Pewnie wielu kibicom to umknęło, ale dla mnie to bardzo wyraźny sygnał. Otóż na stronie PZPN do poniedziałkowego ranka w ogóle nie ma żadnej informacji o rezygnacji z kadry Roberta Lewandowskiego. Kuriozalna jest też reakcja związku w mediach społecznościowych. W niedzielę późnym wieczorem pojawiła się tylko informacja, iż adekwatnie żadnej reakcji nie będzie. W komunikacie nie ma choćby pół słowa o tym, co się naprawdę stało.
REKLAMA
Zobacz wideo
Bomba wybuchła w kadrze, a PZPN nie reaguje
"W nawiązaniu do dzisiejszych wydarzeń i wielu zapytań ze strony mediów, informujemy, iż selekcjoner Michał Probierz odpowie na pytania dziennikarzy na jutrzejszej konferencji prasowej przed meczem z Finlandią" - napisał PZPN na swoim profilu w serwisie X.
Jednym zdaniem: prezes związku Cezary Kulesza i PZPN umyli ręce. W kadrze wybuchła bomba, a w związku uznali, iż nic się nie dzieje. I najlepiej będzie, jak sprawa rozegra się między Lewandowskim a Probierzem. Powtórzę jeszcze raz: kuriozalne rozwiązanie sprawy. Na miejscu selekcjonera trochę bym się wkurzył. Przed kluczowym meczem eliminacji mistrzostw świata oczekiwałbym do prezesa Cezarego Kulesza raczej słów wsparcia niż odwrócenia się plecami.
To dlatego już na początku tekstu napisałem, iż Lewandowski swoją decyzją de facto zwalnia Probierza. Trudno powiedzieć, czy mecz z Finlandią będzie dla trenera ostatnim na stanowisku, czy też PZPN pozwoli mu zostać w tej roli trochę dłużej. Dużo zależy od wyniku spotkania w Helsinkach. Na pewno jednak dni Probierza w kadrze są już policzone, a Kulesza swoim milczeniem zdaje się przyznawać, iż wybrał stronę konfliktu. Gdyby miało być inaczej, napisałby, choć parę słów wsparcia dla trenera, za którego zatrudnienie i utrzymanie na stanowisku sam odpowiada.
Między Lewandowski i Probierzem iskrzyło od dawna
Tymczasem prezes PZPN powinien już dawno wiedzieć, co się szykuje w kadrze. O zwiastunach nadchodzącej burzy pisałem już w marcu. Po meczu z Litwą Lewandowski nie szczędził słów krytyki wobec taktyki kadry, którą forsuje Probierz.
Niejako w odpowiedzi na te słowa trener nie wystawił kapitana kadry w pierwszym składzie na Maltę, tłumacząc to urazem, którego skutki miałby odczuwać zawodnik Barcelony. Na to Lewandowski odwinął się, twierdząc w pomeczowym wywiadzie, iż się świetnie czuje, czyli między wierszami zarzucił trenerowi kłamstwo.
Dalszy ciąg mieliśmy teraz. Lewandowski postanowił, iż czerwcowe zgrupowanie kadry sobie odpuści. Probierz niby bronił tej decyzji zmęczonego napastnika, ale na swój sposób postanowił go upokorzyć. Odebrał mu kapitańską opaskę i rolę pierwszego w kadrze powierzył Piotrowi Zielińskiemu. To postanowienie Lewandowski odebrał jak policzek i napisał w emocjonalnym oświadczeniu, iż on w ogóle z kadry rezygnuje, dopóki trenerem będzie Probierz.
Taka była ostatnia sekwencja tych wzajemnych upokorzeń i ciosów poniżej pasa. I wszystko odbyło się przy całkowitym braku reakcji Kuleszy, choć to prezes PZPN powinien już wcześniej zorientować, co się dzieje. On jednak był zapracowany eliminowaniem kolejnych kandydatów z wyborów na prezesa PZPN.
Kulesza nie ma wyboru. Musi stanąć za Lewandowskim
Teraz gdy mleko się rozlało, Kulesza już adekwatnie nie ma wyboru. Owszem, z punktu widzenia stabilności reprezentacji w środku eliminacji mistrzostw świata, prezes powinien stanąć po stronie trenera niezależnie od tego, czy gra kadry mu się podoba, czy nie. Wszyscy znamy to powiedzenie, iż żaden zawodnik nie powinien być większy od drużyny.
Żyjemy już jednak w nowych czasach. Zasady już nie mają znaczenia. To, iż bunt Lewandowskiego niszczy kadrę od środka, mało kogo obchodzi. Ważne czyje będzie na wierzchu i ile to będzie kosztować. Tu widać też ogromny rozdźwięk między dziennikarzami komentującymi sprawę, którzy w większości potępiają Lewandowskiego i kibicami, którzy w dużej części stają murem za byłym już kapitanem kadry.
Rachunek jest jednak prosty i Kulesza, jako skuteczny biznesmen na pewno już to sobie policzył. Brak Lewandowskiego na boisku to milionowe straty dla PZPN. Słusznością nie da się zapełnić trybun Stadionu Narodowego przy wysokich cenach biletów. Kibice przychodzą na mecze nie dla Probierza, ale dla Lewandowskiego.
Czyż już tego nie przerabialiśmy? Czy Lewandowski nie wbijał już przysłowiowego noża w plecy Franciszkowi Smudzie, Jerzemu Brzęczkowi, czy Czesławowi Michniewiczowi? Tylko Adam Nawałka i Paulo Sousa mu pasowali. Nic dziwnego. U pierwszego strzelił 37 goli w 40 meczach, a u drugiego 11 goli w 12 meczach.