Przed rewanżowym spotkaniem mistrza Polski z trzecią siłą ligi belgijskiej tylko najwięksi optymiści mogli wierzyć w to, iż Lechowi uda się odwrócić losy dwumeczu. W końcu u siebie przegrał aż 1:5. Odrobienie czterech bramek straty i doprowadzenie do dogrywki już można by uznać za sporą niespodziankę. Przejście Genku należałoby traktować w kategorii piłkarskiego cudu. Zwłaszcza, iż zostałby osiągnięty bez Mikaela Ishaka.
REKLAMA
Zobacz wideo Iga Świątek? "Trudny temat". Karol Strasburger z ważnym przesłaniem
Brak kapitana drużyny wyniknął z drobnego urazu, ale tym bardziej nie mógł napawać optymizmem fanów "Kolejorza". W końcu za niego w ataku grał Bryan Fiabema, który nie słynie ze skuteczności strzeleckiej i był słusznie krytykowany za swoje poprzednie występy.
Lech grał bardziej uważnie i to przyniosło efekt. Gdyby nie ta jedna sytuacja...
W porównaniu do pierwszego meczu, Niels Frederiksen wymienił pół pierwszego składu. Co jednak było najbardziej widoczne, to zupełnie inne założenia taktyczne mistrza Polski, który po pierwszym spotkaniu nabrał szacunku do umiejętności piłkarskich rywala. W efekcie głęboko cofnął się na własną połowę, niejako dając znać, iż planem na to spotkanie jest przede wszystkim nie stracić gola.
To założenie okazało się skuteczne, bo chociaż gracze Thorstena Finka znacznie częściej mieli piłkę przy nodze, to kilka z tego wynikało. Mało tego, Lech miał kilka stałych fragmentów, po których zmusił Tobiasa Lawala do interwencji.
Aż w 31 minucie obrona Lecha kolejny raz w tym dwumeczu stanęła. Wydawało się, iż piłkarze Genku nie mogą przedostać się w pole karne rywali. ale kiedy zobaczyli, iż ci zupełnie nie wywierają presji w okolicy pola karnego, piłka została posłana do Ito, który płaskim strzałem na długi słupek pokonał Bartosza Mrozka.
Na tym emocje w pierwszej połowie nie dobiegły końca. Piłkarze gospodarzy wyraźnie rozochocili się strzelonym golem, zaczęli grać jeszcze odważniej i wyżej. Aż w 43 minucie ich obrońcy popełnili błąd na środku boiska. Nie upilnowali Fiabemy, który z rywalem na plecach prędko zagrał do Kornela Lismana, otwierając mu pusty sektor boiska. 19-latek co tchu pognał na bramkę rywali i zdobył wyrównujące trafienie.
Co za bramka zmiennika! Stadiony świata
Jak się okazało, nie było to ostatnie słowo, które do powiedzenia mieli piłkarze z Poznania. W drugiej części meczu gospodarze już tradycyjnie królowali w statystyce posiadania piłki. Goście natomiast zaczęli dobrze czuć się w nielicznych wypadach na bramkę Genku. Po jednej z nich Lech wywalczył rzut wolny. Do futbolówki podszedł wprowadzony po przerwie Bengtsson, który zaskoczył Lawala bezpośrednim strzałem z dwudziestego metra!
Ten sam zawodnik mógł dać kolejny sygnał do odrobienia bramek straconych w pierwszym spotkaniu. W 71. minucie Kongolo popełnił prosty błąd w rozegraniu piłki w polu karnym, przez co ta trafiła do Szweda. Choć napastnik miał mnóstwo czasu i miejsca na dwunastym metrze, to jego strzał po ziemi minął światło bramki.
Oczywiście, Genk miał kilka dogodnych okazji do wyrównania. Kilka indywidualnych akcji przeprowadził Karetsas. Podobnie jak w pierwszym spotkaniu, sporo krwi mistrzom Polski napsuł Yira Sor, który pojawił się na placu gry w drugiej połowie.
Ta sztuka jednak im się nie udała. I choć sceptycy mogą doszukiwać się dobrego rezultatu w podejściu gospodarzy, ukontentowanych wynikiem pierwszego meczu, to za samo spotkanie w Belgii trudno nie docenić podopiecznych Frederiksena.
KRC Genk 1:2 Lech Poznań
Bramki: 1:0 Ito (31'), 1:1 Lisman (43'), 1:2 Bengtsson (56')
Przed Wami najnowszy Magazyn.Sport.pl! Polscy koszykarze zagrają w Katowicach o mistrzostwo Europy. Korespondenci Sport.pl czuwają, a już teraz mamy oryginalny starter pack kibica basketu. Ekskluzywne wywiady, odważne felietony i opinie przeczytasz >> TU