Gdy Bert Trautmann podpisał kontrakt z Manchesterem City, 20 tysięcy ludzi wyszło na ulicę, by protestować. Bojkotem meczów grozili posiadacze karnetów. Ludzie wysyłali listy do klubu i żądali, by nie zatrudniał Niemca, który z bronią w ręku walczył z Anglikami.
REKLAMA
Zobacz wideo
Jak żołnierz Hitlera stał się legendą Man City
Trautmann w latach drugiej wojny światowej był żołnierzem wojsk spadochronowych. Zaciągnął się do armii jako osiemnastolatek w 1941 roku. Początkowo stacjonował w okupowanej Polsce. Potem walczył na froncie wschodnim, a w 1944 r. został przerzucony do Francji. Był wielokrotnie odznaczany m.in. Krzyżem Żelaznym I klasy. Brytyjczycy wzięli go do niewoli już na terenie Niemiec u schyłku wojny. W obozie jenieckim objawił się bramkarski talent Trautmanna. Po zwolnieniu został na Wyspach, znalazł pracę i grał w amatorskim klubie. Tam wypatrzyli go działacze Manchesteru City i zaproponowali zawodowy kontrakt. Działacze dopięli swego mimo protestów fanów.
Trautmann został legendą klubu, a do historii przeszedł zwłaszcza jego występ w finale Pucharu Anglii w 1956 roku. Niemiec był bohaterem meczu, który Manchester City wygrał z Birmingham City 3:1. Bramkarz zwycięskiej drużyny omal nie zginął na boisku, gdy doznał kontuzji na 15 minut przed końcem spotkania. Dopiero trzy dni po meczu badania wykazały, iż w starciu z Peterem Murphym Niemiec doznał złamania kręgów szyjnych i tylko dzięki temu, iż jeden zaklinował się o drugi, nie doszło do tragedii.
Transfer upadł, bo Weissman dał trzy lajki
Dziś taka historia byłaby niemożliwa. W obecnych czasach wystarczą trzy lajki w mediach w społecznościowych, by do transferu nie doszło. Przekonał się o tym Shon Weissman. Izraelczyk miał przenieść się z hiszpańskiej Granady do Fortuny Duesseldorf z drugiej Bundesligi. Transfer nie doszedł do skutku, bo przeciwko niemu zaprotestowali fani niemieckiego zespołu.
Izraelczyk po maskarze, jaką przeprowadziła palestyńska organizacja Hamas w Izraelu w październiku 2023 r., wezwał do bombardowania Gazy i polubił w serwisie X trzy wpisy domagające się odwetu na Palestyńczykach, m.in. do "wymazania Gazy". Piłkarz swoje wpisy i polubienia gwałtownie usunął, jednak znów okazało się, iż "twitty nie płoną". Fani Fortuny nie chcieli, by w ich zespole zagrał zawodnik, który zamieszcza w internecie nienawistne komentarze. Klub przychylił się do ich opinii. - Nie podpisaliśmy kontraktu z Shonem, ponieważ komentarze, które zamieścił, nie są zgodne z wartościami Fortuny – powiedział rzecznik prasowy klubu. - Fortuna jest zaangażowana w walkę z przemocą i nienawiścią. Szczegółowe ustalenia skłoniły nas do podjęcia decyzji o niepodpisywaniu kontraktu z zawodnikiem. Życzymy Shonowi wszystkiego najlepszego w przyszłości - dodał.
Izraelczyk wyrzucony z klubu
Weissman w specjalnym oświadczeniu zwrócił uwagę na kontekst emocjonalny, w jakim pojawiły się jego twitty i polubienia. "Ten dzień, kiedy całe rodziny zostały wymordowane, porwane i brutalnie zaatakowane, pozostaje dla mnie otwartą raną" - napisał. Dał też do zrozumienia, iż jest przeciwko krzywdzeniu niewinnych ludzi po obu stronach konfliktu. Dodał jednak: "Nie pozwolę sobie na to, żeby mnie przedstawiano jako kogoś, kto promuje nienawiść dzięki trzech polubień i komentarza, który został natychmiast usunięty. Chociaż akceptuję wszelką krytykę, boli mnie, iż nie wzięto pod uwagę pełnego kontekstu. W ostatecznym rozrachunku człowiek zawsze stanie po stronie swojego kraju, bez względu na wszystko. Żadna osoba z zewnątrz nigdy nie zrozumie naprawdę tego, przez co przeszliśmy".
Znamienne, iż portal Jerusalem Post doniesienia o fiasku transferu Weissmana umieścił w dziale "antysemityzm".
Izraelski piłkarz nie jest już zawodnikiem Grenady. Hiszpański klub poinformował w poniedziałek, iż rozwiązał z nim kontrakt. Powodów nie podano. Nie brak jednak spekulacji, iż mógł się do tego przyczynić transfer Mohameda Bouldiniego, który do kluby dołączył dwa dni wcześniej. Marokańczyk znany jest ze swojej propalestyńskiej aktywności.
UEFA krytykowana z każdej strony za Superpuchar
Ten mały przykład pokazuje, iż mamy dziś do czynienia z bezprecedensowym przenikaniem się polityki i sportu, które jeszcze jest wzmacniane przez media społecznościowe. Dzięki ich mechanizmom drobne wydarzenia, jak transparenty wywieszane przez kibiców na meczach, urastają do miana wydarzeń o skali międzynarodowej, na temat których muszą się wypowiadać ministrowie, prezydenci i premierzy.
Wystarczyło, iż przed meczem o europejski Superpuchar pojawił się baner "Przestańcie zabijać dzieci, przestańcie zabijać cywilów", a UEFA została skrytykowana z każdej strony. Obrońcy praw człowieka zarzucili działaczom z europejskiej unii piłkarskiej, iż brak im odwagi. - Nazywanie zbrodni po imieniu, ale nie sprawcy, jest aktem tchórzostwa – powiedziała Shaista Aziz z Amnesty International, cytowana przez portal BBC. - Skala cierpienia jest niewyobrażalna. Gaza ma w tej chwili jeden z najwyższych wskaźników dzieci po amputacjach na świecie – pokolenie pozbawione nie tylko życia i kończyn, ale także szansy na uprawianie sportu - dodała
Z kolei organizacja "Kampania przeciwko Antysemityzmowi" wydała specjalne oświadczenie, w którym pisze m.in.: "Nagle wybrali mecz Spurs — klubu powszechnie kojarzonego ze społecznością żydowską — aby rozwinąć ten transparent. Przez wieki Europa tolerowała oszczerstwa, iż Żydzi zabijają dzieci, i wyraźnie ten stereotyp dalej pozostaje równie popularny jak wcześniej. UEFA twierdzi, iż przesłanie jest jasne. Po dwóch latach bez żadnego uznania dla żydowskich dzieci zamordowanych, okaleczonych i straumatyzowanych przez tę wojnę, przesłanie jest rzeczywiście jasne. To wybiórcze oburzenie mówi nam wszystko o podwójnych standardach, które wciąż zatruwają europejski dyskurs na temat Żydów".
Amerykanie na igrzyska nie pojechali, ale reprezentację ZSRR ugościli
Widać wyraźnie, iż już nie ma haseł, pod którymi wszyscy gotowi byliby się podpisać. Ktoś mógłby powiedzieć, iż przecież nigdy nie było, a sport z historią licznych bojkotów jest dobrym przykładem. Tu się jednak nie zgodzę. Owszem, w 1980 roku Amerykanie, a wraz z nimi wiele państw Zachodu, zbojkotowali igrzyska w Moskwie z powodu inwazji na Afganistan. A jednak zawodnicy z "imperium Zła", jak o Związku Radzieckim mówił później Ronald Reagan, prezydent Stanów Zjednoczonych, grali w Nowym Jorku, i to w zaledwie dwa dni po obaleniu rządu w Kabulu. Właśnie wtedy w USA i Kanadzie były na tournée hokejowe zespoły Dynama Moskwa (klub radzieckiej milicji) i CSKA Moskwa (klub radzieckiej armii). Wszystkie dziewięć meczów odbyło się zgodnie z harmonogramem. Dwa lata później w USA gościła hokejowa reprezentacja ZSRR.
Wcześniej Sowieci mogli pacyfikować Węgry i Czechosłowację, a nikt ich sportowców z międzynarodowej rywalizacji nie wyrzucał. Co prawda raz generał Franco nie wysłał piłkarzy kadry Hiszpanii do Moskwy, ale cztery lata później gościł reprezentację ZSRR na finałach mistrzostw Europy w Madrycie. choćby najwięksi ideologiczni wrogowie mogli się spotkać na boisku.
Warto to mieć w pamięci dziś, gdy Donald Trump rozkłada przez Władimirem Putinem czerwony dywan. Czyż wcześniej nie robiło tego wielu innych przywódców demokratycznych, gdy świat przechodził do porządku dziennego nad rosyjskimi bombardowaniami i "zaczystkami" w Czeczenii. Wtedy też zginęło dziesiątki tysięcy cywilów i dzieci. Tyle tylko, iż media społecznościowe nie były wtedy tak rozwinięte jak teraz, a i Zachód patrzył na Rosję w zupełnie inny sposób.