Od poprzedniego sezonu Jastrzębski Węgiel i Aluron CMC Warta Zawiercie zdominowały rywalizację o wszystkie krajowe trofea i zasada była taka - gdy decydował jeden mecz (Puchar Polski i Superpuchar Polski), to górą był Aluron, a w finale mistrzostw Polski jastrzębianie. W niedzielę, podczas kolejnej edycji PP, po raz pierwszy się ona nie sprawdziła. Sprawdziła się za to żartobliwa teoria dotycząca reprezentanta Polski, który miał być talizmanem Jastrzębskiego Węgla. Ale niespodziewanym bohaterem był ktoś inny.
REKLAMA
Zobacz wideo Aluron CMC Warta Zawiercie z awansem do półfinału PlusLigi. Bartosz Kwolek ocenił dwa pewne zwycięstwa z Asseco Resovią Rzeszów
Było już 1-8. Feralna passa wreszcie przełamana!
Jastrzębianie od lat są jedną z największych sił w kraju i w Europie. Wystarczy przypomnieć, iż w poprzednich czterech sezonach aż trzy razy wywalczyli mistrzostwo kraju, a w dwóch poprzednich edycjach Ligi Mistrzów byli w finale. Tym bardziej więc zadziwia ich feralna passa w finale Pucharu Polski. Meldowali się bowiem w nim wcześniej dziewięć razy i wygrali tylko raz. I to aż 15 lat temu. Do tego przegrali go ostatnio aż pięć razy z rzędu. A choćby sześć, jeżeli nie liczyć przerwanej z powodu COVID-19 edycji 2019/20, gdy odpadli w ćwierćfinale.
- Już parę razy grałem w finale PP i parę razy byłem faworytem, ale ostatecznie jeszcze nigdy nie udało mi się go zdobyć. Mam nadzieję, iż jutro będzie ten pierwszy raz. Nasz bilans finałów PP nie wygląda dobrze, ale nie spędza nam to snu z powiek, bo zdobyliśmy dla klubu już wiele medali, ale też wierzę, iż ile można (przegrywać - red.) - przyznał po sobotnim awansie do finału libero Jakub Popiwczak, który występował w Jastrzębskim Węglu też w pięciu poprzednich finałach PP.
A po tym sezonie razem z kilkoma innymi czołowymi graczami tego klubu odchodzi (dołączy do klubu z Zawiercia). I odejdzie z upragnionym i długo wyczekiwanym sukcesem w PP.
W przełamaniu złej passy w tych rozgrywkach miał jastrzębianom teraz pomóc pozyskany latem Łukasz Kaczmarek. Atakujący wcześniej miał stuprocentową skuteczność w finałach tych rozgrywek - każdy z tamtych czterech triumfów odnosił w barwach Zaksy Kędzierzyn-Koźle, pokonując...swój obecny klub.
- Koledzy żartują, iż jestem talizmanem drużyny na ten turniej. Miejmy nadzieję, iż to będzie prawda - mówił Kaczmarek w sobotę.
Tym talizmanem może był, ale nie był na pewno mocnym punktem - zwłaszcza w pierwszej połowie spotkania. W pierwszym secie miał zaledwie 14-procentową skuteczność w ataku, a w drugim lepszą o zaledwie sześć proc.
Zawiercianie dysponują wielką siłą ognia na zagrywce, co potwierdzili po raz kolejny choćby niedawno w ćwierćfinale PlusLigi oraz w półfinale PP. Potwierdzili to także w pierwszej partii niedzielnego finału. Wtedy wychodziło im praktycznie wszystko - tak jak w sobotę. Jastrzębianie zaś często tylko ratowali się przedłużeniem akcji, by po chwili dostać ostateczny cios. Miało to odzwierciedlenie w wyniku - od stanu 5:5 przewaga ekipy Michała Winiarskiego tylko stopniowo rosła. Przyjmujący Bartosz Kwolek dobrze sobie radził w ataku, a dwa asy zanotował rozgrywający Miguel Tavares. Trzeciego dorzucił Jurij Gładyr. 40-letni środkowy, który wcześniej przez kilka lat był filarem jastrzębian przypieczętował też zwycięstwo w tej odsłonie - zaatakował z miejsca w trudnej sytuacji i ustrzelił Kaczmarka.
W pierwszej odsłonie najjaśniejszym punktem w drużynie Marcelo Mendeza - i to dość osamotnionym - był Timothee Carle. Francuski przyjmujący w tym sezonie nieraz zaliczał gorsze występy, za które zbierał krytykę, ale w niedzielę wszystko to wynagrodził. A kiedy w drugim secie mocniej wsparło go kilku kolegów z zespołu, to zaczęło się lepsze granie mistrzów Polski. Nie wyglądało to jednak tak dobrze od samego początku, bo po kilku minutach przegrywali 1:4. Gdy chwilę później Tomasz Fornal zdobył punt, to krzyknął mocno, jakby chcąc pobudzić siebie i cały zespół.
To przebudzenie następowało stopniowo, bo po raz pierwszy na prowadzenie wyszli dopiero, gdy na tablicy wyników było 15:14. A przy stanie 18:16 po raz pierwszy w tym spotkaniu zablokowali Kwolka. Dwie punktowe zagrywki dorzucił środkowy Anton Brehme, a ostatnie słowo należało do błyszczącego wciąż Carle.
Trzecia partia była najbardziej wyrównana i chyba kluczowa - do stanu 20:20 trudno było przewidzieć, kto zapisze ją ostatecznie na swoim koncie. Kapitan zawiercian Mateusz Bieniek zrezygnowały machał rękami przy stanie 1:3 i szedł dyskutować z sędzią, ale po jego asie Aluron jakiś czas później prowadził 14:12. Końcówka jednak należała do jastrzębian, a zamknął ją grający już nieco lepiej Kaczmarek.
Jastrzębianie byli wyraźnie podbudowani i długo konsekwentnie dopisywali na swoje konto kolejne punkty w czwartym secie, a zawiercianie mieli nieco podcięte skrzydła. Kibicom tych ostatnich nie było do śmiechu, gdy ich ulubieńcy przegrywali już 15:20, ale wówczas ci zaczęli stopniowo odrabiać straty i zrobiło się emocjonująco. Przewaga mistrzów Polski stopniała do jednego punktu (22:21, 23:22), a po chwili była przeszłością.
To wtedy już wysoka temperatura w krakowskiego Tauron Arenie podskoczyła o kolejne kilka stopni. Długa chaotyczna akcja zakończyła się blokiem na Fornalu. Po chwili nastąpiła pierwsza wideoweryfikacja, po której dopatrzono się błędu jednego z graczy Aluronu i zmieniono decyzję. Nie na długo jednak, bo za chwilę o challenge poprosił też Winiarski i wtedy ponownie zmieniono decyzję. Wówczas kilku siatkarzy Jastrzębskiego Węgla i trener Mendez doskoczyli do stolika komisarza, protestując, ale nic nie wskórali. To jednak oni wygrali dalszą wojnę nerwów, w skład której wchodziła piłka setowa dla zawiercian pięć meczboli ich rywali. Ostatnią akcję zakończył w pełni zasłużenie Carle, który chwilę potem mógł świętować razem z kolegami.
Na tym bezpośrednia rywalizacja tych drużyn się nie kończy - za nieco ponad miesiąc zagrają w Łodzi w półfinale LM. Mogą też jeszcze ponownie trafić w finale PlusLigi, o ile wcześniej jastrzębianie pokonają Bogdankę LUK Lublin, a zawiercianie PGE Projekt Warszawa. Zrobili to już w sobotnim półfinale PP.