Jacek Pydys trafił na Nurbugring zupełnym przypadkiem. A poznając jego historię można chyba zaryzykować stwierdzenie, iż zakochał się w nim już od pierwszego wejrzenia. Jak wyglądała jego kariera? Jak to jest ścigać się na najtrudniejszym obiekcie na świecie? I wnieść polską flagę na podium morderczego wyścigu 24h Nurburgring? Zapnijcie pasy… Czeka Was nie lada przygoda w „Zielonym Piekle”!
Przyznajcie, czasami w naszym życiu pojawiają się osoby, które z miejsca wnoszą do niego pewną wartość. Potrafią zarazić swoją ideą, pasją. Wlać w serce trochę nadziei… Po prostu, zainspirować. zwykle są to ludzie, z których bije miłość do tego co robią. Więc słuchamy ich z zapartym tchem, nie przerywając. I cieszymy się każdym, wypowiedzianym zdaniem. Taki właśnie jest Jacek Pydys, z którym kilka dni temu miałem przyjemność porozmawiać.
Wcześniej nie śledziłem jego kariery aż tak dokładnie. Poniekąd przekonali mnie do tego… nasi czytelnicy, którzy wielokrotnie prosili, zachęcali do przybliżenia jego postaci. Więc za ich namową odezwałem się, nawiązaliśmy kontakt. I umówiliśmy się na pierwszy wywiad. Nie chodzi tu o prężenie muskułów, ale jako dziennikarz mam ich na koncie całkiem sporo. Jednak ten był wyjątkowy. Przez przeszło półtorej godziny zadałem… ledwie jedno pytanie. A on zabrał mnie w taką podróż, iż nie chciałem mu przerywać. Wystarczyło tylko słuchać.
Dziś zapraszam Was właśnie na taką przygodę, pokonajmy Norschleife razem z Jackiem. Poznajcie człowieka, który ciężką pracą, wytrwałością oraz pokorą spełnił swoje marzenia. Poznajcie Polaka, który na stałe zapisał się w historii najtrudniejszego obiektu na świecie. Nie przedłużając, przed Wami Jacek Pydys – facet przesiąknięty motoryzacją aż do szpiku kości. I nie boję się użyć takiego zwrotu, prawdziwa, biało-czerwona legenda Nordschleife. Pierwszy Polak, który wygrał prestiżowy, piekielnie wymagający… wyścig 24h Nurburgring!
Przypadkowa miłość
RR: Jacku, jak to się wszystko zaczęło? Jak trafiłeś na Nurburgring i Nordschleife?
JP: To jest historia nie z tej ziemi, naprawdę! Mieszkam tu już prawie trzydzieści lat… Nie mam niemieckiego obywatelstwa, po prostu, przyjechałem tu kiedyś do pracy. I zostałem. A później założyłem firmę, prowadzę holding budowlany. Odkąd pamiętam, byłem mocno związany ze sportem. Najpierw z tenisem stołowym, jeździłem choćby na Mistrzostwa Polski. Następnie pochłonął mnie futbol. Grałem zawodowo – również w moim rodzinnym Motorze Lublin. Za granicę wyjechałem mając jakieś 22 lata. Tutaj także szukałem sportu, chciałem się zaczepić. I grałem, między innymi w Kerpen, gdzie pierwsze kroki stawiał sam Michael Schumacher. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, iż istnieje coś takiego jak „motorsport”, i iż mam tę żyłkę kierowcy wyścigowego. choćby Formułę 1 oglądałem pobieżnie, przy okazji…
Ta przygoda zaczęła się tak naprawdę gdzieś w 2013 roku… Mój szwagier w prezencie na urodziny wykupił mi trzy okrążenia po Nordschleife. To była niespodzianka. I wjechałem tutaj własnym, prywatnym samochodem. Wielkim, uturbionym BMW X5 z silnikiem diesla. Tak pokonałem swoje dziewicze okrążenie. Nie znając nic, żadnego zakrętu i układu toru. Ale uciecha była niesamowita, naprawdę! Przekrzykiwaliśmy się. „Tu w lewo, tu w prawo!”. Śmiechu było co nie miara. To wydarzyło się mniej więcej wtedy, kiedy odwiesiłem korki. Kontuzje i problem z kolanem nie pozwalały mi na grę. Więc zacząłem czytać, interesować się, poznałem pojęcie „Touristenfahrten”. Coś zaczęło kiełkować mi w głowie. I choć nigdy nie myślałem o zakupie auta pod tor, postanowiłem działać. Stuningowałem… swoje X5!
Czołgiem w Metzgesfeld
JP: Uwierzycie? BMW X5 w specyfikacji torowej? Da się! Zmieniłem zawieszenie, dodałem wentylowane hamulce. Kupiłem japońskie semislicki, bo tylko oni produkowali tak szerokie ogumienie. I wtedy po raz pierwszy przejechałem tor… „na ostro”. Pamiętam, iż gdy Ring Taxi wyprzedzało mnie przy prędkości 270 km/h, to widziałem jak pukają się w głowę. A mój czas? Miałem zanotowany, pamiętam do dziś. Wykręcałem 8:40 na Touristenfahrten! Wystartowałem też w Scuderia S7 – szkole jazdy Nordschleife. Trwało to dwa dni, kończyło się egzaminem. I zdobyłem 2. miejsce na 200 uczestników. A pamiętam, iż na początku żaden z instruktorów nie chciał na mnie patrzeć. Myśleli, iż moje X5 to jakiś kiepski żart.
Poznałem tu naprawdę dużo ludzi. Przyjeżdżałem regularnie, pokonywałem „Zielone Piekło” dla czystej przyjemności, możliwie jak najczęściej. To trwało blisko rok. Ale cóż, ten jeden raz było za szybko… Nie zapomnę tego nigdy – 1 listopada, a temperatura bliska zeru. Na liczniku jakieś 160 km/h, gdy wjeżdżam w Metzgesfeld. Pojawiła się spora nadsterowność, wbijam się w trybuny. Oczywiście nic mi się nie stało, tamten samochód był niczym czołg. Jednak połamałem wszystkie osie. Sprzedałem to BMW, ale w mojej głowie zaświeciła się pewna lampka. Musiałem kupić auto pod tor. I tak w moim garażu pojawiło się BMW 235i. Niestety, wybrałem napęd na cztery koła. Wtedy byłem nowicjuszem, i ubzdurałem sobie, iż xDrive sprawi iż będę szybszy. Ale pomimo tego, ten wóz był cudowny. A po odłączeniu systemów bezpieczeństwa zamieniał się w rakietę… Wtedy zmieniłem podejście, chciałem zrobić krok w kierunku zawodowstwa. Przyszedł więc czas na profesjonalną szkołę jazdy.
Trening czyni mistrza
JP: Tak trafiłem do Scuderia Hanseat. Znakomitej, renomowanej szkoły. Instruktorzy owej firmy są czynnymi kierowcami, jednymi z najlepszych w Europie. Szkolą tu Rene Rast, Luca Stolz. I Bernd Maylander, który prowadzi samochód bezpieczeństwa w Formule 1. 80% tych ludzi osiągało gigantyczne, torowe sukcesy, mogłem więc uczyć się od najlepszych. Chociaż nie ukrywam, kosztowało to worek pieniędzy. Nauka teorii oraz praktyki trwa cztery dni, co ciekawe, tor pokonuje się w obie strony. Bez przerwy jesteśmy oceniani, zaś sam egzamin jest wyjątkowo surowy. Kandydaci mają tylko jedno podejście, a na każdym zakręcie stoją sędziowie. Wtedy moje BMW było najsłabszym autem w stawce. Jeździli tu głównie bogaci Szwajcarzy w wyczynowych Porsche GT2 RS. Czułem się tam wtedy jak taka szara myszka.
Przez dwa lata przeszedłem cztery etapy tej szkoły. I tak doszliśmy do bodajże 2015 roku. Czułem się już na siłach, aby wystartować w wyścigu, powalczyć. Zrobiłem więc pierwszą licencję, i wskoczyłem na pierwszy poziom tej zabawy – Gleichmassigkeitsprufung (GLP). Tutaj nie liczył się czas okrążenia, chodziło o regularność i notowanie zbliżonych wyników, regulamin turnieju zezwalał na podróżowanie z pilotem. Na starcie pojawiłem się zaledwie raz. Już chciałem przejść wyżej, znaleźć się na liście startowej w RCN. Więc trenowałem, starałem się o kolejne licencje, które uprawniały do ścigania tylko na Nordschleife. choćby jednego roku podobne chęci miał Robert Kubica, spotkaliśmy się tutaj, na miejscu. I tak zrobiłem co trzeba, zdobyłem też „permity”. w okresie 2016 spełniłem marzenia o RCN!
Upragniony debiut w RCN
JP: To dość zabawne, bo problemy pojawiły się na długo przed debiutem. BMW nie mieściło się w klasie ze względu na twinturbo, musiałbym pojedynkować się z o wiele mocniejszymi Porsche. Więc poszedłem na kawę do… Manthey Racing. Potrzebowałem rady, ich fachowej opinii. Zapytałem co kupić. Jak to w Manthey, odpowiedź mogła być tylko jedna – Cayman. Wtedy ten model był świeżynką, uważali go za przyszłość motosportu. Ale zbladłem, bo za gotowe auto można było zapłacić choćby 200 000 Euro. Ewentualnie ze 160 000… Bardzo im podziękowałem, postanowiłem szukać auta na własną rękę. I tak robiłem. Przez jakieś jedenaście miesięcy. Codziennie szperałem w sieci, aż w końcu trafiła się perełka. Kupiłem bilet na pociąg, przed otwarciem salonu czekałem już pod drzwiami z wypłaconą gotówką.
Mówimy o końcówce roku 2015. Inauguracja RCN była w marcu 2016. Dosłownie, udało się nam złożyć samochód na dzień przed wyścigiem. To był chaotyczny skok na głęboką wodę. Bo nigdy wcześniej nie jeździłem Porsche. choćby w ruchu miejskim. A teraz miałem ścigać się z zawodowcami na Ringu. Jednak czułem, iż czas poświęcony na szkolenia procentuje. Mój Cayman – wersja „R”, pojemność 3400 cm3, 325 koni – zaliczany był do grupy, gdzie modyfikacje silnika i kubatury zewnętrznej (spoilery, poszerzenia) były zabronione. ale i tak czułem, iż nie było to sprawiedliwe. Kategorię skonstruowano tak, aby mieściły się tu modele Carrera, z silnikiem za tylną osią i mocą 360 koni mechanicznych. Kawa na ławę, nie mieliśmy z nimi szans, przewaga sprzętowa była aż nadto widoczna. Ale walczyliśmy!
Początki były dość zabawne. Dobrze wspominam ten czas. Pierwszy sezon skończyłem na bodajże 28. lokacie. Na 300 startujących. Dostałem zatem puchar, gdyż w RCN dostaje je najlepsza trzydziestka. Wiązało się to też z gratyfikacją finansową, więc odzyskałem część środków, które zainwestowałem w ten sezon. I dzięki temu zacząłem myśleć o kolejnym.
Awans do Ekstraklasy
JP: 2017? Tanio skóry nie sprzedam! Wróciłem do Scuderia Hanseat, i to na oba szkolenia w tamtym roku. I na 220 uczestników zająłem już drugą lokatę. To był przełom, ponieważ na miejscu poznałem kilkudziesięciu, aktywnych zawodników z Nurburgringu. Z racji mojej budowlanej działalności, nawiązałem także kilka kontaktów związanych z tą branżą. Swoją drogą, wtedy budowałem choćby halę dla chłopaków z… Manthey Racing. Wielu tych ludzi startowało już w tej najwyższej lidze – w VLN. Gdy widzieli moje tempo, przekonywali, iż powinienem wykonać ten krok i dołączyć do nich. Ale wiedziałem, iż to nie są przelewki…
W sezonie 2018 zająłem 11. miejsce na 300 kierowców w RCN. I właśnie wtedy dostałem oficjalne „zaproszenie” do VLN. To jest moment, który traktuję jako początek tej topowej, profesjonalnej kariery Jacka Pydysa. Żeby była jasność, na Nurburgringu czy Nordschleife nie ma czegoś takiego jak liga amatorska. RCN traktowane jest jako „druga liga”. A VLN? Prawdziwa Ekstraklasa. Zostałem zakontraktowany na dwa stinty, w ekipie Sorg Rennsport. Startowaliśmy w Porsche Cayman. Dzięki tym występom mogłem zdobywać kolejne punkty, wyrobić licencję International-C oraz Permit-A. Dzięki nim mogłem już wsiadać do aut GT4 czy choćby GT3, do konstrukcji, które mają poniżej 4,5 kilograma na koń mechaniczny. W tamtym czasie nie byłem już młodzieniaszkiem, ale podnieciłem się jak diabli… Poczułem, iż mogę tu coś osiągnąć, naprawdę coś wygrać. Więc sprowadziłem do siebie moją żonę. Wtedy naprawdę mocno związałem się z tym miejscem… Spełniałem tu swoje marzenia.
Ten jeden telefon
JP: W 2019 roku ścigałem się w pełnej kampanii RCN. Ale priorytetem był już VLN. Ludzie dobrze mnie znali, wyrobiłem sobie nazwisko. Pojawiło się mnóstwo propozycji, telefon się rozdzwonił, co chwilę przychodziła wiadomość z propozycją startu. Tutaj wszyscy się znają. Więc nie raz ktoś prosił mnie, żebym w ostatniej chwili uratował zespół, wskoczył do kogoś na zastępstwo. Tak jeździłem cały rok. Praktycznie co dwa tygodnie wyścig, i kolejny start.
Tak przyszedł maj 2019. Zadzwonił telefon, podniosłem słuchawkę, i natychmiast zmiękły mi nogi. Jeden z największych zespołów, Adrenalin Motorsport, zaproponował mi wspólny występ w… 24h Nurburgring! Używałem już piłkarskiego porównania, zatem… to już jest Champions Legue. Nie, to są Mistrzostwa Świata. I co zrobiłem? Odmówiłem, oczywiście! Byłem po prostu przerażony. Gdzie, jak? Mam jechać w nocy? Na najtrudniejszym obiekcie na świecie? Chociaż szukaliśmy informacji, stałbym się wtedy chyba pierwszym Polakiem.
Wiedziałem, iż to może być moja perła w koronie. Zwieńczenie kariery. Dyskutowałem z małżonką, potrzebowałem rady. Więc na tydzień przed startem… zgodziłem się. Jak diabli bałem się tej nocnej jazdy, choć wszyscy mnie uspokajali. Tak w czerwcu 2019 nazwisko Pydys znalazło się na liście startowej. Jechaliśmy BMW 235i w wersji Racing Cup. W ekipie było nas czterech – Polak, Włoch, Austriak oraz Niemiec. Ukończyliśmy wyścig w pierwszej dziesiątce w naszej klasie. Byłem z siebie dumny. Po pierwsze, noc wcale nie była aż taka straszna. A po drugie, notowałem chyba drugie czasy z naszego kwartetu. Zakochałem się! Jak pierwszego dnia wsiadłem o 15:30, tak następnego o 18:00 przez cały czas nie chciało mi się spać. Endorfiny buzowały, byłem szczęśliwy, czułem się tytanem. A przejechałem jakieś 40 okrążeń „na ostro”, do tego zaliczyłem też podwójny stint w nocy. Co to było za przeżycie!
Ambicje na obronę tytułu
JP: To był piękny rok. Wygrałem RCN – zająłem pierwszą lokatę w grupie V6. Świetnie to smakowało, bo pobiłem zawodowców, którzy ścigali się tam przez dekadę, piętnaście lat! Gdy zakończył się sezon 2019, czułem pewne zobowiązanie. Miałem przecież tytuł, zatem musiałem go obronić. I weszliśmy w rok 2020. Powtórzyłem swój sukces. Zatriumfowałem w klasie V6, jadąc swoim Porsche. Dla Polaka było to gigantyczne osiągnięcie. Jednakże tu czegoś mi brakowało. Nie chcę być źle zrozumiany – znowu poczułem, iż chcę nieco więcej.
Jacek Pydys był już „swój”, tutejszy. Dosłownie od stycznia dostawałem maile i telefony z propozycjami kolejnych startów w wyścigu 24-godzinnym. A ja musiałem przecież skupiać się na pracy, zarabiać, żeby w ogóle móc myśleć o jakimkolwiek ściganiu. To było silniejsze, wiedziałem, iż muszę wrócić. Wybrałem ofertę tej samej ekipy, co w 2019. Start razem z Adrenalin Motorsport wydawał się naturalnym krokiem, rozsądnym również pod względem finansowym. Wtedy na starcie ustawiliśmy się w BMW 240i Racing Cup – zmodyfikowanym modelem. Poszło nam o niebo lepiej. Zajęliśmy czwarte miejsce w naszej klasie. Choć tutaj warto zauważyć, iż wyścig został na pewien czas wstrzymany z powodu mgły oraz deszczu.
Polak staje się legendą!
JP: Rok 2021 to już pandemia. Przejechałem naturalnie całą ligę RCN, ale przez COVID-19 nasze czempionaty były mocno wymieszane, a zawodnicy z VLN często trafiali do naszych klas. W tamtym sezonie zająłem bodajże drugie miejsce, nie udało się ustrzelić hat-tricka.
W tamtym roku nawiązałem współpracę z Koppen Motorsport. Mieli dwa, identyczne auta, Porsche Cayman 718 GTS, w bardzo podobnej specyfikacji do konstrukcji GT4. Te potwory były już znacznie szybsze od mojej maszyny, miały mnóstwo usprawnień, to były topowe wozy. Zaproponowano mi starty w pełnym sezonie VLN, i oczywiście, w 24h Nurburgring. Było wtedy pewne zamieszanie. Jeden z samochodów został obklejony przeze mnie, było tam moje nazwisko, firma. Ale doszło do nieporozumienia odnośnie tego kto ma z kim jechać, więc ostatecznie przesiadłem się do tego drugiego auta. Zostałem szefem drugiej ekipy, mieliśmy wystartować we czterech… No i co się stało? Wygraliśmy tamten wyścig!
O grubość lakieru
JP: Wygraliśmy 24-godzinny, królewski wyścig na Nurburgring-Nordschleife w klasie SP4T. Tamta klasa zezwalała na modyfikacje pakietu aero oraz ingerencję w motor. Co ciekawe, wygraliśmy dosłownie o… kilka sekund. Niesamowite! Dostaliśmy karę za przekroczenie limitu czasowego w boksach. Nasi główni rywale za niezmienienie ID kierowcy. My znowu staliśmy za długo, a nasi oponenci znów się zapomnieli. Kary się wyrównywały. I tak, ten trwający dobę maraton rozstrzygnął się raptem na sekundy, na ostrzu noża. Wygrałem. I spełniłem swoje największe marzenia. To zostanie ze mną na zawsze, i to już będzie moje!
Nie lada ciekawostka. To „moje” Porsche z nazwiskiem Pydys zostało rozbite. Był ogromny „dzwon”, największy w tej edycji. Aby to uzmysłowić, nasze Caymany nie miały żadnego ogranicznika prędkości. Pędziliśmy choćby 300 km/h. choćby o jakieś 30 km/h szybciej, niż bestie GT3 i GT4 z kagańcami w silniku. Bez trudu wyprzedzaliśmy ich na Döttinger Höhe. Wypadek transmitowała telewizja. Rozbity Cayman z moim nazwiskiem. I rozdzwoniły się telefony… Pamiętam, iż moi bliscy byli przerażeni, nie wiedzieli, iż doszło do podmianki.
Klasyfikację generalną 24h of Nurburgring 2021 znajdziecie na oficjalnej stronie wyścigu.
Sezon do zapomnienia
JP: Euforia euforią, jednak muszę przyznać, iż wpłynęło to negatywnie na moją firmę. W końcu co dwa tygodnie byłem całkowicie pochłonięty ściganiem. Wspominałem również, iż nie jestem młodym chłopakiem. Moje zdrowie na tym ucierpiało. W roku 2022 podpisałem kontrakt na kolejny występ w 24h Nurburgring w 718 GTS z Koppen Motorsport. Mieliśmy znowu pojechać po zwycięstwo. Ale po jednym treningu padł mi kręgosłup. Zostałem więc w szpitalu, a od lekarzy dostałem zakaz startów. Zdyskwalifikowano mnie z RCN oraz 24h.
Nie zamierzałem się tak łatwo poddawać. Walczyłem na terapii, udało mi się „naprawić” w jakieś półtorej miesiąca. Ale to oczywiste, sezon się posypał. Walka o puchary zakończona, opuściłem zbyt dużo wyścigów, nie było szans na zniwelowanie straty punktowej. ale na szczęście zdążyłem na 24-godzinny wyścig, wróciłem! Ambicje były przeogromne, byliśmy zgrani, wszyscy świetnie jeździliśmy w nocy. W naszym trio byłem ja, szef zespołu Koppen oraz młody, utalentowany chłopak, któremu zaufaliśmy. Niestety, nasze ustalenia zawiodły. Przez pierwsze pięć godzin byliśmy liderami. Ale nasz „junior” pędził za szybko. Dosłownie, jechał na granicy, podejmował zbyt duże ryzyko. Gdy zakończył swój stint, poprosiliśmy go żeby nieco zwolnił. Zbliżał się do czasu 9:00. I co? Skończyło się źle. Roztrzaskał maszynę.
Zrobił to w absolutnie idiotycznym, głupim miejscu. W „Kleine Karussell”. Gdzie dosłownie trzeba zasnąć, żeby się rozbić. Albo pędzić na złamanie karku. Przykro… Jechaliśmy tam przecież po zwycięstwo, mieliśmy je praktycznie w kieszeni. Nie byłem zadowolony z tego sezonu, nie ma co ukrywać. Wystartowałem jeszcze kilka razy w RCN, w VLN pojechałem choćby z Kubą Giermaziakiem. Nie zamierzałem odpuszczać, ale zdrowie płatało figle. Nie mam już 18 lat, urodziłem się przecież w 1971 roku. Musiałem wtedy brać siły na zamiary.
Z nadzieją w przyszłość
Ciekawostka odnośnie wieku… Kiedyś zobaczyłem, iż do mojego nazwiska na liście dodają gwiazdkę. Długo nie wiedziałem o co chodzi, więc w końcu zapytałem. Okazało się, iż tak oznaczają „gentleman drivers”. Tych zawodników, którzy przekroczyli już… pięćdziesiątkę.
Sezon 2023 miał rozpocząć się od 24-godzinnego wyścigu w Dubaju. Miałem dołączyć do zespołu mojego kolegi. Ale w październiku 2022 w jego Porsche rozerwał się blok silnika. Dziwne, to był zupełnie nowy samochód. Byliśmy przekonani, iż wóz zostanie naprawiony na gwarancji. Ale fabryka uważała, iż to błąd ludzki. Złożyliśmy protest. I dopiero jakieś dwa tygodnie temu udało się dojść do porozumienia. Porsche uznało żądanie, samochód wrócił do naprawy. I tak kwestia maratonu w Dubaju po prostu upadła. Ale… zaczynamy już myśleć sezonie 2024 – być może wystartuję tam za sterami konstrukcji z grupy GT4.
Co dalej? Mam już kontrakt na pierwszą, kwietniową rundę VLN. Wystartuję w Porsche 911 Carrera. Oby tylko dopisało zdrowie, żeby tylko nie zabrakło nam funduszy, a zrobimy coś naprawdę wielkiego. Obiecuję! A myślami jestem już na tegorocznym, 24h Nurburgring…
Tak wygląda pasja
JP: Nurburgring, Nordschleife. To całe moje życie. Tu zostawiłem serce. Taki mój kawałek świata, mój raj. Boli mnie, iż tak mało mówi się o 24-godzinnych wyścigach. Uwierzcie, wtedy zmienia się dosłownie cały region. Rywalizuje tu 1000 kierowców. 1000! A samych mechaników jest od 8000 do 10 000. Na jednym torze, na jednym obiekcie! Podczas 24h Nurburgring 2019, jeszcze przed pandemią, było tu 360 000 widzów. Oficjalnych… Tych, którzy oglądali wyścig w lesie, na pagórkach, było grubo ponad 100 000… Pewnie choćby pół miliona ludzi. Kocham to. Jestem związany z tym miejscem. Do tego stopnia, iż bywa tak, iż w jeden weekend rywalizuję w dwóch seriach. Poważnie. Rano ścigałem się w RCN, po chwili startowałem już w kwalifikacjach do 24-godzin. Czasami nie mogłem zdążyć na odprawę, podpisywałem cyrograf, iż znam zasady i biorę odpowiedzialność za swoją jazdę. Pamiętam iż przesiadając się zdążyłem podmienić interkom. Na łyk wody zabrakło czasu.
Więc oby tylko było zdrowie. I te pieniądze. Po pandemii wszystko jest kolosalnie droższe. Kiedyś opowiem Wam o kosztach, to żadne tabu. Ale tak dla przykładu, jeden stint w GT3 to około 6 okrążeń. Cena? Minimum 25 000. Euro. Dwa stinty? Nie podchodź bez 40 000. Od pięciu lat nie mam żadnego sponsora. Naprawdę, ciężko pracuję na te starty. A gdyby nie one, pewnie miałbym już willę na Majorce. Ale… ja chyba jednak wolę to Nordschleife.
Jeśli motorsport to książka, to ma jakieś 150 stron. A sam Nurburgring? Tu trzeba napisać ze 400. Tu jest ogrom pięknych, wzruszających, często przemilczanych historii. Jest takie powiedzenie, iż „komuś opadła szczęka”. Widzę to, gdy obserwuję tych, którzy przyjechali po raz pierwszy. Boli mnie, iż tak mało ludzi widzi, jaki piękny jest ten świat. Wrosłem tu na stałe. Przecież ja mógłbym opowiadać tak przez cały tydzień, a i tak czasu zabraknie…
O symbole warto zadbać
Powiem szczerze, musieliśmy zakończyć rozmowę, wzywały mnie obowiązki oraz spotkania z kontrahentami. Ale gdybym miał wtedy luźniejszy dzień, po prostu… ładowałbym telefon. I słuchał jeszcze dłużej. Żaden gatunek yerba mate nie postawił mnie na nogi tak mocno, jak tamta konwersacja. Ale na koniec zrobiło mi się nieco smutno. Bo facet, który mógłby dzisiaj występować w telewizji śniadaniowej, udzielać wywiady i odcinać kupony od swoich sukcesów jest… tak bardzo nieznany. Niedoceniany w ojczyźnie, którą reprezentuje. Krótki rachunek sumienia. Postanowiłem, iż czas to zmienić. To ledwie początek naszych rozmów.
Sezon 2023 na „Zielonym Piekle” już trwa. Za nami pierwsza runda RCN, tym razem dość nieudana dla Pydysa, w jego aucie zawiodła elektronika. Mieliśmy jednak powody do dumy, bo zwycięstwo w swojej klasie zaliczyli Damian Lempart i Michał Walczak-Makowiecki. Jak sam nam wspomniał, Jacek szykuje się już do kolejnego, 24-godzinnego wyścigu. Zrobimy co w naszej mocy, aby pojawić się na miejscu. Mam nadzieję, by wspólnie oblewać triumf!
Zachęcam Was wszystkich do zaobserwowania profilu Jacka w mediach społecznościowych. Wspólnie możemy przyczynić się do tego, aby postać bohatera dzisiejszego artykułu stała się mocniej rozpoznawalna. Aby historia mojego rozmówcy mogła inspirować, przyczyniać się do popularyzowania wyścigów w Polsce. Nie tylko tych związanych z długim dystansem.
Po więcej kluczowych wiadomości z „Zielonego Piekła” zapraszamy na www.rallyandrace.pl.