Grand Prix Austrii F1 zapamiętamy na długo. Niestety – nie dlatego, iż była jakaś interesująca rywalizacja i mnóstwo manewrów wyprzedzania. Tego w Formule 1 brakuje od dawna. Zdarzają się jakieś ciekawsze wyścigi, ale jest ich niewiele. Natomiast to, co podczas rundy na torze Red Bull Ring w Spielbergu robili sędziowie, przechodzi ludzkie pojęcie. Czy to jeszcze wyścigi, czy już szachy?
Esteban Ocon rozpoczyna wyścig F1 o Grand Prix Węgier w 2021 roku…
W pierwszy weekend lipca odbył się wyścig F1 o Grand Prix Austrii. Przepiękny tor Red Bull Ring w malowniczej miejscowości Spielberg, mnóstwo fanów, kapitalna atmosfera… i niezbyt interesujące ściganie. Zapamiętamy ten wyścig na długo, ale niestety wyłącznie ze względu na to, co robili sędziowie. Kary za przekraczanie limitów toru sypały się seriami. Po kilka naruszeń na każdym okrążeniu. Dochodziło do naprawdę patologicznych sytuacji.
Zdarzały się takie sytuacje, w których byliśmy – powiedzmy – na 42. okrążeniu wyścigu, a sędziowie rozpatrywali jeszcze sytuacje z 35. okrążenia – na przykład. Sędziowie myśleli jeszcze nad jedną karą, a zawodnik przekroczył limity toru już kilka następnych razy. Ostrzeżenia, skreślane czasy, kary czasowe. Ciekawie było już w kwalifikacjach, bo przecież Sergio Perezowi skreślono wszystkie trzy czasy w drugiej części kwalifikacji i do wyścigu ruszał z 15. pola startowego. Ale w wyścigu wcale nie było mniej ciekawie.
Kara za karą. Po internecie krążył choćby taki śmieszny obrazek Estebana Ocona stojącego samotnie na gridzie na torze Hungaroring. Internauci śmiali się, iż to Ocon po otrzymaniu 703 dni kary w Austrii startuje właśnie do Grand Prix Węgier w 2021 roku… No tak – ludzie się z tego śmiali, bo to było absolutnie kuriozalne. I mam takie wrażenie, iż kompletnie niepotrzebne. To jakiś mało śmieszny cyrk, w którym wszyscy są zdenerwowani. Kierowcy są zdenerwowani, zespoły są zdenerwowane… A kilku panów świetnie się bawi obserwując, czy ktoś nie wyjechał przypadkiem pół centymetra poza namalowaną na asfalcie linię.
Skończmy z tymi śmiesznymi przepisami…
Tak – osobiście uważam, iż te całe „track limits” to śmieszna sprawa. Jakie limity toru? Najpierw betonują wszystkie pobocza wokół zakrętów, a później dziwią się, iż kierowcy to wykorzystują. Jest proste rozwiązanie, wystarczy zostawić nitkę toru taką, jaka jest a dookoła posadzić trawę i ustawić pułapki żwirowe. Gwarantuję wam, iż problemy z „track limits” natychmiast się skończą. Zresztą samo to określenie „limity toru” budzi we mnie śmiech… ale taki trochę z politowania. O czym my tu w ogóle mówimy?
W Stanach Zjednoczonych – szczególnie np. przy wyścigach NASCAR, czy IndyCar, obowiązuje takie popularne powiedzenie „if you pave it, they’ll race it”. w uproszczeniu oznacza to tyle, iż jeżeli wybetonujesz na torze jakiś fragment, to oni będą po nim jeździć. Będą go wykorzystywać. Będą się po nim ścigać. I tak jest. W USA nie istnieje coś takiego, jak limity toru. jeżeli jest gdzieś beton, czy asfalt, to znaczy, iż można po nim przejechać. Kierowcy to wykorzystują, a sędziowie nie zwracają na to uwagi. Prosta sprawa!
Nie pierwszy raz, kiedy Amerykanie robią coś lepiej?
Zresztą, polecam czasami włączyć sobie wyścigi NASCAR, albo IndyCar i zobaczyć jak wygląda ściganie w Stanach Zjednoczonych. Mam wrażenie, iż taka Formuła 1 może im pozazdrościć i to pod wieloma względami. Może Europejczykom brakuje luzu? Tak się zastanawiam, to jeszcze wyścigi, czy już szachy? Za niedługo dojdzie to jakiejś abstrakcyjnej sytuacji. Przeglądanie wszystkich kamer w poszukiwaniu przekroczonych limitów toru będzie trwało tyle, iż wyniki będziemy poznawać za miesiąc? Przecież to nie o to chodzi…