Iga Świątek nie wytrzymała i się rozpłakała. Reakcja Sabalenki mówi wszystko

1 tydzień temu
To było coś na miarę epickich pojedynków Rafaela Nadala z Rogerem Federerem! To była jatka jak pięściarskie "Rumble in the jungle"! Iga Świątek i Aryna Sabalenka w finale turnieju WTA 1000 w Madrycie z pewnością dały też widowisko lepsze niż El Clásico, czyli szlagiery między Realem Madryt a Barceloną. Iga to wygrała 7:5, 4:6, 7:6! Wygrała to genialnym tenisem i godną najwyższego podziwu siłą spokoju.
Rok temu Iga Świątek przegrała z Aryną Sabalenką finał w Madrycie. Tamten trzysetowy pojedynek trwał dwie godziny i 26 minut, obfitował w piękne akcje, zwroty sytuacji, był pełen ofensywnego tenisa i słusznie uznawano go za jeden z meczów roku. Finał tegoroczny jest bezsprzecznie meczem roku. I na razie trudno sobie wyobrazić, iż w najbliższym czasie zobaczymy lepszy mecz.
REKLAMA


Zobacz wideo Iga Świątek pokazała zdjęcie z El Clasico


Świątek w ciągu trzech godzin i 11 minut walki zadała 121 ciosów, a Sabalenka - 116. Pozostając w terminologii pięściarskiej, trzeba powiedzieć, iż dwie mistrzynie stoczyły pojedynek tak wielorundowy, jakby to było kilka pojedynków w jednym. Na koniec na ring, to znaczy kort, padła zwyciężczyni. I rozpłakała się, dając upust emocjom, nad którymi wcześniej znakomicie panowała. Kilkanaście sekund później, no, może kilkadziesiąt, zapłakana Świątek biegła do swojego sztabu, a Sabalenka siadała na swoim miejscu i zakrywała twarz ręcznikiem. To obraz, który poruszył pewnie choćby tych kibiców tenisa, którzy z Białorusinką nie sympatyzują, natomiast potrafią docenić sportowy kunszt i wolę walki.
Świątek rozbawiona. Ten moment pokazał, iż Igi nic nie wytrąci z uderzenia
Po ponad trzech godzinach znakomitej walki dwóch najlepszych tenisistek świata pewnie mało kto pamięta akcję z pierwszych pięciu minut. A ona była znamienna. Przy wyniku 1:0 i 30:30 Świątek serwowała. Już podrzuciła sobie piłkę, już miała uderzyć, ale nagle się zatrzymała. I z uśmiechem patrzyła na to, co działo się na trybunach nad Sabalenką. Tam z tenisową piłeczką przebiegało malutkie dziecko. Po chwili rozbawienia Iga zaserwowała, przegrała ten punkt i moment później również gema. I co? I nic. Zupełnie nic. Zero nerwów. Tylko praca, znakomita, metodyczna. Tylko taka mogła dać w sobotę sukces. Bo najgroźniejsza rywalka najlepszej tenisistki świata naprawdę wróciła.


Sabalenka w styczniu wygrała Australian Open, a następnie w lutym, marcu i kwietniu przechodziła kryzys. Na turniej do Madrytu przyjechała z bilansem zaledwie czterech zwycięstw i czterech porażek w tylko ośmiu meczach, jakie rozegrała w Dubaju, Indian Wells, Miami i Stuttgarcie. Ona z tych wszystkich imprez odpadała przedwcześnie, po słabych meczach z niżej notowanymi rywalkami. Przez to w Madrycie zanosiło się, iż straci drugie miejsce w rankingu, na rzecz Coco Gauff. A jednak broniąc tysiąca punktów za wygranie turnieju w ubiegłym roku, omal nie wygrała go ponownie.
W drodze do finału ze Świątek Sabalenka pokonała m.in. Danielle Collins, przerywając serię 15 zwycięstw Amerykanki. I Jelenę Rybakinę, w półfinale. Sabalenka z tym swoim mizernym bilansem 4:4 w okresie między Australian Open a Madrytem byłem tłem dla Rybakiny, która w tym czasie wygrała 20 meczów i przegrała zaledwie dwa oraz dla Świątek z bilansem za 20:3. Ale na madryckiej mączce Aryna wstała, otrzepała się i pokazała wszystkim, iż nie zamierza się oglądać za siebie, tylko chce znów iść na szczyt.


Świątek kolekcjonerka! Imponujące zdobycze jeszcze przed 23. urodzinami
Sabalenka na szczycie - na pierwszym miejscu rankingu WTA - była przez osiem tygodni jesienią. Na razie nie ma widoków na powrót. W poniedziałek Świątek zacznie 102. tydzień panowania, a jej przewaga jest wielka - wynosi ponad trzy tysiące punktów.
Świątek jest największa, najwspanialsza i najpiękniejsza, skoro zatrzymała taką Sabalenkę. Kto widział, ten wie - tu nie ma dyskusji. Białorusinka miała trzy meczbole, ale to Polka wykorzystała drugiego. Sabalenka niemal cały czas była z przodu - bo zaczynała serwisem i prowadziła - ale Świątek goniła jak chart. I w decydujących momentach - a ile ich było, doprawdy trudno zliczyć! - pokazała hart ducha.


Przy wyniku 2:3 w pierwszym secie Świątek obroniła trzy breakpointy, nie dała uciec Sabalence. W drugim secie Sabalenka serwowała na 3:0 i na 4:1, a Świątek nie dała jej uciec i doprowadzała do remisów 3:3 oraz 4:4. Tego drugiego seta Białorusinka wygrała i w trzecim znów od początku była na prowadzeniu. Przy wyniku 1:3 i jej serwisie co wrażliwsi kibice Polki pewnie wyłączyli telewizory.
Ludzie! Włączajcie! Nadrabiajcie! Świątek z tego 1:3 zrobiła 3:3. A później wybroniła dwie piłki meczowe przy wyniku 7:5, 4:6, 5:6 i trzecią w tie-breaku, przy wyniku 6-7.


Po wygranej piłce na 9-7, a więc na 7:5, 4:6, 7:6 w meczu, Świątek padła na plecy, zakryła twarz i płakała ze szczęścia. Wtedy emocje puściły. Wcześniej Iga zarządzała nimi chyba jeszcze lepiej niż kąśliwymi forhendami i bekhendami, którymi częstowała rywalkę. W najtrudniejszych momentach Iga była oazą spokoju. Kwiatem lotosu! A do tego dokładała dynamikę, power, znakomite poruszanie się. Ona przejmowała inicjatywę, nie zgodziła się na warunki Sabalenki. Ona pokazała, iż jest najlepsza i już teraz - na miesiąc przed dopiero 23. urodzinami - skompletowała zwycięstwa we wszystkich dużych turniejach na mączce.
Powrót wielkiej Sabalenki to zła wiadomość dla Ameryki, a nie dla Świątek
Roland Garros wygrywała trzy razy, WTA 1000 w Rzymie dwa razy, WTA 500 w Stuttgarcie dwa razy i teraz WTA 1000 w Madrycie po raz pierwszy.
Świątek ma już 20 tytułów WTA. Po zaledwie 24 finałach. Właśnie wyrównała wyczyn Agnieszki Radwańskiej (20 tytułów WTA na 28 finałów) z jej całej kariery. Strach pomyśleć, ile jeszcze wygra ta dziewczyna z Raszyna. choćby jeszcze w tym sezonie. Za chwilę będzie Rzym, za chwilę Paryż, za chwilę Paryż raz jeszcze, bo na kortach Roland Garros w tym roku rozegrane zostaną przecież dwa turnieje - wielkoszlemowy i olimpijski.
Świątek w wielkim i wspaniałym finale z Sabalenką pokazała olimpijski spokój i ma trzeci tytuł w okresie oraz już 33 wygrane mecze przy tylko czterech przegranych. Dla Sabalenki był to szósty przegrany mecz w okresie przy 21 wygranych. A jej bilans finałów z całej kariery to 14:13.


Za ten finał i za ten powrót do formy Białorusinka zasługuje na burzę braw. Sztuczna inteligencja dawała jej zaledwie 26 proc. szans na pokonanie Igi, a ona była od tego o włos. Trzy razy!
Ona też była w tym wielkim finale spokojna - jak na siebie - też znakomicie skoncentrowana i, prawdę mówiąc, ona też zasłużyła na tytuł. Ale Świątek go wyszarpała, zabrała rywalce trofeum sprzed nosa.


Bilans Świątek z Sabalenką to od dzisiaj już 7:3. Tak często w ostatnich latach Iga mierzyła się tylko z Coco Gauff - również 10 razy, a wygrała dziewięć z tych pojedynków. Amerykanie chcieliby zobaczyć kolejne mecze między Igą i Coco, najlepiej takie jak ten, jaki właśnie rozegrały Świątek i Sabalenka. Ale po Madrycie trzeba powiedzieć tak: Świątek jest wciąż w tym samym miejscu - na szczycie, natomiast Sabalenka wróciła i na razie nie zanosi się, żeby to Gauff stała się główną rywalką numeru jeden. Zwłaszcza iż pozostało Rybakina, która rozgrywa świetny sezon i ma bardzo dobry bilans kariery z Polką (4:2).
Idź do oryginalnego materiału