Ten mecz już tuż po losowaniu został określony jako jeden z największych hitów pierwszej rundy tegorocznego Roland Garros. Niektórzy oczami wyobraźni widzieli więc pierwszy w karierze pojedynek Hurkacza Hurkacza i Joao Fonseki na korcie centralnym, ale organizatorzy odesłali Polaka i Brazylijczyka na znacznie mniejszą arenę - kort nr 7. Wydawało się, iż odebrali tym samym dużej liczbie kibiców szansę na obejrzenie na żywo wielkiego widowiska, ale to skończyło się gwałtownie i bardzo boleśnie dla zawodnika z Wrocławia.
REKLAMA
Zobacz wideo Jakub Kosecki o kryzysie psychicznym Igi Świątek: Ta sytuacja weszła jej mocno do głowy
Hurkacz musi sobie odpowiedzieć na ważne pytanie. Bolesne liczby Polaka
Po przegranym w sobotę z Novakiem Djokoviciem finale w Genewie Hurkacz miał łzy w oczach. Był wtedy bliski pierwszego w karierze zwycięstwa nad legendarnym Serbem. Z jednej strony można było się wtedy cieszyć z ogółem udanego występu Polaka, który od wielu miesięcy walczy o odbudowę formy po kontuzji kolana. Z drugiej, można się było zastanawiać, czy start tuż przed wymagającą fizycznie rywalizacją w Wielkim Szlemie (singliści grają do trzech wygranych setów) to nie jest zbyt ryzykowny pomysł. Teraz odpowiedzieć musi sobie na to pytanie sam Hurkacz, ale - obserwując go we wtorkowym pojedynku - możemy się chyba domyślać wniosków.
65 procent akcji wygranych po pierwszym podaniu i zaledwie 14 proc. po drugim - tak słabe statystyki w przypadku Hurkacza to wielka rzadkość. Przypomnijmy - 28-latek jest tenisistą bazującym na serwisie. A tymczasem młodszy o dziewięć lat Fonseca, który debiutuje w głównej drabince paryskiej imprezy, przełamywał go w pierwszej części meczu co chwilę.
Zachowanie obu zawodników stanowiło wielki kontrast. Zajmujący 65. miejsce w rankingu ATP Brazylijczyk był pełen energii i grał bardzo ofensywnie, a 28. na światowej liście Polak był cieniem samego siebie.
- Spowolnione reakcje. Mam tu na myśli przede wszystkim pracę stóp. Nie wiem, czy to efekt stresu związanego z początkiem meczu - zastanawiał się w połowie seta otwarcia komentujący mecz dla Eurosportu Dawid Celt, kapitan reprezentacji Polski w Pucharze Billie Jean King.
Mający dużą przewagę na wypełnionych po brzegi trybunach kibice rewelacyjnego Brazylijczyka co chwilę mieli powody do świętowania kolejnych punktów dla swojego ulubieńca. A Polak był coraz bardziej sfrustrowany. Początkowo wydawało się, iż ma zastrzeżenia co do głośnych reakcji niektórych osób z publiczności, ale przy stanie 1:4 poprosił o przerwę medyczną. Skończyło się wówczas na konsultacji, po której Hurkacz wydawał się mieć krótki przebłysk lepszej gry, ale pozwoliło mu to jedynie na wygranie w tym secie drugiego gema.
Wymowny błąd Hurkacza. Brazylijska feta i polska stypa
Nastolatek z Rio de Janeiro na początku sezonu był na ustach wszystkich znawców tego sportu - po triumfie w Buenos Aires awansował na 68. miejsce w rankingu ATP i odbierał gratulacje od rodzimych gwiazd piłki nożnej (Neymara i Kaki), a zaledwie rok wcześniej był 655. rakietą świata. Od marca już nie zaliczał tak efektownych skoków w tym zestawieniu, ale nikt nie miał wątpliwości, iż będzie się systematycznie piął w górę.
W drugim secie mistrz juniorskiego US Open na chwilę nieco spuścił z tonu i kilka razy pomógł trochę swoimi błędami Hurkaczowi. Ten znów się denerwował, czasem zerkał na swój sztab szkoleniowy. Ale wciąż brakowało u niego energii i skuteczności, a skuteczność jego podania poprawiła się minimalnie i zdecydowanie za mało, by zagrozić poważniej rywalowi. Jedyne, co był w stanie zrobić, to nie dał Fonsece aż tak odskoczyć jak w poprzedniej partii.
Bardzo wymowna była sytuacja z ósmego gema. Serwujący wówczas i prowadzący 40:15 Polak w pewnym momencie był przekonany, iż piłka po zagraniu Brazylijczyka była autowa i zaraz po posłaniu jej na drugą stronę przestał grać. Przeciwnik przebił ją zaś ponownie i zdobył łatwo punkt, a bezradny Hurkacz został ze świadomością, iż popełnił w tej sytuacji błąd. Wówczas akurat podanie zdołał utrzymać, ale wciąż nie był w stanie sprawić większych problemów nastolatkowi, którego wielką bronią był świetnie funkcjonujący forhend.
- Pytanie, ile w Hubercie jest energii i wiary w to, iż jest w stanie wrócić w tym meczu - analizował Celt po drugiej partii.
Kilka sekund później Hurkacz, który wrócił po przerwie z szatni, nie dał powodu, by mieć nadzieję na tenisowy cud. Na korcie nr 7 wciąż trwała brazylijska feta i polska stypa. choćby jeżeli wrocławianin był w stanie przebić piłkę, to bardzo często w odpowiedzi dostawał kontry, wobec których był bezradny. W siódmym gemie obronił trzy piłki meczowe, ale przypominało to bardziej przedłużanie agonii niż szansę na odrodzenie.
W drugiej rundzie rywalem Brazylijczyka, który w styczniowym Australian Open pokonał na otwarcie Rosjanina Andrieja Rublowa (ówczesną dziewiątą rakietę świata), będzie występujący w Paryżu dzięki tzw. dzikiej karcie Francuz Pierre-Hugues Herbert. A Hurkacz musi się liczyć ze sporą stratą punktów rankingowych - w poprzednim sezonie dotarł do 1/8 finału.
To drugi przypadek w karierze Polaka, gdy tuż po udanym występie w turnieju ATP bardzo gwałtownie żegna się z rywalizacją wielkoszlemową. W 2019 roku tuż przed US Open startował w Winston-Salem i wygrał, ale potem w Nowym Jorku podmęczony odpadł już w pierwszej rundzie. Po finale z Djokoviciem pisałam, iż kibicom Hurkacza pozostaje mieć nadzieję, iż to Fonesca będzie żałował, iż Polak zagrał w Genewie, a nie ten ostatni. Sprawdził się jednak, niestety, ten drugi scenariusz.