Legia Warszawa najgorsza od 52 lat! Wielki wstyd

1 godzina temu
Legia Warszawa znów nie wygrała. W poniedziałek drużyna Inakiego Astiza zremisowała na wyjeździe 1:1 z Motorem Lublin i spadła już na 14. miejsce w tabeli ekstraklasy. Osiem meczów bez wygranej to najgorszy wynik Legii od ponad 52 lat. A niechlubny rekord klubu zbliża się wielkimi krokami.
Tym razem nie było ani przekleństw, ani wyzwisk. Mimo iż Legia Warszawa nie wygrała już ósmego meczu z rzędu we wszystkich rozgrywkach, to kibice ze stolicy, którzy przyjechali do Lublina na mecz z Motorem, byli wyrozumiali dla drużyny Inakiego Astiza.

REKLAMA







Zobacz wideo Marek Papszun uratuje Legię? Żelazny: To gaszenie ognia ogniem. Zostaną zgliszcza



"Walczyć, trenować, Warszawa musi panować" - zaśpiewali kibice Legii w kierunku piłkarzy, którzy z opuszczonymi głowami podeszli pod sektor gości. Mimo iż tym razem drużyna Astiza uniknęła porażki, to reakcji piłkarzy trudno się dziwić. W końcu Legia jest dopiero na 14. miejscu w tabeli i nad strefą spadkową ma już tylko dwa punkty przewagi. A niechlubny rekord meczów bez zwycięstwa zbliża się wielkimi krokami.
Legia coraz bliżej niechlubnego rekordu
Mecz w Lublinie był już ósmym z rzędu we wszystkich rozgrywkach, którego Legii nie udało się wygrać. Chociaż nie jest to jeszcze rekord w historii klubu, to ta statystyka i tak jest dla warszawiaków powodem do wielkiego wstydu. Ostatni raz tak złą serię Legia miała bowiem ponad 52 lata temu!
Dokładnie miało to miejsce w trakcie sezonu 1972/73. Wtedy od listopada 1972 r. do kwietnia 1973 r. Legia nie wygrała kolejno z AC Milan (1:2), ŁKS Łódź (1:1), Górnikiem Zabrze (1:4), Lechem Poznań (0:0), ROW Rybnik (0:0), Stalą Mielec (0:3), Wisłą Kraków (1:2) i Lublinianką Lublin (0:0). Upragnione zwycięstwo Legia odniosła po 168 dniach przerwy, ogrywając w lidze Zagłębie Sosnowiec (3:1).
Teraz na wygraną drużyna Astiza czeka "tylko" 39 dni. Przypomnijmy, iż legioniści ostatni raz wygrali 23 października, kiedy w Lidze Konferencji ograli w Krakowie Szachtar Donieck (2:1). Od tamtej pory warszawiacy nie tylko nie wygrali w Europie i ekstraklasie, ale też odpadli z Pucharu Polski, przegrywając z Pogonią Szczecin.



Presja na Legii jest coraz większa. Nie tylko dlatego, iż drużyna jest o krok od strefy spadkowej, a cierpliwość kibiców dawno się skończyła. Legia niebezpiecznie zbliżyła się do negatywnego rekordu, jakim jest seria 10 meczów bez zwycięstwa. Ta miała miejsce w 1966 r. I naprawdę nie można wykluczyć, iż jeszcze w tym roku warszawiacy co najmniej ją wyrównają. Kolejna szansa na zwycięstwo już w sobotę, kiedy drużyna Astiza zagra na wyjeździe z Piastem Gliwice w ekstraklasie.
Dobry debiut Arreiola
Największym zaskoczeniem w podstawowym składzie Legii na mecz z Motorem była obecność debiutanta - Henrique Arreiola. 20-letni Portugalczyk, który trafił do klubu w sierpniu ze Sportingu CP, do tej pory przede wszystkim leczył kontuzję uda. Tej środkowy pomocnik doznał w połowie września i choć na początkowo jego przerwę szacowano na maksymalnie dwa miesiące, to ta potrwała nieco dłużej.
Mimo iż sztab szkoleniowy Legii był bardzo zadowolony z występu Arreiola w niedawnym sparingu ze Zniczem Pruszków (4:0), to Portugalczyk nie podniósł się z ławki rezerwowych w ostatnim meczu ligowym z Lechią Gdańsk (2:2). Tym bardziej dziwiła decyzja Astiza o tym, by w Lublinie postawić na 20-latka od pierwszej minuty. Ale tymczasowy szkoleniowiec Legii nie mógł tej decyzji żałować.
Arreiol był zdecydowanie najlepszym zawodnikiem stołecznej drużyny w tym meczu. Już w 17. minucie Portugalczyk popisał się mocnym strzałem z dystansu, ale piłkę dobrze odbił Ivan Brkić. Chwilę później Arreiol miał dobry odbiór na połowie Motoru, jednak jego akcję fatalnie popsuł Mileta Rajović. To, co najważniejsze wydarzyło się w 25. minucie, kiedy po dośrodkowaniu 20-latka z rzutu rożnego i zagraniu Rajovicia bramkę na 1:1 zdobył Rafał Augustyniak.



W porównaniu do poprzednich meczów Legii Arreiol wniósł dużo ożywienia do gry drużyny Astiza. Portugalczyk był bardzo przydatny i w odbiorze, i rozegraniu piłki. Portugalczyk potrafił przeprowadzić efektowną akcję z piłką przy nodze, ale nie unikał też biegania bez niej. To, co zwracało uwagę w grze Arreiola, to wieczne szukanie gry. Portugalczyk pokazywał się kolegom do podań i bez przerwy rozglądał się po boisku, by jak najlepiej orientować się w aktualnej sytuacji na nim. W drugiej połowie Arreiol czasami choćby bezradnie rozkładał ręce. Wszystko przez to, iż niemal każda ofensywna akcja Legii przechodziła przez niego, a 20-latek często miał mocno ograniczone możliwości podania z powodu zbyt małego ruchu kolegów z zespołu.






Występ Arreiola był miłą odmianą w porównaniu do poprzednich meczów i niektórych zachowań innych środkowych pomocników Legii. Gra 20-latka była zdecydowanie największym powodem do optymizmu dla Astiza. A tych wielu przecież nie ma.
Co się dzieje z Piątkowskim?
O ile w poniedziałek w Legii można było chwalić Arreiola, o tyle na naganę zasłużył Kamil Piątkowski. Oczywiście nie było tak, iż 25-latek był jedynym winowajcą kolejnego potknięcia drużyny Astiza, ale w jego przypadku regres i spadek formy są aż nadto widoczne.
Ośmiokrotny reprezentant Polski, który trafił do Legii latem, miał być wielkim wzmocnieniem jej obrony. Gdzieniegdzie spekulowano nawet, iż Piątkowski przyjechał do Warszawy tylko na chwilę, a transfer miał być korzyścią dla obu stron. Legia miała zyskać bardzo dobrego obrońcę, a zawodnik miał odbudować formę, wrócić do kadry i być może już latem ponownie wyjechać na Zachód.



Obecnej sytuacji nie spodziewał się jednak nikt. Mimo iż w pierwszych występach Piątkowski rzeczywiście wyglądał jak poważne wzmocnienie Legii, o tyle od kilku tygodni bardziej przeszkadza, niż pomaga. Piłkarz, który miał imponować umiejętnościami i spokojem, popełnia sporo błędów, a w interwencjach jest bardzo nerwowy.
Piątkowski, który uchodzi za środkowego obrońcę dobrze grającego piłką, niemal w każdym meczu regularnie wybija ją w trybuny i irytuje niedokładnością. I co najważniejsze: popełnia duże błędy. Tak jak w poniedziałek, kiedy Piątkowski już na początku spotkania zakręcił się wokół własnej osi w swoim polu karnym, czym stworzył zagrożenie pod bramką Kacpra Tobiasza. Zagrożenie, które skończyło się rzutem karnym i golem dla Motoru. W tej sytuacji można też zganić i Steve'a Kapuadiego i faulującego Tobiasza, ale to od niepewnego, złego zachowania Piątkowskiego zaczął się koszmar Legii.
Bezradność Astiza
Wciąż nie wiadomo, do kiedy Astiz będzie trenerem Legii. Hiszpan, który pierwotnie miał poprowadzić zespół w jednym-dwóch spotkaniach, w poniedziałek usiadł na ławce już po raz szósty. I kolejny raz nie wygrał.
Astiz, który w codziennej pracy musi sobie radzić z najmniejszym sztabem w ekstraklasie, ma zadanie wybitnie trudne. W końcu sam nigdy nie prowadził żadnej drużyny, a teraz postawiono przed nim misję wyciągnięcia z potężnego dołka Legii, która miała w tym sezonie zdobyć mistrzostwo Polski.



Ta misja wyraźnie przerasta Hiszpana. Widać to nie tylko po wynikach prowadzonej przez niego drużyny, ale też jego wypowiedziach i zachowaniach. Na konferencji prasowej po spotkaniu z Bruk-Betem Termalicą Nieciecza (1:2) od Astiza biła bezradność. Momentami można było wręcz odnieść wrażenie, iż Hiszpan po prostu nie chce trenować Legii, zdając sobie sprawę z wyzwania, jakie go czeka.
Ale mimo to Legia wciąż nie może się porozumieć z Rakowem Częstochowa w sprawie Marka Papszuna i tkwi w relacji z Astizem. A widać, iż to nie ma najmniejszego sensu. Legia nie może wygrać meczu i trudno wywróżyć, kiedy w końcu jej się to uda. W poniedziałek od Astiza również biła bezradność. Kiedy trener Motoru - Mateusz Stolarski - szalał przy linii bocznej i kierował swoją drużyną, Astiz większość spotkania przestał z rękami w kieszeniach.
I do Hiszpana można byłoby mieć pretensje, gdyby nie fakt, iż na pewne sprawy po prostu nie ma wpływu. Na przykład jak na to, iż Rajović w ostatniej akcji meczu nie trafił z bliska do niemal pustej bramki. Bezradności Astiza czasem trudno się dziwić.
Idź do oryginalnego materiału