Kibice złapali się za głowy. Polscy wicemistrzowie olimpijscy ruszyli do sędziego

2 godzin temu
Najpierw polscy wicemistrzowie olimpijscy z Jastrzębskiego Węgla ruszyli do sędziego, a osoby na trybunach łapały się za głowy. Po chwili Bartosz Kwolek z Aluronu CMC Warty nie wytrzymał po kolejnej decyzji arbitra. A to był dopiero początek ogromu emocji w półfinale Ligi Mistrzów z udziałem dwóch polskich gigantów. Siatkarze z Zawiercia, na czele z trenerem Michałem Winiarskim, oszukali rzeczywistość, wygrywając 3:2. A kibice obecni w Łodzi mogli wreszcie otworzyć oczy.
- Do trzech razy sztuka. Jak nie teraz, to kiedy? - przekonywał mnie jeden z kibiców Jastrzębskiego Węgla tuż przed rozpoczęciem sobotniego pojedynku LM. Jego ulubieńcy byli o krok od zrobienia pierwszego kroku, ale zamiast trzeciego podejścia z rzędu do tego, by zostać najlepszym klubem Europy, skończyło się ich rozpaczą. A Aluron pokazał, iż nigdy nie można go spisywać na straty.

REKLAMA







Zobacz wideo Lublin mistrzem Polski w siatkówce. Marcin Komenda: Przed sezonem mało kto na nas stawiał



Jastrzębie i Aluron w ostatnich latach zdominowały obsadę ważnych pojedynków w polskiej siatkówce. Dwa ostatnie finały Pucharu Polski, ubiegłoroczny finał PlusLigi i jesienny Superpuchar Polski. To, iż to właśnie te dwa zespoły walczyły teraz o finał Ligi Mistrzów, to nie był żaden przypadek. A ci, którzy obawiali się z powodu wydarzeń z ostatnich tygodni o poziom sportowy tego widowiska, zostali bardzo przyjemnie zaskoczeni.
Po piątkowym pojedynku Sir Sicoma Monini Perugia i Halkbanku Ankara obecni na nim w łódzkiej Atlas Arenie kibice pewnie chętnie ubiegaliby się o zwrot pieniędzy za bilety. Trzysetowym pojedynek zamiast pokazem siatkówki na najwyższym poziomie był pokazem błędów i do tego do bólu jednostronnym. A patrzenie na niemrawe poczyniania zawodników z tureckiego zespołu wręcz mogło boleć. Dość powiedzieć, iż jedna partia spotkania jastrzębian z zawiercianami dostarczyła więcej wrażeń. Choć początkowo wydawało się, iż będzie to teatr jednego aktora.
Przed meczem co bardziej gorliwi sprawdzali co chwilę składy drużyn na stronie Europejskiej Konfederacji Piłki Siatkowej (CEV). I meldowali, iż raz nie było w nim podstawowego atakującego Karola Butryna, a potem w nim był. Tak samo było z będącym ważnym ogniwem środkowym Jurijem Gladyrem. Ostatecznie w nim tylko pierwszy, ale gwałtownie można było się zorientować, iż praca dniami i nocami fizjoterapeutów wielkich cudów nie zdziałała. Na rozgrzewce gracz, który doznał kontuzji tuż przed finałem PlusLigi, w ogóle nie atakował, a półtora seta obejrzał z kwadratu dla rezerwowych. Winiarski, będąc pod ścianą, posłał go w drugim secie do gry, ale to też kilka dało. I nie pomógł tu choćby brak limitu obcokrajowców, który tak utrudniał życie legendzie kadry ostatnio w finale ekstraklasy.
- I co z tego, iż mamy kłopoty kadrowe? Mieliśmy je też w PlusLidze, a wywalczyliśmy srebro - zapewniała mnie fanka Aluronu. Choć trzeba uczciwie przypomnieć, iż w finale ekstraklasy zawiercianie wyszarpali wolą walki zwycięstwo w jednym meczu, a w pozostałych zostali stłamszeni przez Bogdankę LUK Lublin.



Zawiercianie walczyli przede wszystkim więc z czasem, by zmniejszyć braki kadrowe, a jastrzębianie musieli wyczyścić głowy po słabej postawie w półfinale PlusLigi i walce o brąz. Tam, obserwując ich, widać było, iż mieli już po prostu dość, a nieraz w pojedynkę nieskutecznie próbował szarpać Tomasz Fornal. Rzucała się też wtedy w oczy nieobecność ważnego elementu w tym zespole - kontuzjowanego libero Jakuba Popiwczaka. Już w ostatnich dniach widać było na filmikach z treningów zamieszczanych przez klub, iż wrócił do gry Popiwczak i wróciła radość.
Tę euforia widać było także podczas rozgrzewki przed sobotnim półfinałem oraz przy celebracji kolejnych punktów przez rezerwowych w dwóch pierwszych setach. Zaplecze zawiercian też nieraz próbowało dopingować kolegów na boisku, ale momentami, gdy przewaga rywali rosła, to tylko smutno obserwowali kolejne akcje.
Emocji też nie brakowało. Zwłaszcza w pierwszym secie. Gdy Norbert Huber zatrzymał na środku atakującego z drugiej linii Bartosza Kwolka, to trybuny ucichły na chwilę, bo wicemistrz świata, lądując, wpadł na skaczącego obok Hubera Łukasza Kaczmarka. Na szczęście, skończyło się wtedy na strachu.
Po chwili ciśnienie podniosło się zawodnikom z obu stron siatki. Najpierw do sędziego ruszyli Fornal i Huber, gdy ten przyznał punkt rywalom po ataku Kyle'a Eensinga, a niektórzy na trybunach łapali się za głowy. Okazało się, iż zastępujący wówczas Butryna Amerykanin nieznacznie zahaczył o linię końcową i było 17:14. Chwilę później znów jastrzębianie protestowali, bo arbiter początkowo przyznał kolejny punkt Aluronowi, uznając, iż Huber atakował w aut bez bloku. Po wideoweryfikacji zmienił decyzuję, na co gwałtownie zareagował Kwolek, ale nic tym nie wskórał. Jastrzębianom wychodziły w tej części meczu choćby zagrania nogą, a zawiercianom przytrafiały się proste błędy wynikające z błędów komunikacyjnych.



Ale ekipa Winiarskiego pokazała znów, iż walczy do końca. Przegrywając 0-2 w finale PlusLigi, zanotowała zryw, przedłużając rywalizację o jedno spotkanie, a w sobotę dobrnęła do tie-breaka. Kwolek dwoił się wtedy i troił, a pomagał mu Patryk Łaba, który na przyjęciu zastąpił wciąż niebędącego w pełni formy po urazie Aarona Russella. Jastrzębianie zaś wtedy przypomnieli swoim fanom na chwilę najgorsze wspomnienia z niedawnej fazy pucharowej PlusLigi, kiedy też potrafili zagrać dobrze przez chwilę, a potem nagle gubili się kompletnie. Teraz mieli wielkie kłopoty z wyprowadzeniem akcji po zagrywce Aluronu, a sami serwisem nie sprawiali rywalom zbytnio kłopotów. Wymowne było to, iż ostatni punkt sprezentował zepsutą zagrywką rywalom Fornal, który wcześniej dostarczał swojej drużynie bezpośrednio punkty tym elementem.
O ile w walce o mistrzostwo Polski przetrzebieni kadrowo zawiercianie zdołali wygrać jeden mecz i nie byli choćby blisko, by powalczyć o doprowadzenie do piątego spotkania, to w sobotę dokonali niemal niemożliwego. W czwartej partii zawodnicy znów nas zabrali na przejażdżkę emocjonalną kolejką górską. Najpierw te emocje poszybowały pod sufit Atlas Areny za sprawą kolejnych decyzji sędziego i zwrotów akcji, potem doszedł do tego jeszcze wielki pech Hubera, którego piłka odbita po ataku Kaczmarka od dłoni rywali trafiła wprost w oko.
Nie inaczej było w decydującym secie. Znów raz minimalne prowadzenie w jedną stronę, raz w drugą. Wydawało się, iż jastrzębianie mają upragniony awans już na wyciągnięcie ręki, ale po ich dwóch piłkach meczowych sześć meczboli mieli zawiercianie. I tego szóstego - ku rozpaczy jastrzębian i ich fanów wykorzystali. Potem już była euforia Aluronu, który po raz pierwszy awansował do finału LM i rozpacz jastrzębian, którzy mieli w nim zagrać po raz trzeci z rzędu.
Zawiercie w finale, który odbędzie się w niedzielny wieczór, zmierzy się z włoską drużyną Sir Sicoma Monini Perugia, której zawodnikami są Kamil Semeniuk i Łukasz Usowicz. Jastrzębie z kolei o brąz późnym popołudniem zagrają z Halkbankiem Ankara.
Idź do oryginalnego materiału