Lindsey Vonn jest jak diament. Wieczna i piekielnie twarda

5 godzin temu

Lindsey Vonn może być przykładem na to, jak trudno niektórym z wielkich mistrzów odnaleźć się po sportowej karierze, w innym życiu. Amerykanka jednak jest też dowodem na coś innego – iż są tacy zawodnicy czy zawodniczki, którzy zawsze będą wygrywać. Gdy w zeszłym roku, po ponad pięciu latach przerwy i ze sztucznym kolanem, wznowiła karierę, niektórzy pukali się w głowę. Ale już pod koniec sezonu stanęła na podium. A teraz? Teraz wygrała zjazd w St. Moritz. Amerykanka po prostu jest wieczna. I zdaje się, iż jeżeli tylko będzie tego chciała, to nic jej nie zatrzyma.

Spis treści

  1. Lindsey Vonn znów jest wielka. Po ponad sześciu latach od końca kariery
  2. Czuła, iż poniosła stratę. Więc wróciła
  3. Wielkość się obroniła
  4. Ojciec płakał, Lindsey płakała. Jutro powtórka?
  5. Czytaj również na Weszło:

Lindsey Vonn znów jest wielka. Po ponad sześciu latach od końca kariery

Rok 2018. Lindsey Vonn – pokiereszowania kontuzjami – zdobywa brąz na igrzyskach olimpijskich w Pjongczangu. To jej trzeci olimpijski medal, po złocie i brązie z Vancouver. Jak na rozmiary jej kariery nie zdobyła ich wcale przesadnie wiele. Biorąc jednak pod uwagę, z czym zmagała się przez lata – te trzy to i tak więcej, niż można by się spodziewać.

Bo ciało Lindsey regularnie odmawiało posłuszeństwa. Kontuzje były na porządku dziennym. Cierpiało zwłaszcza kolano. Przez nie opuściła igrzyska w Soczi, straciła szansę na dołożenie czegokolwiek do tego olimpijskiego dorobku. Dlatego ten brąz z Korei, cztery lata później, był mimo wszystko wyjątkowy. Bo Vonn czuła, iż to już końcówka, iż jej ciało nie wytrzyma zbyt długo takich obciążeń.

Ale postanowiła jeździć jeszcze przez rok. W 2019 znów była brązowa – tym razem w Are, na mistrzostwach świata. Pożegnała się we wzruszającym stylu, bo spełniono jej życzenie – na podium otrzymała kwiaty od Ingemara Stenmarka, rekordzisty pod względem liczby zwycięstw w zawodach Pucharu Świata. Lindsey przez lata go goniła, ale nigdy nie dogoniła – skończyła na 82 triumfach, do wielkiego Szweda zabrakło jej czterech.

Dziś oboje oglądają plecy Mikaeli Shiffrin. Młodsza rodaczka Lindsey już kilka lat temu wyrosła na najlepszą postać w historii narciarstwa alpejskiego.

Ale czy największą?

Czuła, iż poniosła stratę. Więc wróciła

Z tym można by się kłócić. Bo wydaje się, iż takiej aury jak Lindsey Vonn, takiego rozkochania w sobie tłumów, poziomu popularności i całej tej otoczki, towarzyszącej jej startom nie miał nikt inny w świecie kobiecych nart. U mężczyzn? Może Bode Miller, może Marcel Hirscher, swego czasu pewnie też Alberto Tomba i oczywiście przywoływany Stenmark. Lindsey jednak przekraczała granice, nie tyle omijając, co łamiąc po drodze szlabany.

W efekcie w pojedynkę wyprowadziła narciarstwo kobiet na nowy poziom medialności.

Gdy odchodziła, zostawiła je w dobrych rękach – Shiffrin robiła bowiem swoje. Nie było obaw, iż ten sport straci na popularności… i nie stracił. Poczucie, iż coś straciła, miała za to Vonn. Pożegnała się przecież ze stokiem nie z powodu wyłącznie swojej decyzji. Jak mówiła:

Chcę móc chodzić bez bólu, gdy będę starsza. Mam nadzieję, iż pewnego dnia będę mieć dzieci – to dla mnie ważne. Przedłużałam swoją karierę prawdopodobnie o wiele bardziej niż powinnam, ale wreszcie ulegam temu, co mówi mi moje ciało od pewnego czasu. Z pewnością odczuję długofalowe skutki: będę miała artretyzm, napady bólu w wielu różnych miejscach… Osiągnęłam więcej niż kiedykolwiek oczekiwałam.

CZYTAJ TEŻ: PO CZTERDZIESTCE I ZE SZTUCZNYM KOLANEM. LINDSEY VONN I JEJ POWRÓT

Po karierze imała się różnych zajęć. Wchodziła w biznes, próbowała komentować zawody, szukała dla siebie odpowiedniej ścieżki. Przeżyła też rodzinną tragedię – zmarła jej matka, która od lat walczyła ze stwardnieniem zanikowym bocznym. Jakiś czas później Lindsey zdecydowała się na odkładaną operację kolana, a potem – drugą. W jej ramach fragment kości zastąpiono tytanową płytką. Celem miało być życie bez bólu. Vonn nie myślała jeszcze wtedy o rywalizacji – choć na nartach jeździła i przed zabiegiem – ale z czasem okazało się, iż tego bólu nie ma i zapowiada się na to, iż Amerykanka mogłaby spróbować zrobić swoje.

Postanowiła wrócić.

Nie jestem pierwszą osobą, która podejmuje się rywalizacji w takim wieku. Może jestem co najwyżej pierwszą kobietą, która robi to w narciarstwie alpejskim – mówiła Vonn. – Wierzę, iż to przez cały czas adekwatny wiek dla uprawiania sportu. Nie sądzę, żebym coś odkrywała czy zmieniała. Robię to, co czuję, ale też kontynuuję to, co w przeszłości robiły już w sporcie inne kobiety.

Wielkość się obroniła

W zeszłym sezonie nie zachwycała… do czasu. To znaczy – zachwycała, ale nie w znanej sobie wcześniej skali. Jednak 14. miejsce w „debiucie”, w supergigancie w St. Moritz, po ponad pięciu latach przerwy, operacjach, z tytanową płytką w kolanie i – a może przede wszystkim – w wieku 40 lat – to robiło ogromne wrażenie. A w kolejnych startach zbliżała się do podium. Nie powiodło jej się co prawda na mistrzostwach świata, tam była daleko od medali.

Ale wreszcie stanęła na pudle. Na koniec sezonu, w Sun Valley, na swojej ziemi. Była druga w supergigancie.

Gdyby wtedy jeszcze raz skończyła z narciarstwem, to i tak byłby to jeden z najbardziej niesamowitych powrót w historii – i tej dyscypliny, i sportu. Nikt przecież nie dawał Lindsey szans na podia. Wydawało się, iż wraca dla samej adrenaliny, euforii ze startów. Ona sama nie mówiła zbyt wiele o wygrywaniu czy choćby zajmowaniu wysokich lokat, raczej powtarzała, iż po prostu chce się sprawdzić, bo jazda na zawodach to coś, czego jej brakowało. I iż marzy o igrzyskach, rzecz jasna. Bo jeżeli wracać, to właśnie dla nich.

Teraz okazuje się, iż na tych igrzyskach może walczyć o medale. Lindsey Vonn jest bowiem jak diament – wieczna i piekielnie twarda. Po wszystkim, co przeszła, wiemy, iż nie ma takiej rzeczy, która by ją złamała. Opuszczała igrzyska, przeżyła dziesiątki urazów, przeszła kilka operacji, musiała poradzić sobie ze śmiercią matki, a potem wróciła do narciarstwa po pięciu latach przerwy.

I dziś w St. Moritz – gdzie, jak już się chyba domyślacie, zawsze czuła się znakomicie – przejechała kapitalnie zjazd. Najtrudniejszą, najszybszą, najbardziej wymagającą od organizmu konkurencję. Jechała dobrą linią, pewnie, bez zawahania. Żadne zakręty, żadne skoki – najdłuższy na 39 metrów, musiał niesamowicie obciążyć kolano – nie były w stanie jej zatrzymać. O ile w pierwszej części straciła nieco czasu, o tyle w drugiej – gdy rozwinęła prędkość, nie tylko nadrobiła, ale i absolutnie przebiła wszystkie rywalki.

To była dawna Lindsey, królowa zjazdu, absolutnie najlepsza zawodniczka w historii tej konkurencji. Wyglądała, jakby wsiadła do DeLoreana i postanowiła cofnąć się w czasie.

Jednym zdaniem: to był kapitalny przejazd. W dodatku jej pierwszy w tym sezonie, nie występowała nigdzie wcześniej. W tym wieku jednak musi się oszczędzać. Dziś jednak pokazała wszystkim, iż 41-letnia narciarka najpewniej będzie główną faworytką do złota w zjeździe na igrzyskach. Drugą na mecie Magdalenę Egger (swoją drogą rocznik 2001, jest o ponad 16 lat młodsza od Vonn) pokonała o 0,98 s.

To przepaść, absolutna dominacja.

Ojciec płakał, Lindsey płakała. Jutro powtórka?

Ta wygrana zatrzymała też licznik. Od poprzedniego triumfu Lindsey do dzisiejszego minęło 7 lat, 8 miesięcy i 29 dni. Tylko ktoś kompletnie szalony mógł jeszcze dwa lata temu zakładać, iż te liczby się kiedykolwiek zresetują. Ale to szaleństwo cechuje właśnie wybitne jednostki.

W tym Lindsey Vonn.

Zadzwoniłam do ojca, niesamowicie płakał. Nigdy nie słyszałam, by był tak emocjonalny. Też się rozpłakałam. Ta wygrana tak wiele dla mnie znaczy. W lecie wiedziałam, iż jestem na adekwatnej drodze, cała ta ciężka praca się opłaciła. Cały mój team na to pracował. Systematycznie pracowałam na to, by być szybszą. Wiedziałam, iż jeżdżę szybko, ale do pierwszego startu nigdy nie wiesz, jak szybko. Okazało się, iż było lepiej, niż się spodziewałam – mówiła Amerykanka.

I od razu dodała, iż jest podekscytowana jutrem. Bo w St. Moritz został jej jeszcze supergigant. I kto wie, co tam zdoła zrobić.

Fot. Newspix

Czytaj również na Weszło:

  • Planszówka, samolot bez celu i talent. Jak Wayne Gretzky trafił do NHL?
  • 100 dni do zimowych igrzysk. Polskie nadzieje, brąz sprzed 70 lat i… trwająca budowa
  • Rosjanin zdobywa medale dla Polski. „Koledzy w kraju mówili mi, żebym wyjechał”
Idź do oryginalnego materiału