Koszmar Rakowa powraca. To może być katastrofa

16 godzin temu
Złość, rozczarowanie i niepewność. Te uczucia dominowały na Zondacrypto Arenie w Częstochowie, gdy Paweł Raczkowski zagwizdał po raz ostatni w meczu Rakowa Częstochowa z Jagiellonią Białystok. Pretendent do mistrzowskiego tytułu w kuriozalny sposób przegrał z wciąż aktualnym mistrzem 1:2 i nie ma już wszystkiego w swoich rękach. Teraz musi czekać na to, co zrobi Lech Poznań.
Mistrz Polski zepsuł święto w Częstochowie. Nie wytrzymał choćby kapitan tenisistek
To miało być wielkie święto w sobotni wieczór w Częstochowie. Efektowna oprawa, fajerwerki, przemarsz kibiców, koncert DJa Tribbsa... A zakończyło się na szoku i wściekłości, głównie na sędziów, którzy zostali obrzuceni okrzykami "Złodzieje!" z trybun. Bo w tym całym przedsięwzięciu było niemal wszystko, ale zabrakło najważniejszego - zwycięstwa Rakowa w kluczowym meczu z Jagiellonią Białystok.


REKLAMA


Zobacz wideo Burza wokół słów Ziółkowskiego po finale Pucharu Polski. Kosecki: Po co przepraszać?


Choć na jakiekolwiek ostateczne rozstrzygnięcia jeszcze było za wcześnie, to spotkanie mogło być pewnego rodzaju przekazaniem tytułu z rąk Adriana Siemieńca w ręce Marka Papszuna. Przy wygranej z aktualnym mistrzem Raków zabierał mu ostatnie matematyczne szanse na obronę mistrzostwa, nakładał ogromną presję na Lecha Poznań przed hitem w Warszawie z Legią, a samemu stawiał się w sytuacji, w której do tytułu wystarczały mu cztery punkty w ostatnich spotkaniach z Koroną Kielce i Widzewem Łódź.
Mogło być, ale nie było, bo cały misterny częstochowski plan poszedł wiadomo gdzie. I złość może byłaby mniejsza, gdyby faktycznie Jagiellonia była piłkarsko zespołem lepszym, na co przecież ją stać. Ale tak też nie było. Mistrzowie Polski przyjechali do Częstochowy brakiem pięciu ważnych zawodników i choćby gdy mieli trudne momenty, potrafili je przetrzymać bez wielkich strat, by następnie wykorzystać koszmarne błędy indywidualne piłkarzy Marka Papszuna. Nikt bowiem nie ma wątpliwości, iż przy odrobinie roztropności można było uniknąć dwóch rzutów karnych za zagrania ręką Frana Tudora i Iviego Lopeza, a także czerwonej kartki Tudora za dwie żółte, na którą pracował on już od 9. minuty, gdy bardzo ostrym wślizgiem wyeliminował z gry 17-letniego Oskara Pietuszewskiego.
I na nic pretensje do sędziego Pawła Raczkowskiego czy Tomasza Musiała na VAR. Ten pierwszy na boisku mylił się na potęgę, ale miał to szczęście, iż jego kolega na VAR był tego wieczoru bardzo czujny i naprawiał każdą potencjalną dużą pomyłkę arbitra z Warszawy. Stąd też późniejsze okrzyki "Złodzieje! Złodzieje!" kibiców Rakowa wynikały bardziej z bezradności niż potencjalnego skandalu sędziowskiego na Zondacrypto Arenie.


O tym, jak było nerwowo, świadczy choćby wpis sympatyzującego z Rakowem kapitana polskich tenisistek Dawida Celta, który także nazwał sędziów złodziejami i przepowiadał, iż sędzia Raczkowski nie zdoła wyjechać z Częstochowy. Mnóstwo emocji było na zapleczu częstochowskiego obiektu, gdzie zbiegały się drogi piłkarzy, sztabów, sędziów czy klubowych włodarzy. Paradoksalnie najwięcej zimnej krwi w obozie Rakowa zachowywał Marek Papszun z asystentami (wg Kamila Głębockiego z "Na Wylot" miał on z dużym spokojem podejść do sędziego Raczkowskiego), podczas gdy wzmocnieni przysmakami strefy VIP działacze mieli problem z trzymaniem ciśnienia zarówno przy budynku klubowym, jak i mediach społecznościowych.


"Powalczymy". Papszun musi trzymać kciuki za Feio
- Wiara pozostało większa. Nie chciałbym, żeby wydźwięk przekazu był negatywny, czy iż się poddaliśmy. Nie ma szans. To nie w naszym DNA, nie w charakterze naszego sztabu, drużyny czy trenera Papszuna. Walczymy do końca. Mamy przed sobą dwa mecze, Lech ma trzy. Zobaczymy, co będzie po kolejce, ale dziś jesteśmy przez cały czas liderem - mówił na pomeczowej konferencji prasowej asystent Papszuna Artur Węska, który przy zawieszeniu za kartki doświadczonego szkoleniowca odpowiadał tego dnia za zespół "Medalików".
Sam Papszun, który jeszcze w końcówce meczu został przyłapany przez kamery Canal+ na tym, jak krzyczy do telefonu w rozmowie ze sztabem, po konferencji prasowej witał się z dziennikarzami z uśmiechem na ustach. - Powalczymy - mówił. Może to element gry, a może faktycznie sam szkoleniowiec wie, iż jeszcze wiele w tych ostatnich kolejkach się wydarzy. Bo choć teraz wszystkie karty w swoich rękach ma Lech Poznań, to już w niedzielę czeka go klasyk przy Łazienkowskiej z Legią Warszawa, a Legia ostatnio jest w wysokiej formie, podczas gdy wyjazdowa forma Lecha to jedynie sześć zwycięstw w piętnastu meczach.


Papszun będzie trzymał kciuki za swojego poniekąd "wychowanka" - Goncalo Feio, z którym przy okazji meczów Raków - Legia wymieniał uszczypliwości na konferencjach prasowych, ale teraz nie ma innego wyjścia, jak wierzyć, iż 35-latek ze swoim zespołem da Rakowowi drugą szansę w walce o tytuł.
Raków już tak przegrał mistrzostwo. Wtedy także zabrał mu je Lech
Może tym razem będzie inaczej niż trzy lata temu, gdy sytuacja była analogiczna. Wtedy także Raków był liderem po 31 kolejkach, ale najpierw zremisował u siebie z Cracovią 1:1, a następnie uległ Zagłębiu Lubin 0:1. Wykorzystał to "Kolejorz" Macieja Skorży, który w ostatnich sześciu kolejkach sezonu był bezbłędny i nie tylko zdobył mistrzostwo Polski na stulecie klubu, ale choćby przypieczętował ten tytuł na kolejkę przed końcem.


Gdyby Lech wygrał z Legią, może się to choćby powtórzyć. Wszystko dlatego, iż wyjazd Rakowa do Kielc na mecz z szalejącą wiosną Koroną Jacka Zielińskiego (wygrywał mistrzostwo z Lechem w 2010 roku!) wydaje się być trudniejszy niż ten Lecha do Katowic.
Raków, Lech, Legia - wszyscy pokonani. Jagiellonia potwierdza swoją siłę
Na koniec słówko o sobotnim zwycięzcy - Jagiellonii Białystok. Piłkarze Adriana Siemieńca nie zaprezentowali wielkiej piłki, ale ponownie wykazali się wielkim hartem ducha i zaprezentowali doświadczenie z europejskich pucharów, mimo sporych osłabień kadrowych. Nic więc dziwnego, iż Siemieniec wręcz nakazywał swoim piłkarzom euforia po tej wygranej, która mocno przybliża "Jagę" do trzeciego miejsca i ponownego występu w Europie, a i sprawia, iż na razie białostoczanie wciąż nie stracili resztek szans na obronę tytułu, choć faktem jest, iż pozostają one iluzoryczne.
"Nigdy nie lekceważ serca mistrza" - takie sformułowanie słyszy się bardzo często w świecie sportu, a Jagiellonia tylko to "ostrzeżenie" potwierdziła. I raz jeszcze pokazała, iż jej tytuł sprzed roku nie był choćby w najmniejszym stopniu przypadkowy. Wszak, mimo wyczerpującego sezonu na 54 dotąd spotkania, "Żółto-Czerwoni" pokonali wiosną cały tercet Raków Częstochowa - Lech Poznań - Legia Warszawa i w każdym z tych meczów o wygranej decydował ich olbrzymi charakter.
Idź do oryginalnego materiału