Lech Poznań postraszył potęgę z Marsylii. Marek Rzepka wspomina: nie dałem pograć Waddle'owi!

nabialoczerwonym.com 1 dzień temu
PIŁKA NOŻNA. 25 października minie dokładnie 35 lat od pierwszego meczu Lecha Poznań z Olympique Marsylia w Pucharze Europy (odpowiednik dzisiejszej Ligi Mistrzów). "Kolejorz" w pierwszym spotkaniu u siebie sprawił sensację pokonując rodzącą się potęgę 3:2. Wspominam tamte boje z Markiem Rzepką, ówczesnym kapitanem poznańskiej "Lokomotywy".
Marek Rzepka (z lewej) z Waldemarem Krygerem, jednym z kolegów z poznańskiego Lecha. Zdjęcia archiwum prywatne.

Na początku sezonu 1990-91, w pierwszej rundzie Pucharu Europy Mistrzów Krajowych Lech Poznań wyeliminował grecki Panathinaikos Ateny. W kolejnym etapie rozgrywek wylosował francuski Olympique Marsylia, z trenerem Franzem Beckenbauerem na ławce i plejadą różnych gwiazd w kadrze, choćby legendami francuskiej piłki Jeanem Tiganą, Jeanem Pierrem Papinem, Erikiem Cantoną, Anglikiem Chrisem Waddlem, reprezentantem Jugosławii Draganem Stojkoviciem i wieloma innymi.

Rzepka wspomina Olympique Marsylia

O konfrontacjach z nimi opowiada 61-letni dziś Marek Rzepka, były obrońca Lecha, wtedy kapitan drużyny. To wychowanek Petrochemii Płock, później piłkarz Zawiszy Bydgoszcz. Do Poznania trafił w 1986 roku, w klubie z ulicy Bułgarskiej grał przez dziewięć lat. Pod koniec kariery występował jeszcze w Sokole Tychy, Unii Swarzędz oraz GKS Bełchatów.
W latach 1991-93 zaliczył 15 meczów w pierwszej reprezentacji Polski, strzelił jednego gola (w spotkaniu z Kuwejtem, wygranym 2:0). Dziś jest prywatnym przedsiębiorcą, ale z futbolem nie traci kontaktu. Odwiedza stadion Lecha i kibicuje obecnej ekipie "Kolejorza".
Piotr Stańczak: 35 lat temu Lech Poznań mierzył się z Olympique Marsylia na początku swojej rywalizacji w Pucharze Europy. Zanim jednak doszło do tej konfrontacji, w pierwszej rundzie wyeliminowaliście Panathinaikos Ateny. Jak pan wspomina rywalizację z popularnymi "Koniczynkami"?
Marek Rzepka: - Stanowiliśmy jedną z lepszych ekip w historii Lecha. Akurat w tamtym okresie nasz zespół przejął trener Andrzej Strugarek, choć de facto rządził w nim starszy i dużo bardziej doświadczony Jerzy Kopa. Znaliśmy obu, wiedzieliśmy jaka jest hierarchia w drużynie i wśród szkoleniowców. Panathinaikos i potem Marsylia to były konkretne ekipy, liczące się w europejskich pucharach. Pierwszy mecz z mistrzem Grecji w świetnym stylu wygraliśmy u siebie 3:0, ale rywale byli pewni, iż w rewanżu, przed swoją liczną, żywiołową publicznością, spokojnie odrobią straty. Na szczęście nie pozwoliliśmy im na to, zwyciężyliśmy na gorącym terenie 2:1 i to my cieszyliśmy się z awansu. Trzeba podkreślić, iż Panathinaikos też zaczynał wtedy budować swoją potęgę. Dziś, po latach, ten zespół może wydawać się niedoceniany, ale wtedy był naprawdę groźny, właściciele pompowali w ten klub duże pieniądze.
Jak zatem przyjęliście wynik losowania drugiej rundy? Trafiliście na faworyzowany Olympique Marsylia, z plejadą nie tylko francuskich gwiazd w kadrze.
- Przyjęliśmy to raczej na luzie, bez presji, kilka osób na nas liczyło w konfrontacji z jedną z najlepszych wówczas drużyn w Europie, pokroju AC Milanu, FC Barcelony czy Realu Madryt. Niewielu spodziewało się, iż możemy powalczyć z nimi, jak równy z równym. Bernard Tapie, prezydent Olympique, budował nową, piłkarską potęgę i największe sukcesy były dopiero przed nią.
Pierwszy mecz w Poznaniu przeszedł do historii. Zaskoczyliście faworyta, pokonując go 3:2, mimo, iż początek nie był udany, po ośmiu minutach gry przegrywaliście 0:1...
- Nie będą to żadne słowa przesady, jeżeli powiem, iż wielu z nas rozegrało wówczas mecz życia, a na pewno był to chyba najlepszy pojedynek Lecha rozegrał w europejskich pucharach.
Wtedy wszyscy komentatorzy podkreślali, iż wygraliśmy zasłużenie, prezentowaliśmy naprawdę super futbol. Mimo, iż gwałtownie dostaliśmy gola i pewnie przyszło jakieś chwile zwątpienie, to jednak pozbieraliśmy się i potem było już tylko lepiej.
Do Poznania przyjechały wielkie gwiazdy, na czele z trenerem Franzem Beckenbauerem, który trzy miesiące wcześniej wywalczył tytuł mistrza świata z Republiką Federalną Niemiec. Nie czuliście, iż podchodzą do was lekceważąco?
- Raczej tego nie odczuwaliśmy, tym bardziej, iż rozegraliśmy mecz życia! Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, przeciwko komu gramy. Praktycznie każdy zawodnik Marsylii był wart więcej niż cała nasza drużyna. Jak już wspomniałem, potęga, którą budował Tapie. Wtedy, przy Bułgarskiej, musieli jednak uznać naszą wyższość. Nie wiem, czy nas zlekceważyli, raczej zagrali na tyle, na ile im pozwoliliśmy. Być może żałowaliśmy tylko, iż prowadząc 3:1 straciliśmy jeszcze drugą bramkę i w ten sposób mieliśmy mniejszą zaliczkę przed rewanżem na Stade Velodrome w Marsylii.
Czy któregoś rywala zapamiętał pan szczególnie?
- Ciekawostką jest, iż ja, będąc w ogóle będąc kapitanem drużyny, dowiedziałem się na przedmeczowej odprawie, iż będę grał na lewej pomocy. Byłem trochę zdziwiony, kiedy trener zaczął wymieniać bramkarza, obrońców z pierwszego składu, potem kolejnych pomocników, a ja wciąż nie słyszałem swojego nazwiska (śmiech). Co się okazało?
Wystawiono mnie na lewym skrzydle, w pierwszej połowie stoczyłem wiele pojedynków z Chrisem Waddlem, filarem reprezentacji Anglii i jednym z czołowych graczy Olympique.
Wydaje mi się, iż dobrze wywiązałem się z tego zadania. Spodziewałem się, iż kiedy pozwolę mu przyjąć piłkę, rozpędzić się, to wtedy mocno mną zakręci i już go nie zatrzymam, nie będzie co ze mnie zbierać (śmiech). Starałem się więc odcinać go od podań, przejmować piłkę. Beckenbauer chyba to zauważył i później, w drugiej połowie zmienił mu pozycję na boisku, przesuwając go do środka pola.
To nie była pierwsza angielska gwiazda z jaką przyszło panu walczyć. Dwa lata wcześniej, w Pucharze Zdobywców Pucharów, kiedy Lech rywalizował z FC Barceloną, zmagał pan się ze słynnym Garym Linekerem. Może pan jakoś porównać tych dwóch brytyjskich asów?
- Lineker i Waddle to były wielkie sławy, ale mieli inne style gry. Pierwszy z wymienionych to był typowy egzekutor, świetnie odnajdywał się w polu karnym rywali. Waddle był bardziej dynamiczny, taki typ a'la Ronaldinho. Pamiętam, iż tydzień przed naszym meczem z Olympique, mocno dał się we znaki naszym reprezentantom w meczu Anglia - Polska na Wembley (przegraliśmy tam 0:2 w eliminacjach do Mistrzostw Europy - przyp. autora). Najgorzej wspomina go chyba Zbigniew Kaczmarek, który grał wtedy na boku naszej obrony i najczęściej zmagał się z Waddlem.
W Poznaniu odnieśliście sukces. Jechaliście do Marsylii z pewną nadzieją, ale rewanż zakończył się źle - porażką 1:6. Jak pan, teraz z perspektywy lat, oceni, była szansa powalczyć o awans, czy jednak rywal okazał się zdecydowanie poza zasięgiem? Co było powodem tak wysokiej porażki w rewanżu?
- Nie chcę, żeby to zabrzmiało jak wytłumaczenie porażki, ale nasza drużyna zmagała się z dziwnym zatruciem. Taka jest prawda, nie wymyślam tu żadnej historii. Ja przed meczem spałem trzy razy, a normalnie to jest niemożliwe, bo przecież w takich sytuacjach działa adrenalina, naprawdę trudno jest ot tak zasnąć.
Podejrzewam, iż w soku wyciskanym z pomarańczy, znajdował się jakiś środek, coś tam dosypano. Dziś już tego nie udowodnimy, ale działo się z nami coś niedobrego.
Byłem osłabiony, nie wiedziałem, co się ze mną dzieje... Tak samo czuła się większość chłopaków miała, na przykład Mirek Trzeciak musiał zejść z boiska już w 20 minucie, a w przerwie meczu w szatni praktycznie już spał! Pół roku później byłem we Francji w studiu radiowym, na zaproszenie kolegi, rozmawialiśmy o tamtym meczu. Dowiedziałem się, iż mogliśmy dostać jakiś środek, który wypłukuje potas z organizmu. Po przyjeździe do kraju kilku chłopaków udało się na badania i faktycznie potwierdziło się, iż mieli ubytek tego potasu. Cóż, Tapie nie mógł sobie pozwolić na porażkę z nami, bo straciłby miliony, więc po prostu decydował się na różne kombinacje... W tym radiowym studiu dowiedziałem się wtedy, iż żadni rywale nie jeździli na mecze do Marsylii bez swojego kucharza i własnego jedzenia. Wiem, iż po latach niektórzy uważają, iż to tylko takie nasze tłumaczenie po wysokiej porażce, ale ja wiem, jak było naprawdę.
Marek Rzepka (w środku) z Ryszardem Wiśniewskim (z lewej) oraz Mirosławem Okońskim na meczu Lecha Poznań.
Ponad pół roku później Olympique walczył w finale Pucharu Europy z Crveną Zwezdą Belgrad, przegrał w rzutach karnych. Oba zespoły stworzyły niesamowite widowisko. Co czuli wtedy lechici, wiedząc, iż byli w stanie pokonać francuskiego tuza?
- Po zwycięstwie w Poznaniu wśród kibiców zapanowała euforia, my zdaliśmy sobie sprawę z tego, jak wysoko postawiliśmy poprzeczkę rywalowi i sobie. Jedziesz na taki rewanż i zastanawiasz się, co będzie dalej? Nie wiem, czy bylibyśmy w stanie ich ograć w dwumeczu i awansować dalej, bo okazali się jednak lepszą drużyną lepszą, nie oszukujmy się. My te różne braki nadrabialiśmy ambicją, w Poznaniu zagraliśmy mecz życia. Na pewno jednak mecz w rewanżu wyglądałby inaczej, gdybyśmy czuli się normalnie, jeżeli nie byłoby żadnego zatrucia. Proszę sobie wyobrazić, iż strzeliliśmy bramkę na 3:1, wystarczyło zdobyć jeszcze jedną i doprowadzić do dogrywki. Ja tymczasem myślałem tylko, żeby to spotkanie zakończyło się jak najszybciej, taki byłem wycieńczony. Kompletna klapa.

W przeciągu dwóch lat, w 1988 i 1990 roku Lech mierzył się z dwoma piłkarskimi potęgami - najpierw z Barceloną, później z Marsylią, Która z tych ekip, pańskim zdaniem, była lepsza?
- Z Barceloną dwa razy zremisowaliśmy 1:1, w Poznaniu decydowały rzuty karne, przegraliśmy, choć zabrakło może tego jednego celnego trafienia z "jedenastki". Trener Johan Cryuff już schodził zrezygnowany do szatni... Kto wie, jak wypadłaby ta konfrontacja z Marsylią, jeżeli w rewanżu bylibyśmy w normalnej dyspozycji? jeżeli natomiast porównalibyśmy obie ekipy - wyżej niż Barcelonę postawiłbym Olympique. To była taka mieszanka piłkarzy o różnych stylach gry, można powiedzieć, iż podobna do tej z Paris Saint-Germain sprzed kilku lat.
Niespełna rok po meczach z Marsylią ponownie miał pan okazję zagrać przeciwko niektórym gwiazdom Olympique, choć tym razem w towarzyskim meczu Polska - Francja.
- Tak, to był mój debiut w reprezentacji, ale można napisać o nim tyle, iż go zaliczyłem. Wynik, podobnie jak Lecha w Marsylii, też był hokejowy. Przegraliśmy 1:5...
Niestety, lata swojej gry w kadrze oceniam sceptycznie. Tak naprawdę nie zaprezentowałem się na miarę swoich możliwości. Nigdy nie byłem podstawowym zawodnikiem.
W klubie grałem odważnie, do przodu, w tej kadrze pilnowałem się tylko, żeby czegoś nie zepsuć, nie zrobić straty. Po latach mogę powiedzieć, iż jako reprezentant kraju na boisku byłem zbyt bojaźliwy.
Ostatni mecz w reprezentacyjnej karierze także rozegrał pan przeciwko gwiazdom, tyle, iż z Brazylii. W marcu 1993 roku Polska zremisowała towarzysko z Canarinhos 2:2 na ich terenie.
- Tak, remis na terenie przyszłych mistrzów świata to było coś, co można dobrze wspominać. Dla mnie to był jednak koniec występów w reprezentacji. Było sporo do poprawienia, wiele do życzenia, jak już wspomniałem - za dużo gry "na alibi". Uzbierałem 15 meczów w kadrze, pewnie mogło być ich więcej, ale po latach przyznam, iż prezentowałem się zbyt bojaźliwie.
Spotyka pan się z dawnymi kolegami z Lecha czy reprezentacji?
- Mieszkam w Swarzędzu, chodzę na mecze Lecha, jestem jego wiernym kibicem, podobnie jak moja żona! Spotykam się z niektórymi dawnymi kolegami, jeszcze do niedawna grałem w meczach oldbojów "Kolejorza". Oczywiście nie z każdym, bo jednak wielu "rozjechało się gdzieś po świecie", każdy ma swoje życie i sprawy. W miarę możliwości spotykamy się jednak, jest okazja powspominać stare, dobre czasy.
Dziękuję za rozmowę.
Poniżej skrót meczu Lech Poznań - Olympique Marsylia (3:2) w 1990 roku.

Protokoły meczowe - 25 października 1990 roku, Poznań

2. runda Puchary Europy w okresie 1990-91
LECH POZNAŃ - Olympique Marsylia 3:2 (2:1)
Bramki: 0:1 Laurent Fournier 8 minuta, 1:1 Damian Łukasik 30, 2:1 Bogusław Pachelski 41, 3:1 Andrzej Juskowiak 58, 3:2 Chris Waddle 63.
LECH: Kazimierz Sidorczuk - Czesław Jakołcewicz, Damian Łukasik, Michał Gębura - Dariusz Kofnyt, Dariusz Skrzypczak, Kazimierz Moskal, Marek Rzepka - Mirosław Trzeciak, Andrzej Juskowiak, Bogusław Pachelski. Trener Andrzej Strugarek.
Olympique: Pascal Olmeta - Bruno Germain, Carlos Mozer, Bernard Casoni - Eric Mura, Laurent Fournier, Jean Tigana, Eric Di Meco - Chris Waddle, Jean Pierre Papin, Eric Cantona. Trener Franz Beckenbauer.
Żółte kartki: Trzeciak - Di Meco, Mura, Fournier. Sędzia główny: Thorbjorn Aass (Norwegia). Widzów: 23 tysiące.

7 listopada 1990, Marsylia

2. runda Puchary Europy w okresie 1990-91, mecz rewanżowy
Olympique Marsylia - Lech Poznań 6:1 (3:0)
Bramka: 1:0 Papin 18, 2:0 Philippe Vercruysse 34, 3:0 Vercruysse 45, 3:1 Jakołcewicz 60 z karnego, 4:1 Vercruysse 85, 5:1 Tigana 89, 6:1 Basile Boli 90.
Olympique: Olmeta - Basile Boli, Mozer, Casoni, Di Meco - Waddle (87. Eric Lada), Pardo, Tigana, Philippe Vercruysse, Abedi Pele (73. Dragan Stojković) - Papin.
LECH: Sidorczuk - Rzepka, Jakołcewicz, Łukasik, Przemysław Bereszyński - Kofnyt, Moskal, Gębura - Pachelski, Juskowiak (73. Dariusz Wołoszczuk), Trzeciak (20. Dariusz Bayer).
Żółte kartki: Moskal, Łukasik. Sędzia główny: Joe Worall (Anglia). Widzów: 40 tysięcy.
Źródło: Łączy Nas Piłka.

Co się stało z potęgą Olympique Marsylia?

Klub Bernarda Tapie po wyeliminowaniu Lecha Poznań szedł jak burza w Pucharze Europy. W finale rozgrywek zmierzył się z Crveną Zwezdą. Padł remis 0:0, rozstrzygnięcia nie przyniosła dogrywka. W rzutach karnych wygrał mistrz byłej Jugosławii. Dwa lata później, wiosną 1993 roku Olympique wygrało Ligę Mistrzów, pokonując w finale AC Milan 1:0. Była to pierwsza edycja Champions League. Największe sukcesy przypadły na lata, kiedy prezydentem klubu był Bernard Tapie - polityk, przedsiębiorca, producent telewizyjny. Jego biznesową działalność przerwały postępowania korupcyjne. Tapie zbankrutował, w 1995 roku został prawomocnie skazany na dwa lata więzienia oraz utratę praw publicznych na trzy lata. Zmarł w 2021 roku mając 78 lat, zmagał się z rakiem żołądka.
POLECAM:
  • 35 lat po meczach Lecha Poznań z Barceloną! Opowiadają Ryszard Jankowski i Damian Łukasik. Wywiady oraz wideo!
  • Bogusław Pachelski - człowiek, który uciszył Camp Nou! "Do Barcelony jechaliśmy na pożarcie"
  • Jerzy Kruszczyński - mistrz "jedenastek"! Strzelał gole potęgom: Juventusowi i Barcelonie! Udało się to niewielu Polakom
  • "Zapnij pasy!". Tak Szczęsny powitał Flowersa przed meczem Legia Warszawa - Blackburn Rovers
  • Legia Warszawa w Lidze Mistrzów! Były kierownik drużyny wspomina mecze z IFK Goeteborg

Gabor Kiraly, były bramkarz reprezentacji Węgier wspomina polskich piłkarzy. Wideo Piotr Stańczak.
Idź do oryginalnego materiału