Dawid Szymczak, Sport.pl: Konkurs Chopinowski jest w muzyce tym, czym igrzyska olimpijskie albo mundial w sporcie?
Paweł Kowalski - polski pianista, który grał koncerty w 44 krajach, komentator Konkursu Chopinowskiego dla TVP Kultura i Bundesligi dla Viaplay: - Jest igrzyskami, bo chodzi o zmagania indywidualne. Konkurs Chopinowski jest najważniejszym konkursem pianistycznym na świecie, ponieważ biorą w nim udział również zwycięzcy i laureaci innych ważnych konkursów, natomiast nie było przypadku aby laureat pierwszej nagrody Konkursu Chopinowskiego brał udział w innych konkursach.
REKLAMA
Zobacz wideo Yamal chce sprzedawać autografy?! Kosecki: Dla mnie to jest straszna głupota
Zwycięzca w obu przypadkach jest jeden, ale uczestników, którzy zachwycają - kilku. Na mistrzostwach w Katarze bardzo ciekawą historię opowiadali o sobie piłkarze z Maroka. Świetnie grali w piłkę - doszli do półfinału, ale przy okazji zjednoczyli cały świat muzułmański, całą Afrykę. Obserwujemy coś podobnego w Konkursie Chopinowskim?
- Tak. Konkurs Chopinowski jest jednym z niewielu symboli jednoczących społeczeństwo polskie, porównywalnym do obecnego statusu reprezentacji Polski w siatkówce. Przed zwycięzcą konkursu zostają szeroko otwarte drzwi do światowej kariery, która, jeżeli nie popełni błędów i wykorzysta szansę, może trwać kilkadziesiąt lat. Najlepszym przykładem jest Polak Krystian Zimerman, który 50 lat po zwycięstwie w Konkursie Chopinowskim pozostaje jednym z najwybitniejszych współczesnych pianistów. Najbardziej znany wyjątek od reguły: Ivo Pogorelić, niedopuszczony do finału w 1980 roku, przez dwie dekady po konkursie pozostawał w światowej czołówce pianistyki.
W piłce łatwo przyklejamy łatki: Niemcy grają w sposób bardzo zdyscyplinowany, Hiszpanie mają znakomitą technikę i grają pięknie, Brazylijczycy grają z radością, Francuzi mają znakomite pokolenie i mogliby wystawić choćby dwie-trzy świetne jedenastki, Anglicy zawsze są mocni, ale nigdy nie wygrywają. W świecie pianistów działa to podobnie? Jak grają poszczególne narody?
- Dla mnie idealną reprezentacją jest Argentyna, czyli genialnie dziś grająca "La Scaloneta". Jestem jej fanem od zawsze. Podobnie jak Boca Juniors. W tym drugim przypadku miłość wynika z mojej postawy życiowej romantyka i idealisty, i zaczęła się to od zwycięstwa Boca 2:1 w finale Pucharu Interkontynentalnego w Tokio w 2000 roku z Realem Madryt. Dwa genialne gole Martina "El Loco" Palermo i asysta Juana Romana Riquelme, który dziś jest prezydentem Boca i powiedzmy, iż nie ma najszczęśliwszej ręki. Kiedyś do życiorysu w programie koncertowym wpisałem, iż moimi profesorami byli argentyńscy piłkarze - Guillermo Barros Schelotto i Roberto Abbondanzieri. Nikt się nie zorientował!
Wracając do pytania: kiedyś w pianistyce istniały tak zwane szkoły narodowe - niemiecka, rosyjska, polska (Józef Hofmann, Artur Rubinstein, Witold Małcużyński). Dziś to jest termin historyczny. Moimi profesorami w trzech uczelniach, w których studiowałem, byli Niemiec, Polka oraz Chińczyk z Malezji. Na kursach mistrzowskich m.in. Rosjanie. Dziś na najlepszych uczelniach muzycznych wykładają profesorowie z całego świata, podobnie na kursach mistrzowskich. Mamy nieograniczony dostęp do nagrań zarówno współczesnych - m.in. koncertów - jaki i z prawie 130 lat historii fonografii. Możliwe są lekcje online, nie tylko takie, gdzie student i profesor grają każdy na swoim instrumencie i widzą się na ekranie, ale choćby takie, gdzie fortepian stojący obok fortepianu studenta gra "sam" w czasie rzeczywistym dokładnie to, co profesor znajdujący się na innym kontynencie. Jest taki model Steinwaya - "Spirio", który to umożliwia.
To zostańmy przy tej polskiej szkole. Trudno przykleić taką łatkę polskim piłkarzom i polskiej reprezentacji. Na boisku jesteśmy trochę nijacy. A przy pianinie?
- Możemy grać jak reprezentacja jeszcze kilka miesięcy temu, albo jak ta z historycznych mundiali w Niemczech i Hiszpanii. Jak Władysław Kozakiewicz i Bronisław Malinowski, który przewrócił się na ostatniej prostej podczas igrzysk w Montrealu i zdobył srebro, aby cztery lata później sięgnąć po złoto. Jak Robert Korzeniowski, który został przez sędziów zdjęty z trasy tuż przed bramą stadionu Montjiuc na igrzyskach w Barcelonie, a potem wygrał w Atlancie, w Sydney z podwójnym złotem i w Atenach. Ten akapit dedykuję mojemu świetnemu młodszemu koledze Mateuszowi Dubielowi, który w tegorocznym Konkursie Chopinowskim został "zdjęty z trasy" po pierwszym etapie. Nie wolno dać się "zbić z tropu". "We shall never surrender" Winstona Churchilla jest równie ważne w sporcie, jak i w sztuce.
Ulubiony temat wielu publicystów piłkarskich to kwestia szkolenia młodych piłkarzy w Polsce. Narzekamy, iż nam to nie wychodzi; iż nie mamy sprawnego systemu; iż zaniedbujemy podstawę piramidy; iż później ciężko nam przeprowadzać juniorów do seniorskiej piłki. Czytam, iż w środowisku pianistów dyskutuje się podobnie: jak szkolimy młodych pianistów. Czego im brakuje, by wygrywać międzynarodowe konkursy?
- Przyszli pianiści rozpoczynają naukę najpóźniej w wieku 6-7 lat. Ważne są dwie sprawy: kontakt z nauczycielem-mistrzem, który potrafi pokazać dziecku, a w przyszłości studentowi, najważniejsze aspekty techniki w połączeniu z rozwijaniem wrażliwości. Druga to możliwość uczestnictwa w koncertach, dostęp do nagrań i dobór takiego repertuaru, który zachęci dziecko do pracy, a nie zniechęci.
Umiejętność pokonania trudności technicznych jest absolutnie podstawowa. Nie mówiąc już o konkursie - nie po to chodzimy na koncerty, aby zaciskać zęby, obserwując w napięciu czy pianista "nie wypadnie z trasy" i "dojedzie" do końca utworu. Relację mistrz-uczeń w muzyce można moim zdaniem porównać do konkurencji technicznych w lekkiej atletyce, w których odnosiliśmy sukcesy: młot, kula, dysk, a teraz skok wzwyż. Jedynym nauczycielem Krystiana Zimermana, który mając 19 lat zwyciężył w Konkursie Chopinowskim, był profesor Andrzej Jasiński. Nauczył go nie tylko grać, przygotował do Konkursu Chopinowskiego, ale zabierał na ryby i dbał o jego rozwój intelektualny.
Może są cechy wspólne młodych polskich piłkarzy i młodych polskich pianistów?
- W jednym i drugim przypadku musi być to ambicja, potrzeba doskonalenia się i dążenie do bycia lepszym od konkurencji. Zbigniew Boniek opowiadał, iż jako dziecko grał w piłkę w każdej wolnej chwili. Toni Schumacher, bramkarz reprezentacji Niemiec i 1.FC Koeln, był na treningu zawsze przed pozostałymi piłkarzami i zostawał po jego zakończeniu godzinę dłużej. Cel może być podobny. Środki dojścia do niego nieco inne.
Przeczytałem wypowiedź dziennikarki muzycznej Anny S. Dębowskiej o polskich pianistach, iż są niewolniczo poddani temu, co mówią pedagodzy. To by pasowało. Zgadza się pan z tą tezą? Zasadniczo młodym polskim piłkarzom też chwilami brakuje fantazji i polotu. Tymczasem w III etapie Konkursu mieliśmy trzech Polaków, w tym jednego bardzo młodego - Yehuda Prokopowicz ma niespełna 20 lat, a już zdobył ponad 30 nagród w krajowych i międzynarodowych konkursach. Rośnie świetny pianista?
- Młodzi polscy piłkarze bez polotu? Mieliśmy znakomicie i z wielką fantazją grającą reprezentację U-17 na mistrzostwach Europy w 2023 r., która w półfinale przegrała z późniejszym mistrzem - Niemcami. Bilans reprezentacji U-21 po czterech meczach eliminacji mistrzostw Europy: cztery zwycięstwa i bramki 15-0. Pianiści "niewolniczo poddani"? Mają różnych nauczycieli i studiują w różnych uczelniach. Piotr Alexewicz, który dotarł do finału, studiuje w Zurychu. Yehuda Prokopowicz, którego nie zobaczymy w finale, zagrał m.in. świetne mazurki op. 17 w drugim etapie i już zapowiedział swój powrót w Konkursie Chopinowskiem za pięć lat.
W piłce mieliśmy kilku zawodników, którym wrzucano na plecy porównanie "nowy Ronaldo" albo "nowy Messi" i efekt zwykle był taki, iż te kariery nie rozwijały się na miarę tych wielkich zawodników. W muzyce był jakiś "nowy Chopin"? jeżeli tak, tam też taka łatka bardzo ciąży?
- W jakimś sensie "nowym Chopinem" był Krystian Zimerman. Podczas konkursu miał fryzurę, która sprawiała, iż jego twarz, szczególnie z profilu, była bliźniaczo podobna do znanych nam z rysunków i portretów wizerunków młodego Chopina. Na konkursie zdarzali się pianiści bardzo wyraziści i nie do końca pasujący do pewnego kanonu wykonania muzyki Chopina, jaki zwykle dość konserwatywne jury stara się ustanowić jako wzorzec na kolejne pięć lat. Najbardziej jaskrawym przykładem był Ivo Pogorelić w 1980 roku i nieżyjący już niestety laureat drugiej nagrody w 1995 roku - Aleksiej Sułtanow. Jego wykonanie Fantazji na tematy polskie op. 13 w finale konkursu jest obok nagrania Artura Rubinsteina najlepszym w historii.
Czasami przy Konkursie narzeka się na decyzje sędziów. Przydałby się w pianistycznych konkursach VAR?
- W odbywającej się edycji jurorzy oceniają pianistów w każdym z etapów przez punktację od 1 do 25. Po zakończeniu etapu obliczana jest średnia i zawsze pojawia się kilka decyzji, nazwijmy to delikatnie, niezrozumiałych. Jedyną formą VAR-u byłoby ujawnienie punktacji. Albo natychmiast po występie - tak, jak w jeździe figurowej na lodzie i w skokach narciarskich, albo po zakończeniu np. jednej sesji przesłuchań, a nie dopiero kilka dni po zakończeniu całego konkursu. Wprowadziłoby to element sportowy, który miałby mało wspólnego ze sztuką, ale za to ukróciłoby ewentualne zakusy do niesprawiedliwego oceniania uczestników.
Skończył pan szkolę w Kolonii. W moim środowisku "szkoła w Kolonii" kojarzy się jednoznacznie – z kuźnią niemieckich trenerów. Pan de facto obie te szkoły zna bardzo dobrze. Która stoi na wyższym poziomie?
- Szkoła w Kolonii była mekką dla pokoleń trenerów, którzy po jej ukończeniu otrzymywali licencje, niezbędne do prowadzenia zespołów w najwyższych klasach rozgrywkowych. Dzisiaj licencje wystawia Akademia Niemieckiego Związku Piłki Nożnej DFB we Frankfurcie. Natomiast w Wyższej Szkole Muzycznej wykładali profesorowie z całego świata np. muzycy legendarnego Amadeus Quartet. Poza fortepianem klasycznym chodziłem tam również na wydział jazzu.
To dzięki pobytowi w Niemczech zakochał się pan w Bundeslidze?
- Tak. Zanim zacząłem chodzić na stadion FC Koeln w dzielnicy Müngersdorf kolega zabrał mnie na mecz Fortuny, której kameralny stadion był dużo bliżej. Klub praktycznie co sezon był bliski awansu do Bundesligi, raz dotarł do finału Pucharu Niemiec, w którym przegrał minimalnie z FC Koeln. Fortuna jest niemal rodzinnym klubem związanym emocjonalnie z Südstadt - południową częścią miasta, w której mieszkam. Mieszkańcy Kolonii, a kibice tym bardziej, mówią silną, znaną w całym kraju gwarą. Spędziłem na stadionach Fortuny i FC bardzo dużo czasu. Może choćby zbyt dużo.
Za co najbardziej ceni pan tę ligę?
- Za widowiskowość, szybkość, ofensywny styl - tak wówczas, jak i dziś, na wszystkich trzech centralnych poziomach rozrywkowych. Za atmosferę na stadionach, koloryt i tradycję klubów. Za frekwencję po 30 tysięcy kibiców na meczach Dynama Drezno albo Alemanii Aachen w trzeciej lidze oraz za "nieobliczalność" sportową, kiedy np. Arminia Bielefeld, walcząc skutecznie o awans do drugiej ligi, w tym samym sezonie dotarła do finału Pucharu Niemiec, w którym ambitnie stawiła czoło VfB Stuttgart. Cenię Bundesligę za znakomity skauting, czyli umiejętność znalezienia młodych zawodników, którzy z roku na rok potrafią odtworzyć siłę klubów, z których najlepsi odchodzą - teraz przede wszystkim do Anglii. Za etos klubowy - np. St. Pauli, Union Berlin. Za romantyzm - 1.FC Heidenheim, 15 tysięcy mieszkańców, stadion na 15 tysięcy i Frank Schmidt - trener od 15 lat. Bundesliga była i jest kuźnią talentów pojawiających się i eksplodujących czasami tylko w jednym sezonie, bo otrzymują oferty nie do odrzucenia, jak Nick Woltemade od Newcastle United. Głównym "odbiorcą" najlepszych zawodników z Bundesligi jest Premier League.
A sama Kolonia - zauroczyła pana?
- Bardzo. Jest przepięknym miastem ze spektakularną katedrą jako największą atrakcją, służącą jednocześnie jako punkt orientacyjny. Jest miastem pełnym zieleni z całym ringiem, na którym od czasów burmistrza Adenauera we wczesnych latach 30. XX wieku nie wolno nic budować, bo to płuca miasta. Na bulwarach nad Renem spędzałem dużo czasu biegając oraz jeżdżąc na rowerze. 15 listopada wracam do Kolonii, aby zagrać recital fortepianowy z utworami Paderewskiego, Chopina, Maksymiuka, Komedy i Kilara.
Jakub Kamiński, reprezentant Polski, odnalazł się tam doskonale. Chyba się pan nie dziwi?
- Odrodził się w FC Koeln po chudych latach w Wolfsburgu i od razu wzrosła jego rola w reprezentacji. Zespół rozpoczął bieżący sezon bardzo dobrze, być może choćby powyżej oczekiwań.
Zgoda, iż hymn Koeln jest jednym z najlepszych w Bundeslidze?
- Pełna zgoda. Kibice tradycyjnie rozpoczynają sezon udziałem w nabożeństwie ekumenicznym w katedrze, które kończy się wspólnym odśpiewaniem hymnu przy akompaniamencie wspaniałych organów.
Komentuje pan w TVP Konkurs Chopinowski, ale słyszałem, iż miał pan w tym czasie skomentować też jakiś mecz. To prawda?
- Nie udało się tego pogodzić. Może następnym razem.
Jak zagrał pan hymn Bundesligi w studiu Viaplay, to środowisko pianistów pana nie strofowało? Wypada tak się bawić?
- Ja mam duży dystans do siebie. Hymn Bundesligi nagrałem w domu najpierw jako moje przywitanie się z widzami z okazji mojej pierwszej wizyty w Viaplay, a później na żywo w studio, na początek naszego ostatniego spotkania kończącego sezon 2024/25. Komentowanie Bundesligi i Konkursu Chopinowskiego wymaga podobnych cech: gruntownego przygotowania się do każdej sesji, wiedzy zarówno o tym, co wydarzyło się dziś, jak i 10, a czasami choćby 50 lat temu. istotny jest refleks, precyzja wypowiedzi, przekazanie widzom jak najwięcej informacji, nie marnując czasu i operując klarownym językiem.
Wracając do Konkursu - nie wyszło Chińczykom zbudowanie piłkarskiego mocarstwa, ale pianistyczne ma się dobrze. Najwięcej ich było na starcie Konkursu, najwięcej było też w trzecim etapie. Z czego wynika ich sukces?
- Ze wzrostu dobrobytu, wzrostu ilościowego klasy średniej, mody na muzykę klasyczną - w tym muzykę Chopina tak, jak w latach 60. XX wieku w Japonii. Z coraz lepszej edukacji muzycznej i ogromnej ilości talentów. W finale Konkursu Chopinowskiego wystąpi dwoje bardzo utalentowanych pianistów, z których oboje mają szanse na nagrody, a chłopak dodatkowo na nagrodę specjalną za najlepsze wykonanie sonaty. W 2000 roku Konkurs Chopinowski wygrał chiński pianista Yundi, a dziś wśród najlepszych pianistów świata są dwa wielkie nazwiska: Lang Lang i Yuya Wang, oboje po studiach we współzałożonej przez polskiego pianistę Józefa Hoffmanna jednej z najlepszych uczelni na świecie - Curtis Institute of Music w Filadelfii.
Jak dużą rolę odgrywa w Konkursie odporność psychiczna? Kto potrafi utrzymać nerwy na wodzy, ten wygrywa?
- Wielką! Podobnie jak w sporcie i podobnie jak później podczas wykonywania zawodu koncertującego pianisty. Trzeba nauczyć się "zamienić" tremę na koncentrację. Uczestnicy konkursu wykonują swój program wiele razy podczas koncertów na wiele miesięcy przed samym wydarzeniem i mają oczywiście próbę z orkiestrą przed wykonaniem koncertu fortepianowego w finale. Ocena etapu finałowego będzie stanowić 35 proc. punktacji występu pianisty w całym konkursie. Kolejne 35 proc. to punktacja za trzeci etap, 20 proc. za drugi i 10 proc. za pierwszy. Tak stanowi regulamin. Wygra pianista, który zgromadzi najwyższą średnią punktów, biorąc pod uwagę te właśnie proporcje.
W kim upatruje pan tegorocznego zwycięzcy?
- Moim zdaniem może nim zostać Kevin Chen z Kanady, William Yang z USA lub Shiori Kuwahara z Japonii. Albo jury pójdzie na całość i przyzna pierwszą nagrodę 16-letniej Chince, studiującej aktualnie w Polsce - Tianyao Lyu.