Korytarz jest wąski, ściany pomalowane żółtą, olejną farbą. Leandro Bacuna, kapitan drużyny, idzie jako pierwszy. Ma przymknięte oczy, kołysze się na boki. Za sobą ciągnie duży głośnik, obok kilkoro dzieci w reprezentacyjnych koszulkach, kolegów z drużyny i pracowników federacji. Wszyscy śpiewają i machają rękami. Są w raju. Wychodzą ze stadionu w Willemstad po zwycięstwie 2:0 nad Jamajką, za pomocą którego na półmetku kwalifikacji wepchnęli się na pierwsze miejsce w grupie. Curacao nigdy nie grało na mundialu. Nigdy nie było choćby blisko. A w tamtym momencie od awansu dzielą ich tylko trzy kroki.
REKLAMA
Zobacz wideo Piotr Zieliński nie zgodza się z dziennikarzem! "Nie widziałem"
Dzięki piłce Curacao przypomina, iż istnieje
- To wciąż daleka droga - w sali obok nastroje próbował tonować 78-letni Dick Advocaat. Ale bezskutecznie. Media na całym świecie pisały już, iż awans reprezentacji z kraju liczącego niecałe 160 tys. mieszkańców, prowadzonej w dodatku przez najstarszego w historii selekcjonera, który zapowiedział już, iż praca w Curacao będzie ostatnią w jego bogatej karierze, jest gotowym scenariuszem na film. A jakby tego było mało, to 10 października, kiedy odbywał się mecz z Jamajką, wypadało narodowe święto - rocznica rozpadu Antyli Holenderskich i uzyskania autonomii. Ze stadionu wymaszerowało 10 tys. kibiców i dołączyło do rodaków bawiących się na ulicach stolicy. Świętowali podwójnie. Termin meczu nie mógł być lepszy - piłka nożna to dla maleńkiego Curacao platforma, na której może przypomnieć o swoim istnieniu. - Udział w wielkich turniejach to dobry sposób na promocję naszej wyspy i wspaniałych ludzi, którzy tutaj mieszkają. Od dawna jest tak, iż kiedy gramy mecze u siebie, na Curacao, to fani przeciwników przy okazji stają się naszymi turystami - tłumaczy Brenton Balentien, przywódca kibicowskiej grupy.
Awans na mundial byłby okazją, by opowiedzieć o sobie światu i zaprosić na piękne plaże. Advocaat na konferencji prasowej studził emocje, choć wiedział przed jak wielką szansą staje jego drużyna. I sam był wzruszony. Zaraz po ostatnim gwizdku, gdy piłkarze i trenerzy utworzyli na środku boiska duże koło, przemawiający w środku Leandro Bacuna widział, jak po policzkach selekcjonera spływają łzy. - Cóż, w moim wieku łatwiej o wzruszenie. To dlatego, iż ta grupa jest tak blisko siebie. Nigdy w życiu czegoś takiego nie doświadczyłem. Stąd właśnie biorą się te emocje - tłumaczył później Advocaat, który w przyszłości trzykrotnie prowadził reprezentację Holandii.
I może tej euforii było wręcz za dużo, bo gdy pięć dni później - w nocy z wtorku na środę - Curacao rozegrało kolejny eliminacyjny mecz, podzieliło się punktami z Trinidadem i Tobago. Drużyna Advocaata prowadziła w nim od 19. minuty po golu Kenjiego Gorre z Maccabi Hajfa, ale później całkowicie oddała inicjatywę rywalom i jeszcze przed przerwą dwukrotnie desperacko wybijała piłkę sprzed własnej bramki. I choć utrzymała prowadzenie do przerwy, to po godzinie gry był remis 1:1, który utrzymał się już do końca meczu. W drugiej połowie Curacao nie oddało ani jednego celnego strzału na bramkę. Rozczarowało i wobec zwycięstwa Jamajki z Bermudami spadło na drugie miejsce w tabeli.
Ale nie zabija to marzeń o mundialu - dwa z trzech zespołów, które zajmą w swoich grupach drugie miejsca, zakwalifikują się do międzykontynentalnych baraży. To jednak ostateczność - na razie nikt w Curacao nie porzuca jeszcze marzeń o bezpośrednim awansie jako lider grupy. Wszystko prawdopodobnie rozstrzygnie się w listopadzie, gdy Curacao raz jeszcze spotka się z Jamajką. Wystarczy, iż pokona ją raz jeszcze i pojedzie na mundial. - Paradoksalnie z silnymi zespołami gra nam się łatwiej. W ataku mamy bardzo szybkich piłkarzy, więc w otwartych meczach, w których rywale odważnie grają przeciwko nam, możemy korzystać z tego atutu - tłumaczy Advocaat.
Patrick Kluivert wylał fundament. Dick Advocaat buduje dalej
Curacao leży na morzu karaibskim, 65 km na północ od Wenezueli. Słynie z pięknych plaż, kolorowej architektury i niebieskiego likieru z gorzkich pomarańczy. Od 2010 roku nie jest już częścią Antyli Holenderskim, ale autonomicznym krajem wchodzącym w skład Królestwa Niderlandów - ma więc własny rząd i parlament, samodzielnie decyduje o wewnętrznych sprawach, ale np. w kwestii polityki zagranicznej i obronności polega na rządzie w Hadze. Każdy obywatel Curacao ma też holenderski paszport, co ułatwia podróżowanie i pracę w Unii Europejskiej. Na wyspie mieszka ok. 159 tys. mieszkańców, z czego 150 tys. w samej stolicy - Willemstad, nazywanej czasem Małym Amsterdamem. Holenderskie wpływy widać na każdym kroku. W futbolu także - w jedenastce, która wybiegła na ostatni mecz z Trinidadem i Tobago było dziesięciu wychowanków holenderskich klubów. Wyjątek - Kenji Gorre - był szkolony w Manchesterze United. Dziewięciu piłkarzy grało wcześniej w młodzieżowych reprezentacjach Holandii. Selekcjonerami Curacao też zwykle są Holendrzy - przed Advocaatem pracowali tam m.in. Patrick Kluivert i Guus Hiddink.
Pojawienie się Kluiverta w 2015 r. było zresztą fundamentem budowy obecnej reprezentacji. - Moja mama pochodzi z Curacao i zawsze była bardzo związana z tym miejscem, dlatego ja też dobrze znam wyspę i mam tutaj wielu przyjaciół. Zawsze czułem silną więź z Curacao i czułem się tutaj jak w domu. Nie mogłem odmówić, gdy dostałem propozycję bycia selekcjonerem - tłumaczył były znakomity piłkarz Ajaksu, Barcelony i Milanu. Zatrudnienie Kluiverta miało podwójne znaczenie - był wtedy obiecującym trenerem, wyciągniętym prosto ze sztabu Louisa van Gaala, z którym poprowadził Holandię do trzeciego miejsca na mistrzostwach świata w Brazylii, ale przede wszystkim wciąż był wielką gwiazdą holenderskiej piłki, jednym z jej symboli. Curacao już wcześniej wyszukiwało w Holandii zawodników mających wyspiarskie korzenie i namawiało ich do zmiany reprezentacji, ale dopiero pojawienie się Kluiverta dodało temu projektowi wiarygodności.
Kluivert okazał się skutecznym magnesem. To wtedy dla Curacao zaczął grać obecny kapitan - Leandro Bacuna, występujący wcześniej w Aston Villi, Cardiff City czy Watfordzie. To u Kluiverta debiutował Eloy Room, jeden z absolutnych ulubieńców kibiców, przez lata bramkarz Vitesse. W tych eliminacjach też jest bohaterem - mimo iż od lata nie ma klubu, to w meczach z Jamajką oraz Trinidadem i Tobago był najlepszym zawodnikiem na boisku. Dzięki namowom Kluiverta dla Curacao zaczął też grać Cuco Martina, mający 45 występów w Premier League. Z wyspą zżył się tak, iż wciąż jest rekordzistą pod względem liczby rozegranych meczów dla reprezentacji, a od kilku miesięcy gra dla lokalnego Victory Boys. Ale równie ważne jak transfery było to, iż Kluivert podniósł standardy w samej federacji - domagał się choćby wyremontowania boisk treningowych i szatni. Efekt jego pracy był natychmiastowy - przez półtora roku reprezentacja awansowała o 109 pozycji w rankingu FIFA - ze 183. miejsca na 74.
Nie śpiewasz? Nie tańczysz? Pokazujesz, iż nie jesteś z Curacao
Dick Advocaat idzie podobną drogą. Zanim w styczniu 2024 r. zgodził się zostać selekcjonerem Curacao, domagał się, by federacja najpierw spłaciła wszelkie zaległości, jakie miała wobec piłkarzy. Powołuje piłkarzy grających na co dzień m.in. w Holandii, Anglii i Turcji. I także namawia kolejnych młodych zawodników, by nie czekali na powołanie z Holandii i już dziś zdecydowali się reprezentować Curacao. Przekonuje, iż lepiej być gwiazdą tutaj niż tam jednym z wielu. Musi tak robić. jeżeli bowiem kadra ma jakkolwiek liczyć się w międzynarodowych rozgrywkach, nie może zrezygnować z takich wzmocnień. Na wyspie mieszka zaledwie 70 tys. mężczyzn, a krajowa liga jest niewielka i półprofesjonalna. Nawet, jeżeli na wyspie dorastają utalentowani chłopcy, to najlepsze holenderskie kluby - Ajax, PSV czy Feyenoord - błyskawicznie zapraszają ich do swoich akademii. Advocaat i najstarsi reprezentanci dbają jednak o to, by do kadry nie trafiali przypadkowi zawodnicy - muszą spełniać nie tylko formalne wymagania, ale też chcieć się zintegrować i przyjąć panujące w drużynie zwyczaje - np. podróżowanie na mecze rozgrywane w Willemstad tradycyjnym "szkolnym" autobusem pozbawionym szyb. To element lokalnej tradycji. Żadnemu piłkarzowi nie przyjdzie do głowy, by zapytać, gdzie jest klimatyzowany, luksusowy autobus. To reprezentacja, której na każdym kroku towarzyszy lokalna muzyka, a wspólny taniec jest elementem chrztu, który przechodzą wszyscy nowi piłkarze. Nie śpiewasz? Nie tańczysz? Pokazujesz, iż nie jesteś z Curacao.
Advocaat ma 78 lat. Ale w Curacao odmłodniał. - Ludzie są tutaj niezwykle serdeczni. Każdy dzień zaczynają od uścisku. Ktokolwiek wchodzi do mojego gabinetu, chce mnie przytulić. Mówię tym ludziom, iż moje kolana mogą nie wytrzymać ciągłego wstawania - żartował, gdy odwiedzili go holenderscy dziennikarze. - Pracuję dokładnie tak samo, jakbym wciąż trenował holenderską reprezentację. Wymagam, by wszystko było idealnie zorganizowane: sprzęt, stroje, hotele, boiska. Wiem, iż pieniędzy jest niewiele, ale zawsze można znaleźć jakiś sposób. W liniach lotniczych znaleźliśmy ludzi, którzy za darmo robią wszystko, by podróżowało nam się jak najwygodniej. Dużo się zmieniło. Na początku graliśmy na boiskach, na jakich nigdy wcześniej nie byłem. Wysoka trawa, ogromna kałuża na środku. Pamiętam mecz z Grenadą. Byłem przekonany, iż się nie odbędzie. Ale graliśmy. I jeszcze gola udało nam się strzelić dzięki temu, iż piłka na chwilę ugrzęzła w błocie - śmiał się.
- Zawsze w autobusie mamy głośnik. Kiedyś poprosiłem piłkarzy, żeby włączyli mi Barry'ego Manilowa, Roda Stewarda albo George’a Michaela. Ale posłuchaliśmy tylko pięć minut, bo powiedzieli, iż zaraz zasną. Mają wielki entuzjazm. To zaraźliwe. My w sztabie jesteśmy starzy, ale dzięki piłkarzom w ogóle tego nie czujemy - mówi Advocaat, który w przypadku awansu Curacao byłby najstarszym selekcjonerem, jaki kiedykolwiek poprowadził reprezentację na mundialu. Otto Rehhagel miał 71 lat, gdy pojechał z Grecją na mistrzostwa do RPA. Oscar Tabarez trenujący Urugwaj był w 2018 r. minimalnie starszy. 71 lat na mundialu w Katarze miał Louis van Gaal. Advocaat przebiłby ich wyraźnie.
- Wiemy, jak trudne to będzie. Żeby dostać się na mundial z reprezentacją Curacao, wszystko po drodze musi się odpowiednio ułożyć. Musisz mieć świetną atmosferę w zespole, musisz dobrze grać, wygrywać mecze, ale na koniec jeszcze wszystko dookoła musi się ułożyć po twojej myśli – mówi holenderski trener.
Błękitna fala zalewa wyspę
Lokalne media piszą już, iż wyspę zalała "Błękitna Fala", jak nazywana jest reprezentacja Curacao. Ekscytacja miesza się z dumą i nadzieją. Jeszcze nigdy kadra nie dotarła do ostatniej rundy kwalifikacji. A teraz jest wiceliderem i na dwa mecze przed końcem wciąż ma szanse na bezpośredni awans. Reforma mundialu i rozszerzenie go do 48 drużyn dało szansę mniejszym reprezentacjom, ale Curacao nie byłoby tak blisko, gdyby nie prowadzone od dziesięciu lat reformy. - Kiedy zaczynaliśmy pracę, na nasze mecze przychodziło sto osób. Teraz na stadionie jest dziesięć tysięcy - zauważa Advocaat. Kees Jansma, jego rówieśnik i znany holenderski dziennikarz, który zgodził się być rzecznikiem prasowym reprezentacji Curacao, dodaje: - Ludzie pytają, kiedy następny mecz. Nie można już kupić biletów na nasze mecze. Entuzjazm jest ogromny. Na wyspie realnie przebywa około 140 tys. mieszkańców, a na nasze mecze przychodzi 10 tys. Przecież to prawdziwy dom wariatów. W dobrym tego słowa znaczeniu.
Jednym z najwierniejszych kibiców jest wspomniany na początku Brenton Balentien. Wszyscy mówią na niego "Payo". To skrócona wersja słowa "payaso", oznaczającego klauna. W reportażu "Goal.com" przyznaje, iż zawsze był szalony, a pseudonim, jeszcze w dzieciństwie, wymyślił mu jego wujek. Trzeba być nieco szalonym, by mieszkając na Curacao, zainteresować się piłką nożną, a nie baseballem, który wciąż jest najpopularniejszą dyscypliną na wyspie. Kiedyś w ogóle nie miał konkurencji, dopiero od kilku lat piłka nożna rzuca mu wyzwanie. Sukcesy reprezentacji na pewno w tym pomagają.
"Payo" ma dziś 32 lata. Od ósmej do 17 jest windykatorem, po godzinach pracy prowadzi bar, w którym można ponoć wypić najlepsze drinki na wyspie, a na meczach reprezentacji prowadzi doping. Zanim wyjdzie z domu, mama i żona malują mu całą twarz niebieską farbą. To jego znak rozpoznawczy. - Mogę z dumą powiedzieć, iż jestem "Yui di Kòrsou", czyli "Dzieckiem Curacao". To termin stworzony przez jednego z naszych lokalnych artystów, Jeana Paula Fernandesa. Zapowiadałem się na niezłego piłkarza. Grałem w kadrze do lat 20. Wciąż gram amatorsko w drugiej lidze i jestem trenerem dzieciaków. Ale przede wszystkim jestem kibicem reprezentacji. Gdy gramy u siebie, zwołuję wszystkich, by dołączali do dopingu. Pomagam też federacji sprzedawać bilety i zapełniać stadion. Kiedy jesteśmy już na stadionie, szalejemy przez 90 minut. Śpiewamy i tańczymy. Curacao to cały mój świat. Kocham tę wyspę całym sercem. Wszędzie, gdzie jestem, daję temu wyraz. Zresztą, my, Curaçaończycy, tak mamy. Gdziekolwiek się nie pojawimy, ludzie nas zauważą. Mówimy głośno i błyskawicznie nawiązujemy przyjaźnie - opowiada "Goal.com".
Dla Curacao awans na mistrzostwa świata byłby czymś więcej niż spełnieniem marzeń, bo o mundialu jeszcze niedawno nikt tam choćby nie marzył.