Przed polskimi skoczkami czwarty weekend zawodów Pucharu Świata w tym sezonie. Do Titisee-Neustadt pojadą Paweł Wąsek, Aleksander Zniszczoł, Dawid Kubacki, Jakub Wolny i Kamil Stoch. Pierwsza czwórka została wybrana wcześniej, ale losy Stocha ważyły się do samego końca weekendu w Wiśle. Ostatecznie okazał się on lepszy od Żyły, którego wysłano na Puchar Kontynentalny do Ruki.
REKLAMA
Zobacz wideo Przykra prawda o polskich skoczkach. "Kibice na pewno to widzieli"
Dyrektora skoków i kombinacji norweskiej w PZN Alexandra Stoeckla pytamy, czy mogło być inaczej i jakie ma podejście do wysyłania na PK takiego skoczka, jak Kamil Stoch. Z Austriakiem rozmawiamy także o ogólnym obrazie polskich skoków po zawodach PŚ w Wiśle i szansie, która pojawi się przed zawodnikami trenera Thomasa Thurnbichlera już na start weekendu w Titisee-Neustadt.
Jakub Balcerski: Decyzja o składzie na zawody PŚ w Titisee-Neustadt była bardzo trudna do podjęcia?
Alexander Stoeckl: Nie, była dość łatwa do wyczytania z wyników. Oczywiście dość blisko siebie byli Piotr Żyła i Kamil Stoch. Ale na koniec to Kamil był przed Piotrem w obu konkursach, więc też było dość jasne, kogo wybrać. Resztę wybraliśmy wcześniej na podstawie poprzednich wyników.
Rozważaliście, czy gdyby Kamil nie pojechał do Niemiec, to miałby wystąpić w Pucharze Kontynentalnym w Ruce?
- Generalnie, jeżeli zawodnicy nie skaczą w Pucharze Świata, to i tak chcemy ich zobaczyć w zawodach i wysyłamy na "Kontynental". Tam jest szansa walki o dodatkowe miejsce startowe w PŚ, a wyniki mogą wpływać na decyzje dotyczące kolejnych startów.
Jednak Kamil ma ogrom doświadczenia i sukcesów, a przy tym sam mówił rok temu w Kanale Sportowym, iż gdyby miał się wycofać z zawodów, to wolałby spokojny trening, niż wyjazd na "drugą ligę". I tak w tego typu okolicznościach chcielibyście go tam wysłać?
- Cóż, na razie nie musi, bo jego wyniki pozwoliły mu utrzymać się w składzie na Puchar Świata. Ale w innym wypadku traktowalibyśmy go jak każdego innego zawodnika.
Czyli próbowalibyście go przekonać?
- Tak.
Dla Piotra Żyły to dobry sposób powrotu do odpowiedniej formy? W jego pierwszych zawodach po skoku w sprzyjających warunkach był siódmy w kwalifikacjach, potem zapunktował w niedzielnym konkursie. To niezły początek, ale pewnie nie ma co niczego przyspieszać?
- Zgadza się, nie sądzę, iż musi być na każdych zawodach Pucharu Świata, odkąd wrócił. Dobrze widzieć go z powrotem i fajnie, iż był w stanie zdobyć punkty. Oczywiście, chcielibyśmy go zobaczyć na jeszcze wyższym poziomie. Brakuje mu jeszcze skoków, więc dobrze, iż będzie mógł się sprawdzić w Pucharze Kontynentalnym i trochę potrenować. Myślę, iż wyjdzie mu to na dobre.
Jak ocenia pan wyniki całej kadry w Wiśle?
- Mogło być lepiej, ale widzimy pozytywy w rozwoju, który zawodnicy pokazali przez weekend w Polsce. Potwierdzili, iż są w stanie prezentować się na wysokim poziomie. Żeby dotrzeć do czołówki, trzeba być jednak niemalże perfekcyjnym. W tym momencie jest tam bardzo ciasno. W tych zawodnikach widać ogrom jakości, zwłaszcza w Austriakach. Ciężko im zagrozić, ale pracujemy nad tym. Po Wiśle widzimy, iż się do nich zbliżamy i to nie tylko w przypadku jednego zawodnika.
Adam Małysz po niedzielnym konkursie mówił dużo o zmianach w technice w nowoczesnych skokach, które mogą być trudne do zaadaptowania przez doświadczonych zawodników. W Polsce często odbijali się, mocno pchając w próg, a kierując się w górę. Teraz większość zawodników skacze agresywniej, do przodu. To coś, z czym można sobie poradzić w trakcie sezonu? Nie brzmi jak małe zmiany możliwe do szybkiego wprowadzenia.
- Wydaje mi się, iż nie ma tak wielkiej zmiany w kontekście tego, co dzieje się na progu. Może trzeba nieco bardziej rotować, ale przez cały czas pionowy ciąg, który tworzymy odbiciem, jest bardzo ważny. Ci, którzy w tym momencie skaczą najlepiej, zyskują na tym sporo, ale największe różnice widzę gdzie indziej. Chodzi o to, jak gwałtownie zawodnicy są w stanie przejść do odpowiedniej pozycji w locie. To zmieniło się niesamowicie. U czołowych skoczków to zajmuje pięć metrów, a może choćby mniej. Od razu panują nad nartami, a to dużo im daje. Nad tym też pracujemy i widzimy u naszych zawodników progres w tym elemencie.
Jak wyglądają Paweł Wąsek i Aleksander Zniszczoł w roli liderów kadry? Ona dodała im pewności siebie?
- Rosną, mając na sobie więcej odpowiedzialności. Podoba mi się ich rozwój, który pokazują razem z coraz lepszymi wynikami.
Pierwszy konkurs w Titisee-Neustadt to zawody duetów. Siłą rzeczy to w nich Polacy będą mieli największe szanse, bo nie wszystkie zespoły - choćby te lepsze od nas w Pucharze Narodów - mają lepszych dwóch skoczków. Austriacy i Niemcy są trochę poza tą dyskusją, ale walka o trzecie miejsce powinna być interesująca. To szansa dla naszych skoczków?
- Absolutnie. Ciekawie będzie spojrzeć na to, jak kadry spiszą się w tym formacie i kogo wybiorą poszczególne zespoły. Podium? Walka o nie jest możliwa. I bardzo pomogłaby w zyskaniu odpowiedniej pewności siebie.
Nad czym pan pracował w ostatnich dniach? W Wiśle trochę było pana widać wokół skoczni, ale odniosłem wrażenie, jakby więcej wspierał pan kadrę niż działał za kulisami, w tle.
- Tak, podążałem za zespołem i starałem się mu pomóc, jak mogłem. Pewnie, rozmawiałem z paroma osobami, ale skupiłem się głównie na sztabie i zawodnikach. A w biurze? Przyjechałem dzień wcześniej i byłem w Krakowie w środę oraz czwartek rano. Rozmawialiśmy z sekretarzem generalnym i dyrektorem narciarstwa alpejskiego o długofalowej wizji. Celem jest ciągle zbudowanie kolejnej generacji skoczków. Żebyśmy byli pewni, iż mamy strategię dotyczącą przyszłości zawodników i ich rozwoju aż do rywalizacji na najwyższym poziomie.