Lech na farcie, ale w pucharach nie będziemy wybrzydzać

4 godzin temu

Widzieliśmy już wieczory, w których Lech grał jak z nut, tylko po to, by finalnie zostać z niczym. Mecz z Lausanne-Sport do tej kategorii się nie zaliczy. Kolejorz nie zaprezentował szczególnie porywającego futbolu, ale zrobił swoje – sięgnął po trzy punkty i wykonał poważny krok w kierunku gry w pucharach na wiosnę. Trafił tym razem ze zmianami Niels Frederiksen – to rezerwowi przesądzili o tym, iż kibice, którzy marzli na stadionie przy Bułgarskiej mogą wrócić do domu w dobrych humorach.

W Poznaniu spotkały się drużyny, które w tym sezonie nie wyróżniają się żelazną defensywą. Pierwszy postanowił udowodnić to Lech – ledwie 13 sekund zajęło obronie Kolejorza sprezentowanie gościom pierwszej okazji bramkowej. Rywal minął nieporadnie interweniującego Gurgula, dośrodkował w pole karne, a Skrzypczak zatrzymał wstrzeloną piłkę tak, iż wystawił ją na strzał Theo Bairowi. Kanadyjczyk, może jeszcze nierozgrzany, na szczęście koszmarnie spudłował.

Rosły napastnik przedstawił się jednak gospodarzom. Wszedł, od razu zapowiedział: „dzisiaj będziecie mieli ze mną problemy”. I mówił prawdę.

Lech Poznań – Lausanne-Sport 2:0. Zmiennicy Kolejorza ograli Szwajcarów

Po niezłym wejściu w mecz Lech przejął inicjatywę i długimi fragmentami wyraźnie górował nad rywalem jakością piłkarską. Z elegancją budował akcje po dalekich przerzutach, atakach pozycyjnych, stworzył kilka groźnych sytuacji, z których chyba najlepszą zmarnował Mikael Ishak, któremu świetnie dogrywał Luis Palma. Ekipa Frederiksena napierała, ale zegar tykał, a do siatki nic nie wpadało. Wreszcie pod koniec pierwszej połowy goście nieco się obudzili. Kilka okazji przed przerwą było jednak tylko zwiastunem tego, co miało nadjeść po zmianie stron.

Zejście do szatni nie wybiło bowiem Szwajcarów z uderzenia. Już kilka minut po rozpoczęciu gry Lecha od utraty gola uratowały centymetry – uderzał na wślizgu Bair, piłka minęła bramkę Mrozka o włos. Rozochoceni goście nękali mistrza Polski, a ten zdawał się kompletnie nie mieć pomysłu jak skutecznie wypchnąć go z własnej połowy. W kolejnych minutach serce kibiców przy Bułgarskiej kilka razy mocniej zadrżało, a najmocniej wtedy, gdy po interwencji Wojciech Mońki w polu karnym padł na murawę Alban Ajdini. Na szczęście sędzia przewinienia się nie dopatrzył.

Wojciech Mońka znów dał radę

W tym miejscu poświęćmy kilka słów młodemu stoperowi Lecha, bo ten w obliczu kontuzji Antonio Milicia nie pęka na robocie. Taki sygnał wysłał już w meczu z Lechią, a dziś jego ofiarność kilkukrotnie ratowała Kolejorzowi skórę. Poza opisaną wyżej sytuacją, zaliczył też kapitalną interwencję, gdy znakomitym, czystym wślizgiem wybił piłkę spod nóg Baira. To również on okazał się najważniejszy w doliczonym czasie gry, gdy uniemożliwił dojście do strzału, który mógł zakończyć się golem na 1:1.

Słowa pochwały należą się też Nielsowi Frederiksenowi, bo jego reakcja na oblężenie, jakie goście zafundowali Lechowi na starcie drugiej połowy okazała się strzałem w dziesiątkę. Ali Gholizadeh w pierwszej części meczu kilka razy nieźle podłączył się do akcji, Pablo Rodriguez miał kilka niezłych odbiorów i sporo się nabiegał, a Joel Pereiera oczywiście nie byłby sobą, gdy nie stworzył kolegom dogodnej sytuacji dośrodkowaniem, jednak Lech potrzebował impulsu i świeżych sił.

Wejście Roberta Gumnego, Leo Bengtssona i Taofeeka Ismaheela gwałtownie przyniosło oczekiwany efekt. Kilka minut po zameldowaniu się na boisku, Szwed zagrał z lewej strony piłkę do Luisa Palmy, a ten odegrał ją do Filipa Jagiełły, który dostrzegł wbiegającego w pole karne Ismaheela. Pomogła w tym mocno nieporadność stopera Lozanny, ale futbolówka trafiła do Nigeryjczyka, a ten w nieco podwórkowym stylu potraktował ją strzałem czubkiem buta. Lech miał upragnionego gola. Z przebiegu drugiej połowy, to jednobramkowe prowadzenie było najlepszym, co mogło go spotkać.

Bo Kolejorz dzięki strzelonej bramce wcale nie uspokoił szczególnie gry. Przeciwnie, momentami bronił się wręcz rozpaczliwie i czekał na kontry. Znamy Lecha, wiemy, co to często dla niego oznacza.

Tym razem scenariusz choćby z meczu z Rayo Vallecano się nie powtórzył – mistrz Polski nie wypuścił korzystnego wyniku z rąk w samej końcówce, a na dodatek na zamknięcie sam wyprowadził ostateczny cios. Miło dla odmiany obejrzeć, jak to defensywa rywala zawodzi w takim momencie – nieudana próba przejęcia piłki przez Sokou Fofanę pozwoliła Ismaheelowi wbiec z piłką w pole karne i zagrać ją do wprowadzonego chwilę wcześniej za Ishaka Yannicka Agnero, któremu nie pozostało nic innego, jak wepchnąć ją do bramki. By w pełni docenić wkład rezerwowych, odnotujmy, iż do Nigeryjczyka piłkę zagrał Gumny.

Z pewnością nie był to dla Lecha spacerek, ale na zwycięstwo i czyste konto trudno narzekać. Zbyt dużo już widzieliśmy zaprzepaszczonych przez poznaniaków szans, by zwyczajnie nie docenić trzech punktów.

Lech Poznań – Lausanne-Sports 2:0 (0:0)

  • 1:0 – Ismaheel 67′
  • 2:0 – Agnero 90+5′

Fot. Newspix

Idź do oryginalnego materiału