżeli będą razem mocno pracować, to mogą rywalizować z krajami mającymi największe tradycje wyścigowe. To zajmie trochę czasu, ale trzeba nad tym pracować. Zwycięstwo Naughty Petera oznaczało nie tylko mój sukces, ale też sygnał dla Czechów, iż koń wyhodowany u nich, który kosztował 3500 euro, może pokonać najlepsze wierzchowce. Tak działają wyścigi konne, tutaj wszystko jest możliwe.

Która rola teraz jest dla pana ważniejsza: właściciela czy może hodowcy?

– Nie zapominajmy też, iż w świecie wyścigów konnych jestem też sponsorem. Zawsze, kiedy wyjeżdżam za granicę, reklamuję Polskę, bo to fantastyczny kraj, nie tylko jeżeli chodzi o biznes „koński”. Próbuję też jak najwięcej ludzi przyciągać na tory wyścigowe. Podczas Wielkiej Warszawskiej występowałem jako właściciel. Kaneshya został wybrany przez pana Krzysztofa Ziemiańskiego. Sam nigdy bym tego konia nie kupił. Jego rodowód nie był zbyt imponujący, a właśnie pan Ziemiański potrafił dostrzec w nim coś wyjątkowego, a ponieważ był tani, więc powiedziałem: dobrze, kupmy go za pięć tysięcy euro. Dlatego składam panu Ziemiańskiemu ogromne podziękowania, bo bez niego nigdy nie zostałbym właścicielem Kaneshyi. Mój koń podczas Wielkiej Warszawskiej pokonał konie, kupowane niedawno za dużo większe pieniądze.

Mądrzy ludzie słuchają tych, którzy mają doświadczenie?

– Ma pan rację i właśnie tak robię. Od kiedy skończyłem 18 lat, miałem szacunek dla starszych. Z ich doświadczenia, z historii możemy się dużo nauczyć i dołożyć do tego swój entuzjazm. Doświadczenie i młodość jest dobrym połączeniem.

Idź do oryginalnego materiału