Iga Świątek czekała na to dwa lata. Tak się przechodzi do historii

1 tydzień temu
Piekarnia Igi Świątek - to brzmi dumnie, gdy Polka wygrywa sety 6:0 lub 6:1. Pod tym względem Iga jest królową, ale za to tytułów nie przyznają. Świątek najcenniejszą koronę przywdziała w Madrycie, robiąc coś, czego nie udawało jej się przez blisko dwa lata. Można powiedzieć: nareszcie - pisze Filip Modrzejewski ze Sport.pl.
Z 4:1 na 4:6 – tak z perspektywy Igi Świątek wyglądał pierwszy set w starciu z Beatriz Haddad Maią w ćwierćfinale turnieju w Madrycie. Polka w pewnym momencie pogubiła się na korcie. Zaczęła się spieszyć i szarpać ze swoją grą. Nie było to niestety nic nowego, z podobnymi problemami borykała się już w kilku meczach tego sezonu, gdy w końcu napotkała opór ze strony rywalki. Wówczas te wszystkie wygrane sety 6:0 czy 6:1, po których następuje dopisywanie kolejnych bagietek i bajgli do "piekarni Igi Świątek", nie mają znaczenia. Wręcz stanowią przeszkodę, albowiem polska tenisistka – dzięki swojej wielkiej klasie – zbyt rzadko musi radzić sobie z problemami.
REKLAMA


Zobacz wideo Iga Świątek jest przykładem dla całego świata! "Jestem dumna"


Na taki triumf Świątek czekaliśmy dwa lata. Tak się przechodzi do historii
Danielle Collins i Linda Noskova w Australian Open, Anna Kalińska w Dubaju, Elena Rybakina w Stuttgarcie – te porażki (lub ich bliskość, bo z Collins ostatecznie Świątek wygrała) mają wiele wspólnych elementów. Podczas tych meczów Polka próbowała udowodnić, iż umie szybciej, mocniej, bezwzględniej. Niestety źle się to kończyło. Wpadała w spiralę błędów czy szarpanych momentów.
Podobne wrażenie można było mieć w przywoływanym starciu z Beatriz Haddad Maią. W tym wypadku Świątek doskonale pozbierała się w drugim i trzecim secie, zwyciężając 6:0, 6:2 i to na kortach, na których nie ma pełnego komfortu psychicznego, gdyż w stolicy Hiszpanii do tegorocznej edycji jeszcze nie triumfowała. Dlatego też ten tytuł ma wyjątkową wartość.
Co łączyło tegoroczne porażki w Melbourne oraz Dubaju? Nawierzchnia: szybki hard-court, na którym Świątek ma problemy i można było odnieść wrażenie, iż świadomość deficytów zabierała za sobą na kort. Obiekty w Madrycie, mimo iż to mączka, to położone dość wysoko nad poziomem morza. A to sprawia, iż piłka zachowuje się inaczej. Lata zdecydowanie szybciej, mniej premiuje uderzenia rotacyjne, z których słynie 22-latka.
Po 2022 roku, który był wybitny w wykonaniu Igi Świątek i zrobił z niej dominatorkę, polska tenisistka wygrywała imprezy jedynie w warunkach dla siebie perfekcyjnych lub bardzo komfortowych. Od ubiegłego sezonu było to: Doha – gdzie 22-latka króluje od zawsze i skompletowała już hat-tricka, Stuttgart – gdzie w tym roku była temu bliska, Indian Wells – warunki zdecydowanie wolniejsze od późniejszego Miami w cyklu Sunshine Double, czy Pekin, który wrócił do kalendarza zmagań. Tam również nawierzchnia bardzo premiowała liderkę rankingu, o Roland Garros już choćby nie wspominając.


To oczywiście wielka sprawa, iż Polka do perfekcji opanowała sztukę zwyciężania "na swoim terenie" (chwała jej za to!), ale skoro liczymy jej demolki do zera czy liczbę tygodni na fotelu liderki, gdzie przekroczyła już setkę i goni prawdziwe legendy, to już należało wymagać także czegoś więcej. Przekroczenia pewnego rubikonu. Tak właśnie przechodzi się do historii!
W Madrycie właśnie tak się stało. Nie chodzi choćby o sam wielki, ponadtrzygodzinny bój z Aryną Sabalenką z obronionymi piłkami meczowymi. Ale to, iż Polka w końcu wkroczyła na nowy teren i została jego królową. Teren, który nie do końca jest jej sprzymierzeńcem. Na taki triumf, w pewnym sensie niespodziewany, czekaliśmy dwa lata.
Idź do oryginalnego materiału