"Legio, nie popełnij błędu sprzed roku" - apelowałem pod koniec grudnia, kiedy jak na dłoni widać było, iż drużyna Goncalo Feio potrzebuje wzmocnień, jeżeli chce walczyć o mistrzostwo Polski. A przecież to ono było nadrzędnym celem klubu na ten sezon.
REKLAMA
Zobacz wideo Kosecki o szatni Legii Warszawa: Jak nie miałeś wielkich jaj, to miękłeś
I chociaż Feio mówił, iż wielkich transferów zimą się nie spodziewa, to mimo wszystko nie wierzyłem, iż tegoroczne zimowe okienko transferowe może być gorsze od tego sprzed 12 miesięcy. A jednak. Legia nie tylko się nie wzmocniła przed rywalizacją na trzech frontach. Ona się w tym oknie skompromitowała.
Najświeższy przykład to niedoszły transfer Ole Saetera, czyli norweskiego napastnika, który miał w środę przechodzić testy medyczne przy Łazienkowskiej. Miał, ale mimo iż porozumiał się z Legią, zmienił zdanie i zdecydował się zostać w Rosenborgu Trondheim. Z jednej strony trudno obwiniać warszawiaków o niepoważne podejście zawodnika. Z drugiej jednak można to było przewidzieć.
Wstyd na całą Europę. Legia nie sprawdziła piłkarza
Według medialnych doniesień tylko tej zimy Saeter miał odrzucić siedem-osiem propozycji transferowych. Na część z nich Norweg początkowo miał się godzić, by później - tak jak w przypadku Legii - się rozmyślić. Na jakiej podstawie poszukująca na gwałt napastnika Legia wierzyła, iż w tym przypadku będzie inaczej?
Inną kwestią dotyczącą Saetera było jego zdrowie. O ile do liczby zdobywanych przez niego bramek trudno się przyczepić, o tyle liczba rozegranych minut budziła wątpliwości. W ciągu ostatnich dwóch sezonów Saeter z powodu kontuzji opuścił aż 26 spotkań, a rozegrał 37. Bardziej niż na poważne wzmocnienie Norweg wyglądał na transfer z kategorii "jakoś to będzie". Bo po przejściach z ostatnimi transferowymi wtopami Legii trudno wierzyć w to, iż w klubie wiedzieli o wszystkich mankamentach Saetera.
A przecież brak skutecznego napastnika to dziś największy problem Feio. Po tym jak Legia wypożyczyła Jeana-Pierre'a Nsame i Migouela Alfarelę, czyli dwa letnie niewypały transferowe, Feio ma w kadrze tylko nierównego Marca Guala i mającego za sobą najlepsze lata Tomasa Pekharta. Jakkolwiek łaskawie na tych zawodników nie spojrzeć, to nie są to strzelby gwarantujące odpowiednią jakość.
Transferowa kompromitacja Legii
Legii dziś pali się grunt pod nogami, bo tylko do czwartku może zgłaszać nowych zawodników do Ligi Konferencji. A przecież na pozyskanie napastnika klub miał co najmniej półtora miesiąca. Benjamin Kallman okazał się za drogi, rywalizację o Ioanissa Pittasa wygrało CSKA Sofia, a informacje o Lasse Nordasie czy Robercie Bożeniku od początku wyglądały na historyjki, które miały bardziej uspokoić kibiców niż zaspokoić potrzeby drużyny. Tak samo jak medialne doniesienia, iż klub prowadzi zaawansowane negocjacje z co najmniej kilkoma piłkarzami, ale nie podawał nazwisk, by nie utrudniać sobie zadania.
Opowieści o regularnej i skutecznej pracy pionu sportowego Legii kolejny raz można włożyć między bajki. Warszawiacy pokpili temat pozyskania napastnika, nie przygotowując się do niego odpowiednio wcześnie. Dlatego teraz Legia grzebie w transferowym śmietniku, szukając kogoś na łapu-capu, bez ładu i składu. Klub umieścił choćby ogłoszenie na specjalnej platformie Transfer Room, licząc, iż potencjalne wzmocnienie zgłosi się samo, do czego oczywiście nie doszło.
Nie sposób uwierzyć w to, iż w ciągu niespełna dwóch dni Legia pozyska wartościowego napastnika, skoro nie udało się jej to w kilka tygodni. A może i lat, bo przecież skuteczny strzelec nie trafił do Legii w kilku ostatnich okienkach transferowych. Bez niego nie sposób myśleć o realizacji nadrzędnego celu, co pokazał już niedzielny mecz z Koroną Kielce (1:1).
Z drugiej strony kompromitacji Legii w tym okienku transferowym można było się spodziewać. O ile zwolnienie Jacka Zielińskiego z funkcji dyrektora sportowego w perspektywie czasu może się okazać najlepszą decyzją klubu tej zimy, o tyle chaos, jaki po niej nastąpił, jest trudny do zrozumienia. Legia słusznie nie przedłużyła umowy z dyrektorem sportowym, ale nie miała konkretnego pomysłu na to, co dalej.
Zielińskiego przesunięto na sztucznie stworzone stanowisko doradcy zarządu, a do komitetu transferowego włączono odpowiadającego za organizację klubu i marketing Marcina Herrę. W komitecie znajdował się też niemający pojęcia o ocenie zawodników właściciel i prezes Dariusz Mioduski, odpowiadający za finanse Jarosław Jurczak oraz Feio i Radosław Mozyrko, który w ostatnich latach budował kadrę z Zielińskim. W ekipie, w której pojęcie o odpowiedniej jakości piłkarzy zdaje się mieć tylko posiadający inne zadania trener, trudno o sukcesy na rynku.
Dlatego zimą do Legii trafił jedynie Wahan Biczachczjan. Ormianin wyrobił sobie w Pogoni Szczecin określoną markę, ale zbawcą Legii nie będzie. Wystarczy spojrzeć na jego liczby: 54 proc. rozegranych minut w poprzednim klubie, gol lub asysta co 196 minut. To nie jest materiał na gwiazdę, ale co najwyżej na wartościowe uzupełnienie składu.
A jednym graczem Legia sukcesów sobie nie zapewni. choćby jeżeli do końca okienka warszawiacy dokonają transferów, to będzie to musztarda po obiedzie. Dziś Legii uciekł już nie tylko czas na wkomponowanie zawodnika do drużyny, ale i pierwsze ligowe punkty. W mistrzostwo Polski wierzy już tylko garstka kibiców, którzy są coraz bardziej zirytowani i zniecierpliwieni i kolejnego roku bez sukcesu mogą nie wybaczyć.