15 lat po debiucie Bartosz Kurek przystąpił właśnie do swoich czwartych mistrzostw świata. W 2010 roku był wschodzącą gwiazdą reprezentacji Polski, teraz jest kadrowym weteranem, a wszystkie turnieje tej rangi, które rozgrywane były w międzyczasie, były też zupełnie różnymi i ważnymi etapami jego życia. Także ten z 2014 roku, na którym zabrakło dla niego miejsca w składzie. W długiej rozmowie ze Sport.pl legenda i kapitan Biało-Czerwonych wspomina błogą nieświadomość, którą miał w sobie jako 22-latek i deklaruje, iż podczas tegorocznych MŚ będzie miał przy sobie zeszyt.
REKLAMA
Zobacz wideo Polscy siatkarze wrócili do kraju po zwycięstwie w Lidze Narodów!
Agnieszka Niedziałek: Cofnijmy się do - jak to sam kiedyś określiłeś - prehistorii, czyli 2010 roku. Z jednej strony masz zaledwie 22 lata, ale z drugiej, jesteś już mistrzem Europy. Ówczesny debiut w mistrzostwach świata wywoływał u ciebie jakieś większe emocje?
Bartosz Kurek: Nie. Chyba w tamtym momencie trochę nie zdawałem sobie sprawy z tego, co się dzieje. Z tego, z czym będziemy się mierzyć, jak wygląda taki turniej. Po ME zaszły u nas w drużynie duże zmiany w składzie, w szóstce było bardzo mocne przemeblowanie. Sami chyba też nie wiedzieliśmy, czego się po sobie spodziewać. Ale iż będzie aż tak źle, to chyba nikt się nie spodziewał.
Odkładając na chwilę na bok wynik i formułę tego turnieju, ani przez chwilę nie było efektu "Wow, jestem po raz pierwszy na MŚ"?
Nie za bardzo. Mecze odbywały się w wielu miastach, turniej był mocno porozrzucany po Włoszech i ciężko było poczuć, iż to jest coś wielkiego. Pewnie z biegiem czasu, kiedy przyszłoby nam grać w ćwierćfinale czy półfinale - już w tych większych halach - to na pewno czuć byłoby tę atmosferę, ale na początku nie do końca tak było. To był taki zbitek małych turniejów, z których ten na drugim etapie od razu przegraliśmy i nie udało nam się awansować.
Ze względu na kontrowersyjną formułę ten turniej opisywano później jako ohydny.
Tam było dużo różnych rzeczy. Z jednej strony cieszę się, iż nie poddaliśmy się temu, iż nie kombinowaliśmy. Z drugiej, zastanawiam się - skoro takie narzucono warunki, to może trzeba było grać zgodnie z nimi. Teraz tak przynajmniej uważam.
A wtedy?
Wtedy trochę nie do końca zdawałem sobie sprawę, jak kolejne wyniki spotkań wpłyną na nasz dalszy los w turnieju. Trochę zazdroszczę tamtemu sobie tej błogiej nieświadomości. Teraz może bym nikogo do tego nie namawiał, ale sam pewnie grałbym zgodnie z zasadami, jakie były w tamtym turnieju.
Pragmatyzm ponad idealizmem?
Pragmatyzm, ale też trzeźwa ocena sytuacji i świadomość, iż mowa o rywalizacji. Pamiętam, jaka presja na nas ciążyła w ME 2013, kiedy zdecydowaliśmy się na taki krok i nie zagraliśmy pełnym składem w jednym ze spotkań. Potem wiedzieliśmy, iż wpadka w decydującym spotkaniu to będzie już dosyć duża kompromitacja. Takie zachowania mają swoje zalety i wady. Cieszę się, iż po tylu latach turnieje siatkarskie doszły do takiej formuły, gdzie raczej opłaca się wygrywać, a nie przegrywać.
Trzy lata temu w MŚ zrodziła się dyskusja wokół wpływu wyniku ostatniego meczu grupowego z USA i trafienia ponownie na tę drużynę w ćwierćfinale. Rozmawialiśmy wtedy z Nikolą Grbiciem i wrócił do sytuacji z 2010 roku. Ówczesny trener Polski Daniel Castellani miał w windzie powiedzieć podłamany do szkoleniowca Serbów Igora Kolakovicia: "Co mam zrobić? Powiedzieć chłopakom, iż opłaca nam się przegrać?". Grbić w 2022 roku stwierdził, iż to byłoby wysłanie sygnału drużynie, iż się w nią nie wierzy. Ale argumentacja "gramy według ustalonych zasad, bo chcemy wygrać" też pewnie przemówi przynajmniej do niektórych.
Chciałbym nigdy nie mieć już takich dylematów. Od tych niefortunnych ME ich nie miałem i niech tak zostanie. Trzeba też spojrzeć na to trochę z innej perspektywy - teraz jesteśmy na innym poziomie niż w 2013 roku. Myślę, iż w tej chwili to raczej inne drużyny przegrywałyby specjalnie, żeby nie trafić na nas. Wtedy po prostu byliśmy słabszym zespołem i w tym jednym momencie jakoś tak sobie poradziliśmy ze swoimi niedociągnięciami. Ale to nie jest nic przyjemnego brać udział w takim meczu. Tak samo jak obserwować to, co się działo w 2010 r. Te śmieszne składy wystawiane przez różnych trenerów.
Słynny mecz Brazylia-Bułgaria bez rozgrywającego.
Tak. Myślę, iż w tamtym momencie to była kompromitacja całego turnieju i siatkówki. Mam nadzieję, iż do takich patologii już nie będzie dochodzić. Przynajmniej nie dochodziło przez ostatnie parę lat.
Ten aspekt zepsuł ci wspomnienia z debiutu w MŚ? Czy jednak w większym stopniu zrobiło to sklasyfikowanie na miejscach 13-18?
Raczej ten słabszy wynik. Trochę się potem zastanawiałem nad tym, co nie wypaliło w naszej drużynie, bo w sumie personalnie to był dużo mocniejszy skład niż rok wcześniej w ME. Choć też MŚ są dużo mocniej obsadzonym turniejem...
Masz jakieś konkretne wnioski?
Nie. Myślę, iż też już pamięć troszeczkę zawodzi i nie do końca kojarzę wszystkie mecze oraz treningi. I to, jakie relacje wtedy panowały w drużynie, jak wyglądał nasz okres przygotowawczy, jak graliśmy. Wiem tylko tyle, iż w tych decydujących dwóch meczach przegraliśmy gładko i nie podjęliśmy rękawicy. I szkoda. Ale też z perspektywy 22-latka trochę inaczej się patrzy na taki turniej, niż o ile miałoby się to wydarzyć teraz, gdzie to pewnie jedna z moich ostatnich możliwości, by zagrać w takich mistrzostwach.
Tuż po tamtym turnieju Castellani podał się do dymisji. Rok wcześniej był bohaterem po triumfie w ME. To naturalne, iż po wynikowej wpadce w MŚ powinien był odejść?
Myślę, iż są sytuacje, w których rzeczywiście widać jakieś braki - czy to w przygotowaniu, czy jakieś niuanse taktyczne decydujące o porażce. Natomiast o ile najpierw wygrywa się grupę na pierwszym etapie turnieju, a na początku drugiego przegrywa się dwukrotnie gładko 0:3, to uważam, iż nie składa się na to tylko złe przygotowanie i nieumiejętność poprowadzenia grupy przez trenera. W tej sytuacji raczej odpowiedzialność choćby nie powinna być 50:50, ale w większości spaść na zawodników. Może trener Castellani czuł, iż to jest ten moment. Że już więcej z nami nie jest w stanie osiągnąć. Nie wiem też, na ile był zmuszony do tego, by podać się wtedy do dymisji. Nie pamiętam albo nie znam całego backgroundu tej decyzji. Ale tak się stało i szkoda. Chociaż później wrócił jeszcze do Polski jako trener klubowy. Żałowałbym, gdyby taki fachowiec nie pozostał w orbicie polskiej siatkówki i nie pomagał jej dalej budować.
Zróbmy teraz skok do 2014 roku, kiedy to zyskałeś tytuł największego nieobecnego.
Tak jest.
Czy to wciąż twoje najboleśniejsze doświadczenie z związane z kadrą? A może z perspektywy 11 lat wygląda to już trochę inaczej?
Myślę, iż na pewno najboleśniejsze w tamtym momencie. Dziwny był to moment. Dziwnie się czułem, będąc w domu, kiedy taki turniej się zaczynał. Parę lat już jednak wtedy grałem w reprezentacji. Ale też cieszę się, iż chłopaki odniosły taki sukces, bo polska siatkówka fajnie wygląda teraz w obrazku, ale ja wiem, jakie były wtedy perturbacje, różne problemy finansowe ze sponsorami. Jakoś to się tak szczęśliwie dla nas składało, iż drużyna i wynik sportowy potrafiły czasem to zapudrować i potem gwarantowało to rozwój dyscypliny przez parę kolejnych lat. Myślę, iż to był taki sukces, który polską siatkówkę uratował. Chłopaki na boisku, wtedy jeszcze nie zdając sobie sprawy, zbudowali duże podwaliny pod to, jak teraz wygląda polska siatkówka.
Podobno finał MŚ 2014 w całości obejrzałeś dopiero kilka dni po triumfie w MŚ 2018. Nie oglądałeś tamtego turnieju na bieżąco w ogóle?
Obejrzałem chyba pierwsze dwa sety meczu otwarcia na Stadionie Narodowym. Żeby zobaczyć, jak to będzie wyglądało. Później już byłem we Włoszech i chciałem się skoncentrować na przygotowaniach do sezonu klubowego, ale też nie sprawiało mi przyjemności oglądanie tych meczów, nie będąc tam na boisku. Pewnie gdybym teraz, czy kiedyś w kolejnych sezonach nie załapał się do składu reprezentacji, to już nie będę miał tego problemu, ale wtedy czułem, iż po prostu coś mi umknęło, iż coś straciłem. Nie sprawiało mi przyjemności oglądanie tego. Mimo iż moi koledzy grali bardzo dobrze.
Dużo czasu potrzebowałeś, żeby dojść do siebie po tamtym rozczarowaniu?
Nie, raczej skoncentrowałem się na tym, nad czym mam władzę, czyli na treningu, na swojej grze. Pomogło mi też to, iż byłem we Włoszech, iż miałem swoje rzeczy do zrobienia i byłem trochę obok tego, co się działo w Polsce. Więc nie, nie zajęło mi to jakoś dużo czasu. Wiedziałem też, iż - tzn. uważałem wtedy, iż przez cały czas jeszcze parę okazji przede mną, by jakieś fajne rzeczy wygrać i wystąpić w wielkich turniejach.
A tuż po poznaniu decyzji Stephane'a Antigi miałeś poczucie, iż zasłużyłeś, by być w składzie na tamte MŚ?
Wiadomo, iż pierwsza analiza to nie jest chłodne podejście do tematu i racjonalna ocena sytuacji. Wiadomo, iż to na początku boli. Ale patrząc na to teraz, czy choćby potem patrząc z perspektywy trenera na to, jak drużyna grała, jak ja się prezentowałem, to myślę, iż podjął jedyną dobrą decyzję.
W jednym z wywiadów mówiłeś, iż dwa miesiące po tamtym turnieju rozmawiałeś z Antigą i z obu stron padło "przepraszam".
Tak.
I iż obaj przyznaliście, iż popełniliście błędy. Mógłbyś powiedzieć coś więcej o tych, które były po twojej stronie?
Z mojej strony było ich na pewno bardzo dużo. Zaczynając od tego, iż nasza komunikacja szwankowała i o ile takie rzeczy się dzieją, to zawsze zawodnik powinien zabiegać o to, by zrozumieć koncepcję trenera, dogadać się z nim i znaleźć jakąś linię porozumienia. Trener nie jest od tego. Tego więc na pewno z mojej strony zabrakło. Zabrakło też po prostu mojej formy sportowej. Były błędy w okresie przygotowawczym, w tym jak ten sezon zaplanowałem dla siebie, jak to wszystko przebiegało. Tuż po przylocie z Włoch po sezonie klubowym grałem w eliminacjach do ME, potem była rehabilitacja i praktycznie nie uczestniczyłem wtedy w ogóle albo może w jednym turnieju Ligi Światowej. Na pewno nie służyło mi to, a gdy wróciłem już do normalnych przygotowań - przed Memoriałem Wagnera - to nie prezentowałem się odpowiednio. To był ostatni test przed MŚ, a ja nie prezentowałem się na tyle dobrze, by trener mógł na mnie wtedy postawić.
Zacząłeś od komunikacji. Uważasz, iż dużym utrudnieniem mogło być to, iż Antiga był twoim niedawnym kolegą z klubu? Że to utrudniło ci patrzenie na niego jako na trenera?
Nie, raczej nie miałem problemu z tym, iż wcześniej trenowaliśmy czy graliśmy razem. Myślę, iż wtedy nie dogadałbym się z żadnym trenerem. Raczej to była kwestia mojego charakteru i moje cechy w tym przeszkadzały. Na pewno dużo lepiej dało się rozegrać to z mojej strony.
Ta sytuacja sprawiła, iż zacząłeś te cechy - oczywiście nie zaraz bezpośrednio po - zmieniać? Pracować nas sobą w tym zakresie?
Nie bezpośrednio, nie od razu po, ale uważam, iż tak - zmieniamy się na lepsze lub gorsze pod wpływem takich przeżyć, różnych doświadczeń. Ludzie się zmieniają i mam nadzieję, iż ja też się zmieniam na lepsze.
Pytałam o relację z Antigą, bo on kilka lat temu powiedział mi, iż w takiej sytuacji, w jakiej się wtedy znalazł, lepiej kogoś dobrze nie znać.
Myślę, iż teraz jestem dużo bardziej empatyczną osobą i potrafię zrozumieć jego uczucia. Czy uczucia trenera Grbicia, który niedawno dokonywał ostatecznego wyboru odnośnie składu na MŚ. Potrafię się postawić w roli trenera i dostrzegam trudności w podejmowaniu takich decyzji. Tym bardziej, o ile dani zawodnicy dają argumenty sportowe, ale trzeba jednak zdecydować, który jest lepszy. W moim przypadku o tyle było pewnie łatwiej, iż tych argumentów sportowych było trochę mniej.
Uważasz, iż nie byłoby Bartka Kurka z MŚ 2018, gdyby nie tamta sytuacja z 2014 roku?
Nie lubię mówić o sobie w trzeciej osobie, ale pewnie nie byłoby tego Bartka z 2018 r. bez tego z 2017, 2016, 2015 i 2014 r. I nie byłoby tego Bartka z teraz bez tych wszystkich poprzednich lat. To naturalna kolej rzeczy.
Myślisz, iż gdybyś już 11 lat temu zmienił pozycję z przyjmującego na atakującego, to miałbyś wtedy większe szanse?
Pewnie tak, ale zmiana pozycji to też nie jest coś takiego bardzo łatwego. Pewnie więc miałbym większe szanse na ataku, ale gdzieś też nie byłem na to gotowy mentalnie. Gdy nastąpiła ta zmiana koncepcji siatkówki - kiedy przechodziło się z grania z jednym takim typowo ofensywnym przyjmującym na bardziej wszechstronnych zawodników - to mi to trochę umknęło i dopiero w kolejnym sezonie gdzieś zauważyłem, iż tego miejsca na boisku dla mnie zaczyna brakować. Czy to w klubie, czy w reprezentacji - iż zaczyna być to przestrzeń dla tego typu zawodników ograniczona. Cieszę się, iż Stephane wyszedł z taką propozycją, bo myślę, iż ta propozycja dużo zmieniła w mojej karierze.
Żaden inny trener lub doświadczony kolega nie wspominał ci wcześniej o podobnym pomyśle?
Pamiętam, iż w tamtym momencie byłem w trakcie rozmów z Lube i tam trener raczej optował za tym, bym pozostał na przyjęciu. Ale myślę, iż podjąłem dobrą decyzję. Może gdybym tam został, to po prostu ta decyzja przeciągnęłaby się w czasie.
Zgadzasz się z opinią, iż MŚ 2018 to turniej życia w twoim wykonaniu?
Mam nadzieję, iż nie. Jeszcze parę turniejów przede mną. Na kilku później też udało nam się osiągnąć fajne sukcesy, przywieźć fajne medale. Ten olimpijski z Paryża bardzo wysoko sobie cenię.
Bardziej chodziło mi tu o kwestię twojego indywidualnego występu.
Mam jeden taki turniej, gdzie statystycznie byłem na bardzo wysokim poziomie, a nic z tego nie wyniknęło, więc...
Który turniej masz na myśli?
Igrzyska w Tokio. Statystycznie to był w moim wykonaniu bardzo, bardzo dobry turniej. I nic z tego nie mam, więc dużo bardziej cenię sobie np. ten zeszłoroczny w Paryżu, gdzie statystycznie pewnie wyglądałem bardzo słabo, ale uważam, iż byłem istotną częścią tej drużyny.
Droga do złota w MŚ 2018 - zarówno dla drużyny, jak i dla ciebie - była nieco kręta. Podobno podczas meczu towarzyskiego z Belgią, w którym miałeś spore kłopoty ze skutecznością w ataku, sam prosiłeś trenera Vitala Heynena, by cię zmienił. Miałeś wtedy jakieś obawy, czy zdążysz przygotować odpowiednią formę?
choćby o ile jakieś opinie dziennikarzy czy kibiców znajdują potem potwierdzenie w rzeczywistości, to przez cały czas uważam, iż trener lepiej się na tym zna, doskonale wie, co robi i nie gra nigdy przeciwko sobie. Nie wystawia nigdy zawodnika słabszego, mając lepszego w rezerwie. To po pierwsze. Po drugie, rzeczywiście zagraliśmy wtedy bardzo słabe spotkanie i bardzo doceniam to, iż trener dał mi po prostu przeżyć taki moment na boisku. Gdy ci nie idzie i czujesz to, wszyscy też to widzą. Gdyby tamto spotkanie było na MŚ, to pewnie już dawno by mnie ściągnął. Dopiero po czasie zrozumiałem, iż czasem nie gra się o zwycięstwo, a po to, by skumulować jakieś doświadczenie w drużynie. Wiadomo, iż w trakcie meczu ciężko jest o taką racjonalną ocenę i wyważenie w tej kwestii, ale myślę, iż to też była ważna lekcja od trenera, którą po czasie zrozumiałem.
Na hasło "MŚ 2018" co w pierwszym momencie przychodzi ci do głowy? Jakieś wspomnienie niekoniecznie dotyczące wygranego finału?
Pierwsze wspomnienie, jakie mam z tamtego sezonu, to szok, w jakim byłem, kiedy na jednym z pierwszych paru treningów Vital powiedział... Czasem warto jest usłyszeć od kogoś, kto się zna na siatkówce, iż jest się dobrym. Nie wiem, czy to, co teraz mówię, ma dla czytelników lub dla ciebie sens, ale mieliśmy wtedy parę sezonów, gdzie nam nie szło, nie graliśmy jakoś bardzo dobrze. Wtedy - choćby w umyśle profesjonalnego sportowca, który rzadko do siebie dopuszcza takie myśli - pojawiają się jakieś wątpliwości i pytania względem siebie, względem drużyny. I mi się właśnie 2018 rok kojarzy z tym, iż przyszedł trener, który od samego początku może nie tyle wmawiał nam, co racjonalnie przedstawiał i pokazywał, dlaczego jesteśmy dobrzy i iż potrafimy być dobrzy. Czasem jesteśmy dobrzy przez połowę seta, czasem przez seta, ale o ile utrzymamy ten poziom na przestrzeni całego spotkania, to naprawdę możemy osiągnąć coś dużego.
Drużyna przejęta przez Heynena była trochę poraniona po tym, co się stało w 2017 roku? Tamten sezon, delikatnie mówiąc, był trudny.
Myślę, iż tam było dużo różnych historii. Wiadomo, iż drużyna się zmienia, nastąpiły pewne roszady personalne. Dostaliśmy też zastrzyk takiej młodzieńczej siły w postaci chłopaków z rocznika 1997. Ale każdy z nas - z tych starszych i z tych młodszych - miał jakiś taki bagaż swoich doświadczeń, które do pewnego momentu przeszkadzały nam osiągać najwyższe cele. Uważam, iż właśnie taka racjonalna wiara Vitala w nas pozwoliła nam wygrywać. Bo nie sztuką jest przyjść i opowiadać dyrdymały, bezpodstawnie mówić o kimś, iż jest dobry. Ale co innego pokazać mu to i udowodnić mu to treningami, iż naprawdę potrafi. I udowodnić grupie, iż potrafi grać na fajnym poziomie.
Belg dał się poznać jako specyficzna postać. I nie chodzi tylko o słynne "stupid games" z treningów, ale też całą aurę, którą wokół siebie roztaczał. Czy tobie od początku to pomagało, czy najpierw może przytłaczało?
Raczej kupiłem go od samego początku. Fajnie było widać, jak mi - i myślę, iż moim kolegom również - od razu treningi zaczęły sprawiać przyjemność. Zanim się zorientowaliśmy, to po prostu trenowaliśmy ciężko, skoncentrowani, ale w dobrej atmosferze. A nie z poczuciem przymusu wykonywanej pracy czy takiego spalskiego kieratu, który często nam w takich okresach przygotowawczych towarzyszy. Ja trenera od razu kupiłem i też fajnie się z nim dogadywałem. Myślę, iż jako jeden z nielicznych dogadywałem się z nim bardzo dobrze do samego końca jego kadencji.
Z czasem to grono mocno się wykruszyło?
Myślę, iż to trochę naturalny proces, iż kiedy przeżywa się razem tyle zgrupowań, tyle spotkań, tyle turniejów, to gdzieś jakieś tarcia się pojawiają. Tym bardziej, gdy są to osoby o takim temperamencie jak Vital i my - do najspokojniejszych i najgrzeczniejszych nie należeliśmy.
Trudnym momentem MŚ 2018 były problemy zdrowotne Michała Kubiaka i przegrana pod jego nieobecność z Argentyną. Czy to zasiało wątpliwości w waszych głowach?
Myślę, iż tak. Może nie tyle sama porażka, bo ten turniej też był tak skonstruowany, iż można było sobie po prostu na parę przegranych pozwolić, gdyż bardzo późno dochodziło się do tej fazy pucharowej. Ale myślę, iż tak, strata jakiegokolwiek zawodnika dla drużyny jest bolesna, a co dopiero kapitana i gościa, od którego praktycznie przez cały sezon zaczynaliśmy skład.
W trakcie tego turnieju głośno było o tym, iż organizowałeś kolegom wolny czas i wciągnąłeś sporą grupę np. do gry w planszówki. Jako jeden z najbardziej doświadczonych zawodników poczułeś się odpowiedzialny w pewnym stopniu też za scalanie drużyny poza boiskiem?
Myślę, iż to było troszeczkę rozdmuchane. Nie wszyscy grali w te planszówki. To był też wpływ trenera i sposobu jego pracy. Często jest tak, iż atmosfera spoza hali przenosi się na boisko, a czasem jest też tak, iż atmosfera z hali przenosi się poza halę. Myślę, iż to było tutaj tak fajnie i dobitnie widać. Nie wiem, gdzie to się zaczęło. Może gdzieś na styku tych dwóch rzeczy, iż trochę lepiej się poznaliśmy nawzajem. Albo Vital otworzył nam takie możliwości, by się bawić treningiem. Ale gdzieś to wszystko spowodowało, iż zaczęliśmy po prostu dobrze się czuć w swoim gronie na boisku i stąd też było dużo różnych aktywności czy wspólnych wyjść, na które sobie pozwalaliśmy. Przychodziło nam to naturalnie, bo po prostu dobrze się czuliśmy w swoim towarzystwie.
Czy ciebie osobiście ten złoty medal wywalczony w Turynie zaskoczył?
Oczywiście. Byliśmy wtedy najniżej notowanym przez bukmacherów zespołem, który potem został mistrzem świata. Praktycznie jedyną zmianą, która potem nastąpiła, było dołączenie do nas Wilfredo. Z dnia na dzień staliśmy się faworytem numer 1 i chyba tym faworytem w każdym kolejnym turnieju już byliśmy. Może przed MŚ 2022 spadliśmy niżej, bo Wilfredo z nami nie było. Szanując to, jakim jest siatkarzem, to jednak myślę, iż aż takiej różnicy nie robi. Tzn. robi ogromną, ale nie aż taką, by nas z bardzo nisko notowanego zespołu wyciągnąć na numer jeden. Raczej to my - jako grupa - też zaczęliśmy być inaczej postrzegani. Indywidualnie jako zawodnicy, ale też jako drużyna. A kiedy dołączył do nas Wilfredo, to był kolejny krok. Krok w przód do statusu, jaki ma teraz reprezentacja Polski.
Słyszałam kiedyś dwie wersje. Jedna - Heynen głównie krzyczał na doświadczonych zawodników, chroniąc młodych. Druga - odwrotnie. Która jest prawdziwa?
Myślę, iż krzyczał na tych, od których dużo oczekiwał i dużo wymagał. Krzyczał na mnie, ale podejrzewam, iż tak samo na Artura Szalpuka, bo dużo od niego wymagał, a Artur grał wtedy znakomicie. Na Olka Śliwkę też pewnie krzyczał dużo, bo wiedział, iż taki zawodnik w pewnym momencie w danym turnieju będzie mu potrzebny. Nie krzyczał na "Kubiego" i Fabiana, bo oni tego nie potrzebują, a poza tym...
A ty potrzebowałeś?
Skoro krzyczał, to pewnie tak. Krzyczał czy miał jakiś taki swój sposób podejścia do mnie. A co do reszty starszych zawodników, to pewnie widział, iż ten poziom jest zadowalający, albo mieli oni trochę inny statut w drużynie. Z niektórymi zawodnikami żyje się jak z zawodnikami, a z niektórymi jak może nie tyle z partnerami, co po prostu jakimiś swoimi opokami w składzie.
Czy dla ciebie przełomowym lub przynajmniej ważnym momentem była rozmowa, którą odbyłeś w trakcie turnieju z Fabianem Drzyzgą i Michałem Kubiakiem? Gdy poprosiłeś, by ci zaufali.
Tak, myślę, iż tak. Może dla nich to była jakaś tam jedna z wielu rozmów, ale dla mnie to było bardzo ważne. Fajne też było to, iż oni tak zupełnie naturalnie do tego podeszli. Nie było jakiejś dyskusji, wręcz byli trochę zdziwieni, iż ich o takie rzeczy pytam, czy im takie rzeczy mówię. Wtedy zrozumiałem, iż dla nich to jest raczej jasne, iż jesteśmy tam razem i trzymamy się razem. Że liczymy na siebie i wiemy, iż każdy z nas ma ten potencjał w sobie, by zdecydować o losach takiego turnieju.
Miałeś taki moment przed ostatnią piłką w finale, kiedy poczułeś, iż wygracie ten turniej?
Nie, raczej nie. Próbuję sobie jeszcze teraz przypomnieć, ale nie. Kiedy gra przeniosła się do Turynu, to te mecze leciały tak szybko, iż raczej koncentrowałem się tylko na codziennych obowiązkach - rzeczach, które musiałem robić, by być w dobrej formie i dobrze się zregenerować.
Jednym z symboli tamtego sukcesu jest pamiętne zdjęcie z celebracji twojej i Kubiaka, gdy obaj szczęśliwi stanęliście naprzeciwko siebie i złapaliście się za głowy. Masz je powieszone gdzieś na ścianie?
Może nie na ścianie, ale mam je w takim miejscu, gdzie trzymam swoje najważniejsze trofea.
Tuż po tamtym finale pobiegłeś do szatni, by porozmawiać z bliskimi. Po innych ważnych imprezach też tak robiłeś, czy to było coś wyjątkowego?
Raczej to było wyjątkowe, bo pierwszy raz taki sukces udało się nam - mojej rodzinie - osiągnąć. To było też wyjątkowe, bo nikogo z moich bliskich nie było wtedy ze mną na miejscu i chciałem, by wiedzieli, iż to nasz wspólny sukces.
Gdy wróciliście do Polski, to Grzegorz Łomacz miał już nową fryzurę, która powstała podczas świętowania we Włoszech. Nie kusiło cię, by też jakoś uczcić to złoto?
Nie. Dobrze pobawiliśmy się na miejscu, ale też to świętowanie było inne niż po każdym innym sukcesie. Czuć było takie duże zadowolenie w nas. Może to świętowanie było mniej szalone - powiedziałbym nawet, iż jak na sukces, który odnieśliśmy, było bardzo stonowane. Sam fakt, iż nie mieliśmy tam praktycznie niczego zorganizowanego na miejscu, też świadczy o tym, iż osiągnęliśmy ten sukces na przekór wszystkim racjonalnym ocenom. Następnego dnia czułem się bardzo dobrze, co nie zawsze ma miejsce po takim sukcesie. A to też świadczy o tym, iż to świętowanie było takie naprawdę relaksujące.
A po którym sukcesie było najbardziej szalone?
Chyba nic nie przebije w moim wykonaniu ME 2009.
Młodość?
Młodość, Paweł Zagumny, barszczówki wypełnione nie barszczem. Tam naprawdę było ciekawie. To było na ostatnim piętrze w hotelu, w którym mieszkaliśmy. Doszedłem do siebie może gdzieś tydzień później w hotelu w Warszawie.
"Guma" zapewnił ci szkołę życia?
Nie tylko on, cała drużyna. Nie byłem jedynym, który tak mocno wtedy balował. Ale uważam, iż w takich sytuacjach się to należy.
Czy dla ciebie ten sukces z 2018 roku miał dodatkową wartość z racji nieobecności cztery lata wcześniej? Czy całkowicie rozdzieliłeś w swojej głowie wtedy te dwa turnieje?
Raczej mi się to udało. Traktowałem to jako niezależny turniej i cieszę się, iż mam takie doświadczenie. Bo są zawodnicy, którzy też wiele lat poświęcili reprezentacji i nie przeżyli czegoś takiego.
Przed powołaniami na sezon 2022, którego zwieńczeniem były kolejne MŚ, wypytywałeś Nikolę Grbicia o różne rzeczy. Był wtedy taki moment, w którym bardzo realnie brałeś pod uwagę, by sobie już odpuścić granie w kadrze?
Nie. Nie czułem, by to był taki moment, iż mój czas w reprezentacji dobiegł już końca. Ale fakt jest taki, iż to trener powołuje zawodników i to on musi mieć jakiś pomysł, jakąś rolę dla ciebie wyznaczyć. Muszę przyznać, iż ten pierwszy sezon - poznając trenera Grbicia - to też było coś nowego, fajnego. Uważam, iż wykonaliśmy wtedy kawał dobrej roboty. Naprawdę. Bo ten turniej był bardzo ciężki, bardzo długi, zaskakująco był u nas - w Polsce, a nie było z nami Wilfredo. Zawsze, kiedy bierzesz udział w takim turnieju i jest z tobą Leo, czy możesz grać np. z "Fornim" lub Marcinem Januszem, to zawsze masz taki spokój wewnętrzny, iż są zawodnicy, na których możesz liczyć. A tam wypadł nam nasz najważniejszy punkt. A i tak udało nam się osiągnąć sukces.
Jak ważne było dla ciebie, by być kapitanem tamtej nowo powstającej grupy?
Raczej w ogóle. Nie zastanawiałem się nad tym. Muszę przyznać, iż byłem zdziwiony na początku, kiedy trener mi zaproponował tę rolę. Cieszę się, iż to zrobił, bo dzięki temu mam naprawdę wiele fantastycznych wspomnień. I tak byłyby fantastyczne, ale w roli kapitana nabierają one jeszcze lepszego smaku.
Wyjaśnisz to szerzej?
Po prostu chodzi o odbieranie nagród i pucharów, różne aktywności pozasportowe, które się z tym wiążą. Poznawanie nowych, często bardzo ważnych dla naszego kraju ludzi i zdobywanie doświadczenia w byciu kimś więcej niż tylko siatkarzem.
To był moment, kiedy dojrzałeś do takich dodatkowych obowiązków?
Tak, myślę, iż to był dobry moment. Nie chcę powiedzieć, iż idealny, ale pewnie tak. Mógłbym rozegrać swoją karierę i spokojnie nigdy takiej roli nie dostać i nic by się nie stało. Ale myślę, iż w tamtym momencie byłem dobrym wyborem.
Wspomniałeś, iż MŚ 2022 nieco niespodziewanie trafiły do Polski. Szum związany z tym, iż gracie u siebie, kibice kręcący się pod hotelem, utrudnił budowanie tej drużyny?
Może nie tyle budowanie drużyny, ale ten turniej był bardzo męczący pod tym względem. Z jednej strony można powiedzieć, iż to ułatwienie grać cały czas u siebie i mieszkać w jednym hotelu. Ale dla mnie w pewnym momencie to stało się utrudnieniem, bo to były aż trzy tygodnie. Na samym początku jeszcze było dużo kibiców, przychodzili po prostu do hotelu zrobić sobie zdjęcie czy zdobyć podpis. Po pewnym czasie musieliśmy to ukrócić, bo nie wyobrażam sobie, żebym przez trzy tygodnie siedział cały czas w pokoju, a każdemu mojemu wyjściu czy jeździe windą na dół towarzyszyły trzy, cztery zdjęcia czy podpisy oraz rozmowy z kibicami. Pod tym względem to był męczący turniej. Do tego fakt, iż gra u siebie narzuca dodatkową presję i oczekiwania. Myślę, iż wtedy po prostu sprostaliśmy tej presji, tym oczekiwaniom, będąc de facto nową drużyną.
Z racji tych wszystkich okoliczności od razu miałeś poczucie, iż zdobyliście "aż" srebro? Trener Grbić rano po przegranym finale porównał swoje odczucia do nokautu na ringu i przyznał, iż potrzebuje czasu, by docenić ten krążek. Tobie przyszło to szybciej?
Chyba troszkę szybciej, bo cały ten proces był dosyć męczący. To nie był po prostu kolejny sezon. A zaczął się od wielkiej bomby, bo kiedy wypada ci ze składu Wilfredo, to jest to dosyć duża dziura, którą trzeba bardzo gwałtownie jakoś próbować zalepić. Dość gwałtownie więc udało mi się złapać odpowiednią perspektywę odnośnie tego srebrnego medalu.
Grbić - tak jak Heynen - to były rozgrywający, ale znacznie bardziej utytułowany w roli zawodnika i o zupełnie innym charakterze. Potrzebowałeś czasu, by się przestawić?
Ciężko tych dwóch trenerów porównywać, bo nie ma chyba dwóch bardziej różnych osób i charakterów...
Uważasz, iż drużynie dobrze zrobiło to, iż nastąpiła taka całkowita odmiana?
Myślę, iż dobrze jej zrobiło to, iż trenerem został ktoś, kogo duża część zawodników już znała z Zaksy i to na pewno też trenerowi ułatwiło wejście ze swoimi pomysłami na grę. A drugą rzeczą, która mu ułatwiła wejście, jest to, iż po prostu jego pomysły zaczęły gwałtownie działać i działają do tej pory. Nie jesteśmy całkiem jednomyślni z trenerem Grbiciem. Są u nas pewnie jakieś różnice w postrzeganiu siatkówki. Wiadomo, on dysponuje dużo większą wiedzą ode mnie. Natomiast w zakresie wielu rzeczy organizacyjnych, z życia drużyny, z relacji wewnątrz niej, z zasad, jakie powinny być zachowane, mamy bardzo dobre porozumienie i pod tym względem gwałtownie złapaliśmy wspólny język.
Wspomniane przez ciebie różnice w postrzeganiu siatkówki nie dały nigdy o sobie znać na tyle, by stać się dla ciebie problematycznymi?
Nie. Muszę przyznać, iż uważam to za bardzo duży komplement dla siebie, iż patrzę na siatkówkę podobnie jak tak znakomity trener. Uważam, iż nie ma co różnić się na siłę tylko po to, by zaznaczyć swój indywidualizm.
To sytuacja dość wyjątkowa w polskiej siatkówce, bo Serb poprowadzi teraz kadrę w drugich MŚ z rzędu. Z przymrużeniem oka można stwierdzić, iż skoro w ostatnich latach impreza ta kończyła się sukcesem, gdy odbywała się w pierwszym roku pracy danego szkoleniowca, to teraz może być problem. Ale już tak na poważnie, to może nie ma teraz efektu świeżego powietrza wniesionego przez nowego trenera, ale jest za to cenna kontynuacja pracy.
Tak, i w nerwowej sytuacji wiemy, iż możemy na siebie liczyć i możemy liczyć na trenera. A trener wie, iż może liczyć na nas i na nasze zaangażowanie oraz chłodną głowę. Kiedyś wskazywano zależność, iż po pierwszym sukcesie nie ma już w ogóle w kadrze medali. Trener Heynen już z tym zerwał. Mówiono też, iż z każdym kolejnym rokiem jest u danego szkoleniowca coraz gorzej. Trener Grbić z tym zerwał, bo jego drugi rok pracy był znakomity. Później było zerwanie z klątwą Słoweńców i olimpijskiego ćwierćfinału. Wszystkie klątwy i serie kiedyś się kończą. Mam nadzieję, iż teraz zaczniemy jakąś nową serię, która będzie dotyczyła tego, iż pod wodzą trenera Grbicia w MŚ z czasem jest tylko lepiej.
Obecne MŚ są rozgrywane w Manili - dwa lata temu podczas turnieju Ligi Narodów w tym mieście niemal doprowadziłeś do zawału swoją tutejszą wielką fankę.
Nas prawie przyprawiono wtedy o zawał, bo pierwszego dnia naszego pobytu wybuchł pożar w hotelu. I to taki prawdziwy pożar. Miała miejsce ewakuacja i muszę przyznać, iż pierwszy raz zetknąłem się z czymś takim. W trakcie kolejnych dwóch dni z kolei trenowaliśmy podczas trzęsienia ziemi. A co do kibiców na Filipinach, to ogromna klasa. Cieszę się, iż siatkówka trafiła do miejsca, gdzie na pewno będzie oglądana, doceniana i nie będzie trzeba przykrywać pustych trybun.
Wspomniany pożar mocno cię przestraszył? Wilfredo Leon mówił mi, iż dla niego to oraz owe trzęsienie ziemi to norma, biorąc pod uwagę dzieciństwo spędzone na Kubie.
Dla mnie jednak nie. Te wszystkie rzeczy naraz może nie tyle mnie przestraszyły, co sprawiły, iż ten wyjazd był taki niezapomniany. A co do tej fanki, to myślę, iż mogłaby się zgłosić o prawa autorskie dotyczące gadżetów meczowych, bo wiele kibicek i kibiców poszło za tym trendem i teraz coraz częściej widuje się takie akcesoria na trybunach. Gratuluję jej pomysłu. Mam nadzieję, iż się spotkamy na Filipinach (do ponownego spotkania doszło tuż po przylocie Polaków do Manili - red.) i przyniesie nam szczęście tak, jak przyniosła je nam w tamtym turnieju LN.
Po igrzyskach w Paryżu pytano cię od razu o przyszłość kadrową i nie chciałeś wtedy składać żadnych deklaracji. W którymś momencie poczułeś, iż marzysz o czwartym występie w MŚ?
Kiedy rozmawialiśmy przed sezonem z trenerem, to zgłosiłem po prostu gotowość do grania w reprezentacji. I to mi przyświecało - by w niej dalej grać. A w jakim to będzie turnieju, to już nie ja ustalam kalendarz.
Wiosną trener Grbić opowiadał mi, iż pojawił się pewien znak zapytania dotyczący dalszego sprawowania przez ciebie funkcji kapitana. Sami też krótko potem o tym rozmawialiśmy. przez cały czas masz belkę pod numerem na koszulce. Potrzebowałeś jakiejś zmiany w zakresie swoich obowiązków związanych z tą rolą? A może zmiany we własnym podejściu do nich?
W naszej drużynie następuje zmiana pokoleniowa i jest nieubłagalna. Obsada funkcji kapitana też będzie elementem pewnej zmiany i też przyjdzie na nią czas. Razem z trenerem podjęliśmy decyzję, iż to jeszcze nie jest rok, by ona nastąpiła i tyle.
Kiedy podczas pierwszej części tego sezonu kadrowego wróciły problemy zdrowotne, to miałeś duże obawy?
Szczerze, to nie jest moment, by o tym mówić. Doceniam to, iż jestem tutaj, iż dostałem szansę od trenera, iż mogę trenować i grać z chłopakami. I na tym się teraz koncentruję.
Masz za sobą trzy rozegrane latem mecze towarzyskie w ramach przygotowań do tych MŚ. Było tak, jak się spodziewałeś (rozmowa odbyła się przed rozpoczęciem mistrzostw świata w Manili - red.)?
Raczej tak. Wiedziałem, iż to nie będzie to, na co mnie stać. Że to nie będzie maksimum moich możliwości, ale też wiedziałem, iż sobie poradzę i nie będę jakąś tam kulą u nogi. Cieszę się, iż tę szansę w ogóle dostałem i mam nadzieję, iż z każdym kolejnym meczem, z każdą kolejną szansą będę się prezentował jeszcze lepiej.
Masz poczucie, iż czasowo wszystko idzie zgodnie z planem? Że na najważniejsze mecze to już będzie "to"?
Tak, i to dotyczy całej naszej reprezentacji. Musimy w tym względzie zaufać naszemu sztabowi szkoleniowemu. Wiele lat już współpracujemy i w trakcie wielu turniejów udowodnili nam, iż potrafią rzeczywiście to odpowiednio zaplanować.
Następne MŚ za dwa lata, w Polsce. Myślenie o nich to dla ciebie teraz totalna abstrakcja? Bo chyba byłaby to ładna klamra.
Totalna abstrakcja.
Masz do dorzucenia na koniec jakąś anegdotę związaną ze swoimi występami w MŚ?
Kurczę, postawienie mnie w sytuacji, gdzie mam opowiadać anegdoty, nigdy za dobrze nie wychodzi. W tym momencie nic sobie nie przypomnę, ale mogę obiecać, iż podczas tych mistrzostw będę miał ze sobą jakiś zeszyt i będę zapisywał co ciekawsze rzeczy. Bo takie turnieje często mają w sobie właśnie takie minizdarzenia, które dobrze opisują sytuację, relacje w grupie czy dany moment w turnieju, ale później z biegiem czasu i wraz z kolejnymi meczami gdzieś z mojej pamięci wyparowują. Jakieś memorandum po tych mistrzostwach podeślę. Mam nadzieję, iż będzie wesołe dla mnie.