Jak wygląda praca pilota od kulis? Czy załogę łączyć mogą przyjacielskie relacje? Co zrobić w trakcie pomyłki w dyktowaniu i jaki jest przepis na dobre zapoznanie? W końcu, czy fuzja doświadczenia z młodością to rajdowy… strzał w „dziesiątkę”? Gościem pierwszego odcinka cyklu „Na prawym” jest Jarosław Hryniuk, który od dwóch lat wspiera ekipę Zielonej Oliwki, pilotując młodego Huberta Kowalczyka.
Po pierwsze, kalendarz
RR: Dla kibiców i dziennikarzy rajd rozpoczyna się wraz z pierwszym odcinkiem specjalnym. Jak wygląda to w Twoim przypadku? Kiedy wchodzisz w buty pilota?
JH: W buty pilota wchodzi się tak naprawdę wraz z początkiem sezonu, po opublikowaniu oficjalnego kalendarza. Wtedy rozpoczynamy pracę – trzeba wstępnie zaplanować każdy z wyjazdów, ustalić kwestie testów, zarezerwować noclegi. Dla wielu zespołów które „bawią” się w rajdy na poważnie, sezon rozpoczyna się o wiele wcześniej niż mogłoby się wydawać. Ten element jest niezwykle istotny – pozwala później spać spokojnie, działać według planu.
Przed każdym startem należy dopilnować szeregu aspektów organizacyjnych i formalnych. Poza zgłoszeniem załogi, jest to też koordynacja zadań, przydział obowiązków. Jak każdy zespół mamy własną, wewnętrzną grupę, na której przekazywane są najważniejsze informacje. Dzięki temu podczas rajdu każdy zna swoją rolę, pilnuje odpowiednich terminów. Dotyczy to zarówno kierowcy, pilota, serwisu oraz naszego drużynowego „zaplecza”. Naturalnie dla załogi najważniejszy jest „tydzień rajdowy” – przeprowadzamy wtedy testy, dzięki którym wsiadamy do rajdówki odpowiednio przygotowani, rozgrzani. Dzięki temu wzrasta pewność siebie, czujemy się też bardziej zrelaksowani. Dzięki temu lepiej skupiamy się na ściganiu.
Dla obserwatorów rajd rozpoczyna się wraz odebraniem dokumentów, zapoznaniem, rampą startową. Prawda jest jednak taka, iż zakulisowej, niewidocznej pracy jest naprawdę dużo.
Obowiązki „umysłowego”
RR: Na papierze pilot kojarzy się nam głównie z… dyktowaniem. Oczywiście, tych obowiązków jest znacznie więcej. Opowiedz o nich, czym zajmujesz się w zespole Zielonej Oliwki. Poza „pilotażem”, za jakie zadania odpowiada Jarosław Hryniuk?
JH: Nie bez kozery nazywa się nas „umysłowymi”. To do nas, pilotów, należy zapewnienie jak największego komfortu pracy dla kierowców… Taki jest też mój cel przy współpracy z Hubertem. Planuję przebieg zapoznania z trasą, rozplanowując przejazd każdego odcinka. Dość rygorystycznie pilnuję czasu, dbam o to, aby nasz samochód w odpowiedniej chwili wjechał na PKC, zjechał do serwisu, czy ruszył do walki ze stoperem. Na rajdach pojawia się mnóstwo nieprzewidzianych, stresujących sytuacji. I chyba koronnym zadaniem jest rozładowywanie tego stresu, usuwanie różnych kłód sprzed naszej załogi. Dbam więc o komfort psychiczny Huberta. Od samego początku – od zgłoszenia się na rajd po ostatnią metę lotną. Do mnie należy również troska o komunikację pomiędzy nami oraz serwisem.
Gdy buzują emocje
RR: Mówiąc wprost, nie jesteś już młodzieniaszkiem… Jesteś człowiekiem sensu stricto dorosłym i doświadczonym życiowo. Masz bogate, motorsportowe CV. Czy mając na koncie tak wiele startów, do każdego rajdu podchodzisz już na chłodno, metodycznie? Czy przez cały czas zdarzają się sytuacje, gdy targają Tobą emocje i nerwy? Fakt, iż jedziesz z o wiele młodszym kierowcą potrafi spotęgować niepewność?
JH: Skłamałbym gdybym powiedział, iż każdy start to dziś dla mnie raptem checklista do odhaczenia. Wiesz, w naszym kraju większość zawodników to pasjonaci. Ja podchodzę do tego dokładnie tak samo. Na każdym rajdzie jest ze mną mój syn, który wspiera, mocno kibicuje. To daje ogromny zastrzyk energii, uspokaja, nastraja pozytywnie. Jednak przed każdym rajdem, niezależnie czy są to Mistrzostwa Polski czy rajdy okręgowe, przeżywam dokładnie to samo. I czuję stres. Niemożliwe jest… bezemocjonalne podejście do sportu. Naturalnie potrafię sobie z nim radzić, w żadnym wypadku nie jest to paraliżujące uczucie.
Co do naszego duetu wydaje mi się, iż znakomicie się zgraliśmy. Pomimo różnicy wieku wypracowaliśmy odpowiedni system działania oparty na wzajemnym zaufaniu. Wciąż się uczymy, to dopiero nasz drugi sezon. ale spoglądając na klasyfikację, wychodzi nam to całkiem nieźle… Patrząc na takich zawodników jak Martins Sesks czy Erik Cais widać, iż fuzja młodego wigoru z chłodną, doświadczoną głową może być… strzałem w dziesiątkę.
To ważne, by być przygotowanym na każdy możliwy scenariusz. Kraksy są nieodzownym elementem tego sportu. Trzeba uruchomić i poprowadzić procedurę ratunkową, nierzadko gasić pożary, studzić emocje. Do tego potrzeba doświadczenia, nie tylko tego rajdowego. Czasami trzeba też złapać kierowcę za kolano i powiedzieć „hola hola, za bogato kolego”. Oczywiście, można dać się ponieść fantazji i pędzić na złamanie karku. Ale to w rajdach kończy się zazwyczaj… porysowanym dachem. Rozwaga jest bardzo niedocenianą cnotą.
Proces przygotowań
RR: XXI wiek wniósł mnóstwo nowinek technicznych do świata rajdów. Kierowcy trenują dziś na symulatorach, jakość kamer pozwoliła stworzyć bazę znakomitej jakości onboardów i filmów szkoleniowych. Jak wygląda to u Was? Przed rajdem korzystacie z dostępnych nagrań lub notatek? Czy raczej Jarek Hryniuk należy do obozu który uważa, iż przygotowania do rajdów zaczynają się na… zapoznaniu?
JH: Zdecydowanie, technologia poszła do przodu… Zarówno jeżeli chodzi o kwestię kamer, jak i samych maszyn. Oczywiście, głupotą byłoby z tego nie korzystać. Zwłaszcza, o ile możemy dzięki temu zbudować sobie legalną przewagę, nie naruszając przepisów i zasad fair play. Wyznaję zasadę, iż sport to sport – rywalizuj uczciwie od początku aż do końca.
Korzystamy więc z ogólnie dostępnych materiałów, porównujemy odcinki z zeszłych edycji, szukamy dynamicznych onboardów innych załóg. Sprawdzamy jak wykorzystali maszynę, gdzie pojawiły się ewentualne problemy, gdzie osiągnięto limit. Co wydaje się jasne, wiele może się zmienić, nawierzchnia lub warunki mogą się różnić. Jednak daje to nam wstępny obraz tego, co spotkamy na zapoznaniu. Kiedy widziałeś już trasę, mniej więcej poznałeś jej charakterystykę, wtedy opis jest zupełnie inny. A zapoznanie staje się bardziej owocne.
Hryniuk na zapoznaniu
RR: Opowiedz o Twoim sposobie na porządne zapoznanie z trasą? Czy masz jakieś własne patenty lub sprawdzone rozwiązania, które dają Wam receptę na sukces?
JH: Tutaj nie ma odkrycia Ameryki… Zasady są proste, zapoznanie musi być dynamiczne, im mniej dzieje się z przodu, tym lepiej. Idealnie, kiedy nic nam nie przeszkadza, nie ma żadnych pauz i przeszkód na drodze. Staramy się wykorzystywać cały, wyznaczony przez organizatora czas. Wtedy możemy dokładnie sprawdzić nawierzchnię, poszukać cięć oraz miejsc, gdzie nasi oponenci „wkładali” koło. Zdarzają się momenty niepewności, dlatego poza sprawdzeniem notatek na drugim przejeździe, analizujemy materiał wideo w hotelu.
Jaki jest przepis na porządne zapoznanie? To proste, trzeba się porządnie wyspać, wsiąść do samochodu ze świeżą, wypoczętą, otwartą głową. Nie będę ukrywał, w dawnych latach zdarzały mi się rajdy, na których kierowcy imprezowali zbyt… ambitnie, a na zapoznaniu delikatnie mówiąc nie byli w formie. To później odbija się na tempie i komforcie ścigania. Na szczęście Hubert należy do grona prawdziwych, w pełni profesjonalnych sportowców.
Klimat Zielonej Oliwki
RR: Jak wygląda atmosfera w kabinie Peugeota Zielonej Oliwki. Wspominałeś, iż jest między Wami spora różnica wieku. Na rajdzie panuje chłodny oraz całkowicie profesjonalny klimat, czy jesteście blisko siebie, nie brakuje uśmiechu i radości?
JH: Mieliśmy kiedyś naprawdę zabawną sytuację w Gryfowie Śląskim. Na jednym z oesów auto delikatnie się poturbowało, wylądowaliśmy poza drogą. Hubert chciał odejść na bok, buzowały w nim emocje. Podbiegł do mnie człowiek z obsługi safety, zapytał czy wszystko w porządku. Zaś po chwili poklepał mnie po ramieniu i powiedział „fajnie, jak ojciec jeździ razem z synem”. To chyba sytuacja, która najlepiej opisuje nasze relacje oraz atmosferę.
Oczywiście, nie staram się być ojcem Huberta, to nie moja rola. Staram się przekazywać mu moje dobre i złe doświadczenia, pokazywać mu jak wyczyścić głowę, niwelować błędy. Naszą podstawą jest punktualność – wyjeżdżamy nieco wcześniej na zapoznanie, rampę startową. Nie zostawiamy odbiorów administracyjnych na ostatnią chwilę… Więc pewnie, jest profesjonalnie. Ale wszystko staramy się budować wokół dobrych, rodzinnych relacji.
Na serwisie zawsze jest z nami mama Huberta – maszyna napędowa i dobra dusza tego zespołu. Jest Janek Chmielewski, który odpowiada za serwis i samochód, doradza nam dzieląc się swoim doświadczeniem. Podróżują z nami nasze rodziny – ciocia Huberta, na serwisie jest też moja familia i wspomniany syn. Zatem nazywając łączące nas relacje użyłbym sformułowania… „profesjonalno-rodzinne”. My dajemy z siebie zawsze 100%. Dobrze jest jednak zjechać, zdjąć kask i zobaczyć syna, który pyta mnie „Tato, jak było? Poszliście tam?”. W Zielonej Oliwce człowiek czuje się komfortowo. To ogromna zaleta!
Złoty środek
RR: Patrząc na dotychczasowe starty, wolisz być dla kierowcy jego przyjacielem, zachowywać równie bliskie relacje poza rajdówką? Czy uważasz, iż „dla sprawy” lepiej jest mieć nieco chłodniejsze, dalsze relacje, nie spoufalać się tak ze sobą?
JH: Przyznam szczerze, iż nigdy nie analizowałem tego w taki sposób. Jeździłem wcześniej z Pawłem Danysem, któremu wiele zawdzięczam, bo niejako wprowadził mnie w ten świat. Później pilotowałem jego drugą połówkę, Magdalenę Misiarz. Siedziałem na prawym fotelu u Pawła Hankiewicza, Sylwestra Płachytki. Na każdym z tych etapów relacje były różne, tu nie ma złotego środka. To kwestia połączenia dwóch różnych osób, dwóch charakterów czy osobowości. Jeden będzie potrzebował przyjaźni, drugi bardziej… syntetycznego podejścia. Są przecież kierowcy, którzy traktują pilotów tylko jako obowiązkowy „element układanki”.
Mówiąc wprost, nasze relacje z Hubertem są bardziej koleżeńskie. Ciężko jest zbudować aż tak bliską przyjaźń przy takiej różnicy w metryce… Mamy zupełnie inny pogląd życiowy na wiele kwestii. Ale w rajdówce dogadujemy się wręcz wybornie. Wymieniamy się opiniami i uwagami, tymi motorsportowymi, jak i prywatnymi czy osobistymi. Potrafimy się wspólnie cieszyć, śmiać, wzajemnie skarcić. Szczerość i zaufanie są dla mnie znacznie ważniejsze…
Cieszę się, iż wiele nawiązanych relacji przetrwało do dziś. Paweł jest moim przyjacielem, razem z Magdą stanowią naszą załogę szpiegowską, mają niezwykły talent do znajdywania zdradliwych miejsc. Warto nadmienić, iż właśnie spodziewają się dziecka, czego szczerze im gratuluję. I cieszę się, bo tym samym drużyna Zielonej Oliwki niebawem się powiększy!
Jarek Hryniuk w swoim żywiole
RR: Zabierz nas na swój prawy fotel. Jakim pilotem jest Jarosław Hryniuk? Wolisz trzymać nos w notatkach, czy raczej obserwujesz drogę i kontrolujesz kierowcę?
JH: Sporo zależy od samej imprezy. Na Rajdzie Małopolski nie masz czasu, aby spojrzeć na drogę. Po prostu, z tak szybkim kierowcą jak Hubert nie pooglądasz trasy. Siedzisz z nosem w kwitach i strzelasz komendami jak z karabinu. Naturalnie, czucie głębokie jest istotne, bo pozwala lepiej odnaleźć się na trasie. Trzeba jednak czasami zerknąć kątem oka, żeby mieć pewność, iż podaję dobre komendy, a kierowca może w pełni mi ufać i mocno wciskać gaz.
Są takie imprezy, kiedy pilot ma nieco mniej roboty, może poobserwować co się dzieje na zewnątrz. Dobrym przykładem jest Rajd Podlaski. Poza dyktowaniem, staram się dodawać nieco więcej informacji, i przypominam na przykład o trudnych momentach z poprzednich pętli. W notatkach używamy też zapisów odnoszących się do poprzednich edycji. W moim zeszycie z Rajdu Rzeszowskiego jest więc komenda „zakręt Gryazina” – tam „odpisał” wóz na jednej z rund ERC. Mamy też w opisie zwrot „Wieliczka” – oznacza bardzo niebezpieczne hamowanie, szczególne miejsce, gdzie lepiej jest zachować rozsądek i nieco odpuścić. Jest to nawiązanie do naszej przygody z zeszłorocznego Memoriału, gdzie rozbiliśmy samochód.
Dyktuję bardzo spokojnie, odpowiednio intonuję. Nie lubię krzyczeć do mikrofonu. Staram się zachowywać odpowiednie tempo, gdyż Hubert nie cierpi zbyt wczesnego informowania. Dlatego sposób w jaki mówię i jak gwałtownie mówię przekłada się na tempo naszej załogi. Co ciekawe, lubię wrzucać coś od siebie. Potrafię przyspieszać kierowcę, zdarza mi się także nieco zwalniać, kiedy czuję, iż jedziemy już trochę „za bogato”. Czasami słychać również radość, cieszyłem się na power stage’u w Rzeszowie, bo Hubert poradził sobie znakomicie. Uważam, iż emocje są ważne. Kierowca czuje iż jestem z nim, nie jestem… dyktafonem.
Błędy w notatkach?
RR: Błędy są nieodzownym elementem tej gry. Nie myli się ten, kto nic nie robi. Jak na nie reagujesz? Informujesz od razu, czy… nie przeszkadzasz kierowcy?
JH: Byłbym hipokrytą, gdybym zaprzeczył. Błędy są naturalne, popełnia je każdy, również Jarosław Hryniuk. Mam jednak opracowany schemat. Niczego nie tuszuję, mówię o tym od razu. To też element zaufania. Kierowca ma wtedy świadomość, iż moje komendy nie są w pełni precyzyjne. Kiedy wracam na dobre tory mówię „jestem” – wtedy kierowca może już przyspieszyć. Jak wspomniałem, pilotowanie jest czasami jak strzelanie z karabinu. Każdy karabin może jednak się zaciąć. Nie ma świata idealnego, mylą się piloci, kierowcy, serwis.
RR: W tym sezonie przesiedliście się do Peugeota 208 Rally4. Czy ta konstrukcja wpływa na Twoją pracę na prawym fotelu? Musiałeś coś zmienić lub dopasować?
JH: W swojej karierze jeździłem głównie samochodami przednionapędowymi – autami R2 oraz Rally4. Znam ich charakterystykę. Nieco za moją namową, Hubert zaczął przygodę w Peugeocie 208 R2. Zaliczył ten najważniejszy szczebel, nauczył się szanowania prędkości przy silniku atmosferycznym. Rally4 to inna para kaloszy, która odrobinę rozleniwia kierowców. Jest tutaj bardziej stabilnie, spokojniej, mniej agresywnie. Jednak prędkość rośnie o wiele szybciej. Trzeba było zatem przyspieszyć również na prawym fotelu, i dostosować tempo.
Strach na prawym fotelu
RR: Kończycie rajd, oddajecie maszynę serwisantom. Czy po zbiciu piątki możesz oficjalnie zakończyć pracę? A może wręcz przeciwnie, rozpoczyna się czas analiz?
JH: Tak powinno to wyglądać w idealnym świecie. Jak najszybciej, praktycznie na gorąco powinniśmy ocenić rajd, wyciągnąć wnioski, rozpisać wszystkie „za” oraz „przeciw”. ale musimy wziąć pod uwagę, iż każde z nas prowadzi jeszcze życie zawodowe oraz rodzinne. Nie wykonujemy głębokiej, wielogodzinnej i wielopoziomowej analizy – takiej jak ze świata WRC. Wymieniamy się uwagami, rozmawiamy, oceniamy, wyciągamy wnioski. Ale zaraz po rajdzie staramy się najpierw odpocząć, poświęcić czas tym, którzy trzymali za nas kciuki.
RR: Rozmawialiśmy już o stresie. Ale szczerze, czy czujesz strach przed startem? Czy profesjonalni zawodnicy mają w ogóle prawo do tego, by czasem się… bać?
JH: Oczywiście! Myślę, iż jeżeli ktoś nie czuje żadnego strachu, to brakuje mi piątej klepki. Przed każdym, premierowym oesem czuję „motyle w brzuchu”. Nie będę ukrywał, jestem dość przesądnym gościem. Zanim wystartujemy pukam więc trzy razy w swoje drzwi. Oes „nieodpukany” się nie liczy, zdarzało mi się robić to więc już po starcie. To mnie uspokaja.
Przez te lata doświadczyłem wielu, kryzysowych sytuacji… Mieliśmy poważny wypadek z Łukaszem Lewandowskim. Miał złamane obie nogi. Ja też ucierpiałem. Dosłownie tydzień później rodził się mój syn, odbierałem go ze szpitala chodząc o kulach. Zaliczyłem także mocnego „dzwona” z Pawłem Hankiewiczem, na Rajdzie Dolnośląskim. Wiem jak smakuje taka sytuacja, poczułem to własnej skórze, własnych kościach. Więc pracuję nad strachem, to nieodzowny element rajdów samochodowych. Kluczem jest to by umieć go kontrolować. W moim przypadku wszystko znika podczas odliczania do startu. Biorę głęboki wdech, po raz ostatni poprawiam kwity, skupiam się. Nie ma już strachu. Jest zadanie do wykonania, kierowca, o którego muszę zadbać i przeprowadzić go przez najbliższe, oesowe kilometry.
Kiedy jest już za późno
RR: Jak sam wspominasz, przeżyłeś poważny wypadek. Często to ułamki sekund, ale… pamiętasz co się wtedy czuje? Jak na wizję kraksy reagowało Twoje ciało?
JH: To ułamki sekund, owszem. Jednak realizowane są one dość długo, i mocno się je przeżywa… Dla przykład, w Wieliczce powiozło nas na mokrym „siodle”. Maszyna zgasła, byliśmy tam pasażerami. Uderzyliśmy z impetem w twardą barierę. Najczęściej odruch ciała jest dość naturalny – mięśnie się spinają. Starałem się jak najlepiej przyjąć uderzenie, pogodzić z tym, iż za moment będzie twardo. Wypadek z Łukaszem Lewandowskim był wyjątkowo ponury, obracało nas, uderzyliśmy w drzewo. Straszne doświadczenie, piekielnie mocny cios, świat zatrzymuje się w mgnieniu oka. Wiesz, chyba nie da się na to przygotować… Mam nadzieję, iż nie będzie już więcej podobnych wspomnień… Naprawdę, wystarczy.
RR: Co musi znaleźć się w Twojej torbie? Bez czego Jarosław Hryniuk nie rusza się z hotelu? Masz jakiś przedmiot, do którego jesteś wyjątkowo przywiązany?
JH: To pewna ciekawostka, zawsze mam w torbie specjalne światło do czytania. Dostałem je od Anety, mamy Huberta. Pamiętam, iż na Litwie miałem lampkę która działała tylko w dwóch trybach – tryb stołu operacyjnego albo ciemnia. Dzisiaj wszystko działa jak trzeba.
Nie mam żadnego, nieoczywistego przykładu. Torba ma być lekka, mają znaleźć się w niej wyłącznie najpotrzebniejsze rzeczy. Więc poza notatkami i kartą drogową, zabieram wodę oraz izotoniki, które traktuję za podstawowy prowiant. Brak nawodnienia oznaczać może niebezpieczną dekoncentrację lub spadek formy. Zabieramy też żele sportowe, kiedy nieco brakuje nam energii potrafią być zbawienne. Pakuję drobne narzędzia, taśmę i obcinaczki. Jestem odpowiedzialny za kamerę, zatem w torbie zapakowane są niezbędne akcesoria.
Hryniuk i sportowe anegdoty
RR: Czy masz jakąś anegdotę z prawego fotela, którą zapamiętasz już do końca życia? Coś, co stało się Twoim najzabawniejszym, najlepszym wspomnieniem?
JH: Ciężko stwierdzić i przytoczyć coś na gorąco. Takie anegdoty pojawiają się najczęściej wtedy, kiedy siada się wieczorami w rajdowym środowisku. Pewnie mógłbym kilka z nich przytoczyć, ale czuję, iż wymagałoby to jednak autoryzacji oraz zgody kilku bohaterów.
Mam jedną historię, którą zawsze przytaczam. Związana jest z Pawłem Danysem. Pochodzi z czasów naszej wspólnej jazdy w Czechach, w lokalnej, drugiej lidze. Paweł ma nieziemski talent do zapamiętywania trasy oraz poleceń pilota. Podczas jednego z rajdów przyszło nam mierzyć się z dość długim odcinkiem specjalnym. Gdzieś w połowie podałem mu komendę „lewy cztery”, chcoaiż ewidentnie był to zakręt „z minusem”. Mija parę minut, przecinamy metę lotną, zatrzymujemy się. A Paweł od razu mówi do mnie „Jarek, tam było lewy cztery minus, nie lewy cztery”. Zapamiętam tamtą uwagę do końca swojego życia, bezsprzecznie!
Hryniuk i jego idole
RR: Spoglądając na świat rajdów, nie brakuje tutaj prawdziwych legend. Każdy z kierowców może wybrać sobie własny wzór, własnego herosa do naśladowania. Jak wygląda to w świecie pilotażu? Masz swojego idola? Kogoś kogo podziwiasz?
JH: Nie mam takiego wzoru, kogoś konkretnego. Uważam, iż każdy pilot jest fachurą w swoim wydaniu. Staram się jednak podglądać lepszych. Miałem przyjemność znaleźć się kiedyś na szkoleniach Jarosława Barana, którego traktuję jak profesora. Poznałem także Pana Andrzeja Górskiego. W pierwszej kolejności wspomniałbym właśnie o nich – gdyż to oni byli moimi „bogami”, zwłaszcza wtedy, kiedy oglądałem rajdy wyłącznie „zza siatki”.
Bardzo podziwiam tych ludzi. Rywalizowali w zupełnie innych realiach. W czasach, kiedy oklatkowanie nie było tak wytrzymałe, a system HANS był melodią przyszłości. Co tutaj dużo mówić, trzeba było mieć jaja, aby podróżować tak gwałtownie i ponosić aż takie ryzyko.
RR: Historia zna dziesiątki konfliktów pomiędzy kierowcami. Jak wygląda to w Waszym środowisku? Z boku wydaje się, iż piloci darzą się sporym szacunkiem.
JH: Jest tutaj nieco inaczej. Faktycznie, kierowcy potrafili skakać sobie do gardeł, między pilotami jest jednak pewna nić porozumienia, wspomnianego szacunku. Pewnie, wszędzie znajdzie się jakaś czarna owca. Sam znam jedną osobę, z którą delikatnie mówiąc mi nie po drodze. Ale to wynika bardziej z różnic w charakterze, a nie z relacji czysto sportowych.
Kto może być pilotem?
RR: Jak uważasz, czy każdy może być pilotem? Według Ciebie to otwarty zawód, którego każdy może się wyuczyć? A może nie bez kozery niewielu jest pilotów, których każdy kierowca bez zająknięcia zaprosiłby na prawy fotel swojego auta?
JH: Chyba nie… Wydaje mi się, iż trzeba mieć pewne predyspozycje. Pilot musi zarządzać atmosferą – „podkręcić” i motywować, czasami „zgasić” kierowcę. Słowo „umysłowy” ma wiele znaczeń – jesteśmy psychologami, koordynatorami, menedżerami. Co ważne, swoich sił spróbować może każdy. I zachęcam do tego, żeby realizować swoje pasje. Jednak aby bawić się w to profesjonalnie, trzeba spełnić pewne wymagania. I trzeba mierzyć siły na zamiary. A czasami, dla swojego dobra lub dobra kierowcy, powiedzieć po prostu… „stop”.
RR: Czy narzędziami posługujesz się równie sprawnie jak notatnikiem? Jesteś też mechanikiem? Dobrze czujesz się w takich kwestiach i awarie nie są Ci straszne?
JH: Raczej nie jestem z tych, którzy w mgnieniu oka wymienią wahacz stojąc przy drodze. Oczywiście zmieniam koła, robimy to razem z Hubertem. Muszę przyznać, iż nieźle nam to wychodzi. Byliśmy zmuszeni zadziałać na Rajdzie Polski, zmienialiśmy przebitą oponę tuż przed PKC. Udało się, uniknęliśmy spóźnienia. W trudnych sytuacjach pomogę, nie boję się żadnej pracy. Ale nie ukrywam, nie jestem wielkim mechanikiem. Ale bez tego da się żyć!
W zdrowym ciele zdrowy duch
RR: Pilot rajdowy powinien mieć doskonałą dykcję. Czy Jarosław Hryniuk bierze czasami w usta korek od wina i bawi się logopedycznymi łamańcami językowymi?
JH: Nie… Co prawda bierze czasami korek, ale najczęściej po to, aby nalać sobie jedną lampkę. Ale tylko czasami – intensywnie trenuję, jestem sportowcem. Wbrew pozorom prawy fotel potrafi zmęczyć. A w zdrowym ciele zdrowy duch, zatem mocno pracuję nad kondycją oraz dobrym samopoczuciem. Dzięki temu jestem przygotowany na każdy oes.
RR: Na koniec, zdradź nam proszę co znajduje się jeszcze na Twojej liście życzeń. Istnieje jakiś rajd lub cykl, na którym marzysz lub planujesz się niedługo pojawić?
JH: Każdy sportowiec ma swoje „bucket list”, ja również. Zawsze chciałem wystartować w Rajdzie Polski oraz Rajdzie Barum – to udało się osiągnąć w tym sezonie. Ale apetyt rośnie w miarę jedzenia. Więc chciałbym, żeby nazwisko Hryniuk znalazło się na liście startowej choć jednej rundy Mistrzostw Świata, chciałbym znaleźć się tam z Hubertem. Z opowieści oraz doświadczeń kolegów, chciałbym stanąć na starcie asfaltowego Roma di Capitale oraz szutrowego Rajdu Estonii. Nie jestem jeszcze w pełni spełniony, nie zamierzam odwieszać kasku. Panowie Andrzej Górski i Maciej Wisławski pokazują, iż wiek nie jest dzisiaj żadnym ograniczeniem. Zatem sporo przede mną. Chcę jeździć i wciąż odczuwać taką samą radość!
„Na prawym” #1 – Jarosław Hryniuk
Załoga Zielonej Oliwki przygotowuje się już do kolejnego, kluczowego startu w cyklu RSMP. Kowalczyk i Hryniuk pojawią się na starcie 7. Rajdu Śląska, przedostatniej rundy krajowego czempionatu. Czeka ich niezwykle trudne zadanie – aby wciąż pozostać w grze o złoty laur klasy 4. i kategorii 2WD drużyna z Dolnego Śląska musi odeprzeć atak liderów – Gracjana Predko i Michała Jurgały. Wygląda na to, iż batalia przednionapędowych Peugeotów będzie jednym z najciekawszych aspektów zbliżającego się, motorsportowego święta w Chorzowie. Co ciekawe, na krótką chwilę drogi wspomnianego duetu nieco się rozejdą. Huberta czeka teraz treningowy start w Tarmacy, a Jarek zmierzy się z… nocnym półmaratonem w stolicy. Cóż, pozostaje nam trzymać kciuki za oba występy – te biegowe, i stricte motorsportowe.
Przy okazji, zachęcamy Was do zaobserwowania profilu Huberta Kowalczyka na Facebooku. Znajdziecie tam wszystkie informacje dotyczące kolejnych występów załogi Zielonej Oliwki. Po najgorętsze wieści z rodzimych oraz europejskich oesów zapraszamy na rallyandrace.pl.
W Rally and Race cenimy sobie zdanie naszych czytelników. Zachęcamy Was do wyrażania własnych opinii i dyskusji w mediach społecznościowych. Jesteśmy też otwarci na wymianę argumentów. Wspólnie budujmy i wspierajmy społeczność kibiców oraz polski motorsport!