Malta pokazała nam brutalną prawdę o kadrze. Ale przecież już to widzieliśmy

2 godzin temu
Znów z pompowanego balonika uszło powietrze. Dopiero co Jan Urban został nowym bohaterem narodowym, a wiara w kadrę po raz kolejny została wystawiona na próbę. Mecz z Maltą pokazał, iż czas powściągnąć ten rozbuchany entuzjazm - pisze Michał Kiedrowski ze Sport.pl
Wystarczył jeden mecz z Maltą, a nastroje odwróciły się niemal w drugą stronę. Jeszcze po Holandii patrzyłem na sondaże zamieszczane w Sport.pl pod artykułami, gdzie pytaliśmy, czy Polska awansuje na mundial. Remis na Stadionie Narodowym z medalistą Euro 2024 pozytywnie nastroił kibiców. Większość wierzyła w Polaków, czemu dawała wyraz w głosowaniu za awansem. Tymczasem gdy takie samo pytanie pada po spotkaniu z Maltą, już tylko zaledwie jedna trzecia głosujących uważa, iż kadra zagra na amerykańskich boiskach za siedem miesięcy. Ależ nam ta Malta strachu napędziła.


REKLAMA


Zobacz wideo


Blamaż z Mołdawią stanął przed oczyma
Tymczasem tak naprawdę nic się nie stało. Można powiedzieć, iż reprezentacja Polski niezależnie od trenera udowadnia, iż potrafi nawiązać walkę z bardzo mocnymi ekipami, by zaraz potem skompromitować lub omal się nie skompromitować ze słabeuszem.


Chyba nie jestem jedynym, któremu katastrofa sprzed dwóch lat w meczu z Mołdawią stanęła przed oczyma. Wtedy też kadra Fernando Santosa rozegrała najpierw zwycięski mecz z Niemcami, aby cztery dni później przegrać w Kiszyniowie 2:3. I nikt nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego ci sami zawodnicy, którzy umieli wygrać z 14. zespołem rankingu FIFA, przegrywają potem z drużyną nr 171.
Szczęśliwie, dzięki fartownej bramce Piotra Zielińskiego, Polakom w poniedziałek udało się uniknąć blamażu z Maltą. Niesmak jednak pozostał. Tak samo jak poczucie déjà vu.
Ten scenariusz powtarza się w reprezentacji Polski od kilku już lat. Najpierw jest poczucie beznadziei i pogrążania się w bagnie. Potem przychodzi nowy selekcjoner i budzi nadzieję na nowe otwarcie. Nie na długo. Znów wszystko wraca na stare koleiny i znów powtarzamy sobie, iż Polacy w piłkę grać nie potrafią.


Polscy kibice znów przeżywają to samo
Gdy Paulo Sousa porzucił kadrę w przededniu baraży na mundial 2022, przejął ją Czesław Michniewicz. Wygrane baraże obudziły polskie nadzieje na niezły występ w Katarze. Potem jednak okazało się, iż antyfutbol nowego selekcjonera przynosi więcej wstydu niż punktów. A dodatkowo selekcjonera obciążyła jeszcze afera premiowa, która popsuła atmosferę wokół kadry.
Nową nadzieją kadry został więc Santos. Tak utytułowany selekcjoner jeszcze Polaków nie prowadził. Jednak Portugalczyk nie tchnął w kadrę nowego życia. Wręcz przeciwnie, pogrążył ją w bylejakości i awans na Euro 2024 musiał ratować Michał Probierz.


Nowy selekcjoner wykorzystał kredyt zaufania i odbudował dobrą atmosferę wokół kadry i w niej samej. Emocje w rzutach karnych z Walią zrobiły swoje. Przez Polskę przeszła fala entuzjazmu. Nowy selekcjoner stał się bohaterem nardowym. Później jednak przyszedł nijaki występ na Euro i spadek z pierwszej dywizji Ligi Narodów. Jakby tego było mało, Probierz wywołał po drodze wojnę z Lewandowskim, odbierając napastnikowi Barcelony opaskę kapitana. Zapłacił za to porażką z Finlandią, a potem posadą.
Przyszedł więc Jan Urban i na dzień dobry zremisował z Holandią, ograł Finlandię i już wszyscy zaczęli widzieć w nim zbawcę polskiego futbolu. Tym bardziej słaby występ z Maltą był gwałtownym powrotem do rzeczywistości.


kilka nam trzeba, by zaklinać rzeczywistość
A prawda o polskiej kadrze jest brutalna. Urban nie jest cudotwórcą, żeby z dnia na dzień ją odmienić. choćby najlepszy selekcjoner nie sprawi, iż Polacy przestaną robić w obronie głupie błędy. Owszem, nowy Urban zrobił bardzo wiele samym swoim wejściem do kadry. Znalazł wspólny język z Lewandowskim. Zmienił grę na bardziej ofensywną. Ułatwił drużynie zdobywanie bramek. Poszukał nieoczywistych kadrowiczów jak Przemysław Wiśniewski. Miał też dużo szczęścia. Zarówno w Rotterdamie, jak i w rewanżu na Stadionie Narodowym Holendrom wcale nie brakowało sytuacji, żeby spotkanie rozstrzygnąć na swoją korzyść.


Gigantyczny entuzjazm, jaki wywołały pierwsze mecze Urbana, wywołał u mnie poczucie, iż naprawdę kilka nam trzeba, by zaklinać rzeczywistość. Zresztą sam selekcjoner dał temu wyraz na konferencji prasowej, gdy po meczu z Finlandią dostał na konferencji brawa od dziennikarzy po zwycięstwie, powiedział: "Na to się nie dam nabrać. Możecie być spokojni. Wiem, jak blisko z nieba do piekła".
Po remisie z Holandią w Warszawie Mateusz Borek zaapelował jeszcze do PZPN, by natychmiast przedłużył kontrakt z selekcjonerem. Urban ma bowiem umowę jedynie do końca eliminacji mundialu. I zgadzam się ze słynnym komentatorem, iż czas, żeby w kadrze któryś trener popracował trochę dłużej. Jednak nie wiem, czy akurat ten moment na podejmowanie decyzji jest adekwatny. I nie chodzi o to, by uzależniać umowę Urbana od wyników baraży. Uważam, iż to byłby niewłaściwy sygnał, iż z kadrą już wszystko w porządku, bałagan został posprzątany itd. Mecz z Maltą pokazał, iż hola, hola, trzeba wstrzymać tę falę entuzjazmu. Cały ten nowy porządek w kadrze jest rachityczny, nietrwały i podatny na zmiany. Z generalnymi wnioskami wypada trochę poczekać.
Idź do oryginalnego materiału