Krzysztof Kamiński, były piłkarz Widzewa Łódź wspomina mecze z Liverpoolem: nie pękaliśmy!

nabialoczerwonym.com 1 rok temu
PIŁKA NOŻNA. Krzysztof Kamiński, były obrońca Widzewa Łódź zagrał 40 lat temu w pamiętnych meczach z FC Liverpool w ćwierćfinale Pucharu Europy Mistrzów Krajowych - odpowiedniku dzisiejszej Ligi Mistrzów. Jak wspomina dwumecz z Wyspiarzami i późniejsze półfinałowe potyczki z Juventusem Turyn? Czym zajmuje się dziś?
Krzysztof Kamiński dziś, 40 lat po meczach łódzkiego Widzewa z Liverpoolem, prowadzi własną szkół piłkarską. Fot. Facebook/Klub Sportowy Sport Perfect
Czterdzieści lat temu Widzew Łódź osiągnął największy sukces w swojej historii, w marcu 1983 roku drużyna z panem w składzie, wyeliminowała FC Liverpool i awansowała do półfinału Pucharu Europy. Pan do tego klubu trafił kilka lat wcześniej, jak do tego doszło?
- To było w 1978 roku, kiedy reprezentowałem jeszcze Żyrardowiankę Żyrardów, graliśmy ostatni mecz sezonu w czwartej lidze. Na spotkaniu pojawili się wysłannicy Widzewa. Podobno mieli obserwować kogoś innego, ale spodobała im się moja gra. Miałem wtedy 20 lat, dla mnie był to duży przeskok - z czwartej do pierwszej ligi, odpowiedniczki dzisiejszej ekstraklasy.
Właśnie, jak pan odnalazł się w tym gronie? Widzew miał dużo świetnych zawodników, reprezentantów Polski, budował mocną ekipę.
- Kiedy ja przychodziłem do Łodzi, ten zespół już był silny, natomiast wiadomo, po to sprowadzano kolejnych zawodników, aby jeszcze bardziej go wzmacniali. Przez pół roku znajdowałem się blisko wyjściowej jedenastki, byłem, można tak powiedzieć, pierwszym wchodzącym z ławki rezerwowych.
Liderem zespołu był Zbigniew Boniek, jak pan wspomina "Zibiego" jako kolegę z boiska?
- Z racji tego, iż z Widzewa trafiłem jeszcze w międzyczasie do Legii Warszawa, ze Zbyszkiem w Łodzi grałem w sumie raptem pół roku. Na pewno był liderem, ale w zespole nie brakowało też innych mocnych osobowości oraz świetnych piłkarzy.
Udowodniliście to w okresie 1982-83, już bez Bońka w składzie. W ćwierćfinałowym dwumeczu Pucharu Europy z Liverpoolem przyszło wam grać w pierwszej połowie marca, dla ówczesnych polskich piłkarzy nie był to może zbyt dogodny termin ze względu na porę roku. W praktyce okazało się, iż nie miała ona większego znaczenia, za to siła i klasa rywala już tak. W jakich nastrojach przystępowaliście do batalii z The Reds?
- Już jesienią 1982 roku, eliminując austriacki Rapid Wiedeń pokazaliśmy, iż nikogo się nie boimy. Sytuacja przed pierwszym spotkaniem z Liverpoolem była o tyle skomplikowana, iż tydzień wcześniej, podczas zgrupowania w Spale, praktycznie wszystkich nas dopadły choroby, przeziębienia. Pamiętam do dziś, iż brałem aspiryny, różne leki, które pomogłyby wrócić do normalnej dyspozycji.
Najwięcej obaw mieliśmy właśnie z powodu stanu naszego zdrowia, czy zdążymy się wykurować. Cóż, może to akurat nas mobilizowało, dopingowało do walki z chorobami. Wiedzieliśmy, iż z takim przeciwnikiem trzeba wykazać ogromną wolę walki, zdawaliśmy sobie sprawę z kim gramy, iż same umiejętności czysto piłkarskie nie wystarczą i trzeba dać od siebie jeszcze tę waleczność, poświęcenie, serce i ambicje. Do tego trzeba jeszcze mieć trochę szczęścia. Wszystko to nam dopisało i pierwszy mecz w Łodzi (odbył się 2 marca 1983 roku - przyp. autora) wygraliśmy 2:0 po golach Mirka Tłokińskiego oraz Wieśka Wragi.
Wielki Liverpool był zbyt pewny siebie i zlekceważył Widzew przed pierwszym spotkaniem?
- choćby jeżeli tak było, to oni mieli problem, nie my. jeżeli ktoś nie potrafi docenić przeciwnika, to przegrywa. Choćby dziś, rozmawiamy tuż po meczu Śląska Wrocław w Pucharze Polski, który w ćwierćfinale przegrał z drugoligowym KKS Kalisz 0:3. Liverpool jeszcze przed pierwszym meczem mógł sądzić, iż mierzy się z anonimowym dla siebie rywalem, ale do rewanżowego pojedynku u siebie angielski zespół przystępował już z innym nastawieniem.
W Liverpoolu przegraliście 2:3, ten wynik dał Widzewowi awans do półfinału. Jak pan wspomina starcie na Anfield Road?
- Były takie momenty, kiedy mocniej na nas "siedli", mieli swoje sytuacje podbramkowe, natomiast my też nie przyjechaliśmy do Liverpoolu tylko po to, aby bronić dwubramkowej zaliczki z pierwszego spotkania. Mieliśmy w składzie mocnego Włodka Smolarka, Mirka Tłokińskiego, Zdzicha Rozborskiego, walczącego jak szalony Marka Filipczaka i wielu innych. Liverpool strzelił nam gola na 1:0, ale kiedy doprowadziliśmy do wyrównania, już poczuliśmy się pewnie, jeszcze bardziej, gdy objęliśmy prowadzenie 2:1. Ostatecznie przegraliśmy 2:3, tracąc ostatniego gola w samej końcówce, ale nie miało to już żadnego znaczenia dla losów awansu (Liverpool musiał wygrać rewanż różnicą trzech goli, aby wyeliminować Widzew - przyp. autora).
Jak pan wspomina samą atmosferę na słynnym Anfield Road i dla porównania tę podczas pierwszego spotkania, które odbyło się na stadionie ŁKS Łódź?
- Doping kibiców na Wyspach jest inny, specyficzny, na pewno różni się od tego w Polsce. Kiedy rozgrywaliśmy pierwsze spotkanie, czuliśmy wsparcie nie tylko wśród łódzkich kibiców, ale też praktycznie całej Polski. Stadion ŁKS pomieścił 42 tysiące widzów i nie byli to tylko łodzianie. Ludzie w nas wierzyli.
Kiedy kończyło się spotkanie rewanżowe na Anfield, kibice Liverpoolu do samego końca dopingowali swój zespół, zdzierali gardła. Już po końcowym gwizdku bili brawo nam, doceniając naszą klasę. To było coś niesamowitego. Człowiek to pamięta. Dziś, kiedy oglądam mecze ligi Liverpoolu w telewizji, gdy jest gospodarzem, przypominają mi się tamte chwile. "Ty też tam kiedyś grałeś" - myślę sobie, uśmiechając się w duchu.
Czy jacyś zawodnicy Liverpoolu szczególnie utkwili panu w pamięci?
- Wiadomo, iż to był zespół gwiazd, najwięksi to napastnicy Ian Rush czy Kenny Dalglish, pomocnicy Graeme Souness, Sammy Lee, w bramce mieli nieobliczalnego Bruce'a Grobbelaara, który w czasie gry zaliczał niekiedy różne wygłupy. Co tu dużo mówić, to był czołowy zespół Europy.
W półfinale przegraliście z inną potęgą, Juventusem Turyn. W pierwszym na wyjeździe ulegliście mistrzowi Włoch 0:2, w Łodzi zremisowaliście 2:2. Ten utytułowany rywal był już poza zasięgiem Widzewa?
- Juventus miał w składzie jeszcze więcej gwiazd niż Liverpool, połowa to reprezentanci Włoch plus Zbyszek Boniek i Michel Platini, kapitan kadry Francji. Myślę, iż zabrakło nam umiejętności, w pierwszym wyjazdowym spotkaniu nie dopisało nam także szczęście, straciliśmy przypadkowo jedną z bramek... Docierając do półfinału osiągnęliśmy największy sukces w dziejach klubu.
Warto zastanowić się, dlaczego nie udało się go przekuć w coś mocnego i trwałego w kolejnych latach, bo Widzew już nigdy do tego wyniku w europejskich pucharach choćby się nie zbliżył... Pańskim zdaniem dlaczego?
- My w tym składzie staraliśmy się ugrać jak najwięcej i początkowo źle to nie wyglądało. W kolejnym sezonie, w Pucharze UEFA dotarliśmy do 1/8 finału, eliminując niemiecką Borussię Moenchendgladbach. W 1985 roku roku walczyliśmy w Pucharze Zdobywców Pucharów, szkoda przegranego dwumeczu z tureckim Galatasaray Stambuł (porażka 0:1 na wyjeździe, zwycięstwo 2:1 u siebie - przyp. autora), po którym odpadliśmy z rozgrywek. Niestety, wyniki stopniowo były coraz bardziej przeciętne.
Nowi zawodnicy, którzy przychodzili do klubu, nie dawali takiej jakości jak ci, którzy występowali w nim na przykład trzy lata wcześniej. Zmieniały się czasy, pojawiały się problemy finansowe, odszedł prezes Ludwik Sobolewski. Piłkarze, którzy w okresie 1982-83, byli współtwórcami sukcesu w Europie, zaczęli przenosić się do innych klubów, wielu wyjeżdżało zagranicę.
Po latach największym osiągnięciem Widzewa była gra w fazie grupowej Ligi Mistrzów w 1996 roku, zespół próbował się jeszcze podźwignąć, ale kolejne lata tylko pogłębiały kryzys. Przeobrażenia w spółkę, zmiany właścicieli, którzy nie byli przygotowani do zarządzania klubem i budowy mocnej drużyny... Tak to się kończyło, dziś Widzew wrócił do ekstraklasy, czas i wyniki pokażą, jaka będzie przyszłość zespołu.
Pan po odejściu z Łodzi już nie zaistniał w ligowej piłce. Dlaczego?
- Pożegnałem się z Widzewem w 1988 roku, myślałem jeszcze o tym, aby spróbować swych sił gdzieś zagranicą, ale szczerze mówiąc nie miałem motywacji już do tego, aby grać w niższych ligach i na przykład jeszcze łączyć to z pracą. Zostałem trenerem, prowadzę własną szkółkę piłkarską Sport Perfect, mieszkam w Łodzi.
Czy po sukcesach z Widzewem interesowali się panem szkoleniowcy reprezentanci Polski?
- Był taki czas, iż trener Antoni Piechniczek powołał mnie na zgrupowanie, na mecz z Rumunią w Krakowie. Wtedy nie dał mi jednak szansy występu, więcej powołań już nie dostałem.
Utrzymuje pan kontakty z dawnymi kolegami z Widzewa?
- Najczęściej spotykamy się przy okazji świąt, mamy też swoje miejsca na obecnym stadionie, w sektorze VIP-owskim. Wspominamy swoje mecze, oceniamy obecne, nie zawsze udaje się spotkać w większym gronie, część dawnych zawodników mieszka za granicą, tam wyemigrowali, ułożyli sobie życie. Na pewno przez cały czas utożsamiamy się z klubem i miastem.
Dziękuję za rozmowę.
PIOTR STAŃCZAK

Krzysztof Kamiński (rocznik 1958) pochodzi z Żyrardowa. Do Widzewa Łódź przeszedł w 1978 roku, kiedy występował w czwartoligowej Żyrardowiance. Na dwa lata trafił też do Legii Warszawa. Do Łodzi wrócił w 1981 roku. Największy sukces, jaki osiągnął z Widzewem to dwa tytuły mistrza Polski oraz jeden Puchar Polski, zaś na arenie międzynarodowej półfinał Pucharu Europy Mistrzów Krajowych w okresie 1982-83. Na boisku najczęściej występował jako pomocnik lub obrońca. w tej chwili prowadzi swoją szkółkę piłkarską Sport Perfect. Mieszka w Łodzi.

Protokoły meczowe - 1/4 finału Pucharu Europy

2 marca 1983, Łódź: WIDZEW - FC LIVERPOOL 2:0 (0:0)
Bramki: 1:0 Mirosław Tłokiński 48 min., 2:0 Wiesław Wraga 80.
WIDZEW: Młynarczyk - Świątek, Grębosz, Wójcicki, Kamiński - Filipczak (71. Wraga), Rozborski, Romke, Surlit - Tłokiński, Smolarek. Trener Władysław Żmuda.
LIVERPOOL: Grobbelaar - Neal, Lawrenson, Hansen, Kennedy - Lee, Souness, Whelan, Johnston (82. Hodgson) - Rush, Dalglish. Trener Bob Paisley.

16 marca 1983, Liverpool: FC LIVERPOOL - WIDZEW 3:2 (1:1)
Bramki: 1:0 Phil Neal 15 z karnego, 1:1 Tłokiński 34 z karnego, 1:2 Smolarek 52, 2:2 Ian Rush 79, 3:2 David Hodgson 90.
LIVERPOOL: Grobbelaar - Neal (65. Fairclough), Lawrenson, Hansen, Kennedy - Lee, Souness, Whelan (38. Thompson), Johnston - Rush, Hodgson.
WIDZEW: Młynarczyk - Świątek, Wójcicki, Tłokiński, Kamiński - Wraga (83. Myśliński), Rozborski (71. Woźniak), Romke, Surlit - Filipczak, Smolarek.

ZOBACZ:

Skrót pierwszego meczu Widzew Łódź - FC Liverpool z 2 marca 1983 roku.

Fragmenty rewanżowego spotkania Liverpoolu z Widzewem z 16 marca 1983.


POLECAM:
  • Roman Kosecki spotkał się z dawnymi kolegami z Nantes. Wspominali mecze ze "Starą Damą"
  • Ryszard Czerwiec o meczu Widzewa Łódź ze Steauą Bukareszt: gol w Lidze Mistrzów to coś wyjątkowego
  • Kim Vilfort: Mistrzostwo Europy w 1992 roku było przełomem dla całego duńskiego futbolu
  • Jacek Dembiński wspomina mecz Widzewa Łódź z Borussią w Lidze Mistrzów: to były szalone minuty
  • Tomasz Łapiński o finale olimpijskim: gdy na Camp Nou objęliśmy prowadzenie, zapadła cisza "jak makiem zasiał"
Idź do oryginalnego materiału